{klance} something warm

793 78 15
                                    

  — Jak myślisz, daleko jest stąd do Ziemi?

  Keith otworzył oczy i westchnął smętnie. Powinien spać już od jakichś dwóch godzin, ale ktoś przez cały ten czas zamęczał go niekończącym się pytaniami. Obrócił się więc na drugą stronę, spoglądając na swoje (akurat w tym momencie) utrapienie.

  — Nie wiem Lance, ale zapewnie bardzo...

  Wspomniany chłopak przytaknął i patrzył pełnym tęsknoty wzrokiem na mały świecący punkcik w pokoju. Poprawka, w pomieszczeniu było wiele pięknych gwiazd i konstelacji, ale on patrzył tylko na jeden jedyny, oznaczony nazwą Ziemia.

  Lance poprosił Pidge o stworzeniu mu takiej małej, podręcznej mapy galaktyki. Po to, by nie musieć całą noc siedzieć na mostku samotnie. W zimnie. Chociaż on bardzo je lubił i nigdy nie zdarzało mu się mieć kataru czy tym podobnych chorób.
  Potarł swoje zmarznięte dłonie i okrył się szczelniej kocem. Nie miał ochoty iść teraz spać. Nie, kiedy negatywne emocje wzięły nad nim górę.
  Spojrzał smętnie w kierunku szybko odpływającego Keitha. Ile on by dał za to, żeby zasypiać tak szybko. Nie rozmyślać niepotrzebnie nad lepszym życiem, sensem istnienia i tym podobnych tematów.
  Ile by dał teraz za to, by siedzieć nad swoją ukochaną plażą z deską surfingową pod pachą, słońcem, które przyprawia go o ból głowy. Siedzieć w domu, wpatrzony w ponurą pogodę za oknem, śpiewając z mamą swojemu młodszemu rodzeństwo kołysanki, przy akompaniamencie jego gitary.

  — Ciekawe czy pada tam teraz deszcz...

  Keith po raz kolejny został wybudzony tuż przed początkiem jego sennych marzeń. Prychnął niczym kot.

  — Lance, chodź spać... Jest już grubo po północy... – mruknął smętnie.

  Ale on nadal siedział na środku pokoju, lekko drżąc.
Keith znów tylko westchnął i obrócił się na łóżku.
Wiedział dobrze, że Lance bardzo tęsknił za domem. Normalnie próbuje to ukrywać pod swoją maską pewności siebie. Mało kto widział go przygnębionego.
  Częściej można go było zobaczyć roztargnionego. Kiedy tęsknota zaczyna przejmować jego myśli, bardzo często jest zirytowany. Wtedy tylko ciężka reprymeda Shiro lub bliskość Keitha może go uspokoić. Hunk czasem próbuje mu poprawić jakoś humor, ale słabo to wychodzi, mimo że to jego najlepszy przyjaciel. Pidge stara się jak może, by nie dawać mu powodu do zdenerwowania, swoimi sarkastycznymi wypowiedziami na jego temat. Może jeszcze Coran i Allura jakoś potrafili go pocieszyć i wyciągnąć z odmętów własnej podświadomości.
  Tą wrażliwszą cześć widział tylko Keith. No i wcześniej pewnie też rodzina Lance'a.

  Teraz jednak Keith naprawdę chciał iść spać. Chciał się od niego odciąć, przykryć uszy poduszką, nie słyszeć jego głosu, byleby tylko moc iść spać.

  Problem był w tym, że nie zrobiłby tego za żadne skarby.

  A Lance w tamtej chwili potrzebował po prostu czyjegoś ciepła i bliskości.

  — Ciekawe – głos mu się załamał – czy moja rodzina nadal myśli, że żyje...

  Lance pociągnął głośno nosem i przykrył kocem twarz. Nie chciał, by znów widział go w takim stanie. Po raz kolejny przytłaczać go lawiną negatywnych emocji. Jakby sam Czerwony Paladyn nie miał wystarczającej ilości złych wrażeń.
  Keith ma gorzej idioto, on wcale nie ma rodziny, karcił się w myślach, ale zamiast pomagać, wszystko jeszcze bardziej go bolało.
  Wstrząsnął nim dreszcz, a łzy mimowolnie zaczęły płynąć po jego policzkach. Cichy szloch wypełnił pomieszczenie.
  Keith podniósł się do pozycji siedzącej, przetarł zaspane oczy i westchnął głęboko. Wstał, ciągnąć za sobą swój koc, siadając bokiem do niego. Lance wysunął zapłakaną twarz spod szorstkie materiału, by spojrzeć na błyszczące w nocy fioletowe oczy. Keith uśmiechnął się czule.
  — Oh, chodź tu bekso... – powiedział miękkim głosem i przytulił go mocno. Położył głowę w zagłębieniu szyi i złożył lekki, ciepły pocałunek. Lance wzdrygnął się, czując ciepło rozchodzące się po jego ciele. Przetarł nos, pociągając nim i mruknął wesoło. Oparł swoją głowę o jego i zaczął cicho łkać. Jednak nareszcie mógł poczuć się szczęśliwy, ponieważ ktoś potrafił dawać tak ciepłe uściski, jak jego matka.
Keith oparł się o jego ramię. Wziął lodowate dłonie Niebieskiego w swoje i potarł lekko, by one również dostały trochę ciepła.
  Trwali tak przez dłuższą chwilę, by uspokoić własne serca, które biły teraz jak szalone. Lance uśmiechnął się szeroko, czując oddech drugiego, łaskoczący jego skórę.
  — Dziękuję ci... – spojrzał kątem oka na lekko zaczerwienionego szatyna.
  Drugi, walcząc z tym, żeby aktualnie nie rąbnąć go w bok, syknął gniewnie.
  — Zrobiłem to tylko dlatego, by wreszcie iść sp- – warknął, ale nagła potrzeba ziewania nie pozwoliła mu skończyć zdania.
  Potem nie mógł już dokończyć swojej wypowiedzi wcale, ponieważ zimny pocałunek wyrzucił cały gniew z jego głowy.

 

***

Trochę smutku, trochę fluffa~
Nareszcie napisałam coś w miarę dobrego (przynajmniej tak mi się zdaje).
Also, zaczynam w jakieś jednoparty.
Resztę "powieści" skończę, obiecuję. Słowo harcerza (chociaż nim nie jestem).

Also, jak tam początek roku co?
Ja chciałam z niej uciec, kiedy otworzyłam podręcznik od rozszerzonej biologii. *cri*

Wśród gwiazd i płatków śnieguOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz