Rozdział Pierwszy

15 0 0
                                    

Nóż wbijający się w mój brzuch wyrwał mnie z sennego koszmaru z wzdrygnięciem. Sny. Miewam je co noc, z każdej kolejnej coraz bardziej przerażające.

Jest mi okropnie duszno. Patrzę na zegarek. Druga w nocy. Ostrożnie wysuwam się spod kołdry, zakładam szlafrok i wędruję do łazienki, stąpając ostrożnie, żeby nie obudzić reszty rodziny. Nie zapalam światła. Nie boję się ciemności. Odkręcam kurek z zimną wodą i płuczę twarz. Następnie napełniam kubek i łapczywie opróżniam jego zawartość. Spoglądam w lustro.

Wracam do łóżka i próbuję z powrotem zasnąć.

Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że moje oczy błyszczały na niebiesko.

Irytujący dźwięk budzika wyrywa mnie gwałtownie ze snu. Nieprzytomna wyciągam rękę. Nie potrafię go zlokalizować dotykiem, więc niechętnie otwieram oczy. Nie leży na komodzie, ale na podłodze. Dziwne. Musiałam go przez przypadek zrzucić z nocy. Podnoszę stary, obdrapany zegarek, wyłączam budzik i odkładam go na szafkę. Przy okazji zerkam na godzinę.  Jest szósta trzydzieści. Podnoszę się i wtedy zauważam, że spałam w szlafroku. Słyszę dobiegające z dołu dźwięki poranka. A potem donośne burczenie dobiegające z mojego brzucha. Nie zwlekam więc dłużej i idę na śniadanie.

- Lia, cześć kochanie, siadaj. - Babcia jak zwykle wita się podając mi miskę z mlekiem, a Masonowi naleśniki. - Źle spałaś?

- Nie, a co? - pytam sięgając po płatki.

- Wyglądasz jakby goniło cię stado słoni - rzeczywiście, spoglądając do lustra widzę rozczochraną dziewczynę z zapadniętymi oczami - To pewnie tylko zły sen, wiesz...

- Tak, wiem - mówi spoglądając na mnie ciepło. Zabieram się z powrotem do śniadania.

Wychodzę z domu i macham babci na pożegnanie. Jest wcześnie, więc Mason ogląda telewizję. Uwielbiam spacerować rano. Nawet zimą, gdy jest jeszcze ciemno. Mijam przecznice Wenecji i obserwuję. Ta sama droga, a jednak za każdym razem można dostrzec drobne zmiany. Wiosną gdy z dnia na dzień pojawia się coraz więcej liści na drzewach, gdy pąki kwiatów codzienne są coraz bardziej rozwinięte, aż w końcu zakwitną.

Dzisiaj podziwiam jesienny wschód słońca, którego promienie przeświecają przez kolorowe liście. To zdecydowanie moja ulubiona pora roku. Jest w niej tyle magii i tajemnic. Pół godziny później docieram do liceum.  Nie jest to typowy budynek. Szkoła jest zabytkowa. Z przodu widnieją grube filary, wszystkie okna mają półokrągłą górę. Dach pokrywają małe, rude dachówki idealnie dobrane do kremowego koloru ścian. Uroku dopełniają ozdobne drzewka posadzone w zdobionych, kamiennych donicach oraz liczne pomniki.  Do środka wchodzę przez stare, ogromne, dębowe drzwi. Szkoła wewnątrz wygląda równie zjawiskowo. Na przeciwko mnie znajdują się stopnie prowadzące na główny korytarz. Ja jednak kieruję się ku bocznym schodom po prawej stronie, prowadzącym na dół, do szafek. Kątem oka dostrzegam jednak złoty napis nad głównym przejściem, który czytam codziennie: "MIEJ ODWAGĘ BYĆ MĄDRYM ".  Gdy jestem już na dole skręcam w mały, zaciszny korytarzyk. Nie dziwię się, gdy widzę czekającego tam na mnie Carla. Od razu po tym jak mnie zauważa wstaje rozpromieniony.

- Ley! Dobrze cię znowu widzieć.

- Cześć Carl, jak minęły wakacje? - Rodzice Carla są okropnie bogaci i przez całe tegoroczne wakacje smażyli się w Egipcie. Ale to nie dlatego Carl jest moim najlepszym przyjacielem. To dlatego, że pomimo tych bogactw jest sobą. I że się ze mną zadaje. Ja jestem raczej typem szarej myszki.

- Świetnie. Pierwszego dnia pojechaliśmy na... - Tutaj odpływam. Marzę, wyobrażam sobie miejsca, o których opowiada chłopak. Oczywiście kilka razy - czyli co roku - proponują mi wyjazd z nimi, nawet gdy mówię, że nie mam pieniędzy. Ale zawsze odmawiam. Źle bym się z czuła z tym, że wydają na mnie tysiące, a ja dziedziczę ogromny majątek, do którego nie mam dostępu, dopóki mama nie wybudzi się ze śpiączki.

WanderersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz