Maestro Salieri szedł wraz z Rosenbergiem i panem Stephanie do sali, w której odbywały się próby. Za miesiąc miała być premiera Uprowadzenia z Seraju, do której skomponowania został mianowany Wolfgang Amadeus Mozart. Młody, postrzelony, ale niezmiernie utalentowany kompozytor. Salieri miał razem z Rosenbergiem, z polecenia cesarza ocenić jego pracę. Był niemal pewny, że nie szła ona pomyślnie. Każdą próbę było słychać w całym pałacu, a raczej dziwne odgłosy dochodzące z niej. Kiedy znaleźli się pod drzwiami, Stephanie otworzył je i stanął w progu. Salieri zajrzał do środka. Pokój wypełniony był ludźmi i instrumentami. Gwar jaki tam panował, był dla Salieriego nie do pomyślenia.
- Co to ma znaczyć? - spytał Rosenberg. - Próby się jeszcze nie rozpoczęły?
- Ależ oczywiście, że się rozpoczęły, tylko że... - jąkał się Stephanie.
- Mozart tu jest? - zapytał ponownie, a Salieri przysłuchiwał się w tej rozmowie w milczeniu.
- Słucham?
- Mozart tu jest czy go tu nie ma? Zejdź mi z oczu - warknął na niego szambelan i wszedł do środka. Kompozytor ruszył za nimi.
- Stephanie, który to Mozart? - zapytał chłodno.
Zauważył, że mężczyzna biega ciągle za jakimś młodym muzykiem. Wskazał na niego, po czym próbował coś mu powiedzieć. Salieri dał orkiestrze znać, żeby przygotowała się do próby.
Tego dnia próby do opery były niezwykle chaotyczne, nawet dla Wolfganga, któremu jednak nie zajęło dużo czasu odnalezienie się w tej sytuacji. Radośnie biegał z miejsca na miejsce, omawiając z muzykami wszystko, co tylko mógł. Oczywiście, nie przechodził też obojętnie obok pięknych kobiet, niemal wszystkie witał pocałunkami, choć te nie zawsze były z tego zachwycone, a na pewno zaskoczone.
Poczuł, że w pewnym momencie atmosfera stała się nagle gęstsza, jakby cała radość niektórych muzyków została zupełnie zastąpiona niepokojem. Cichy szept przebiegł przez salę, ale Wolfgang zupełnie go zignorował, chcąc w końcu zabrać się za próby.
- Cisza i do pracy! Poproszę arię numer cztery! - zawołał głośno i wyskoczył na krzesło na podwyższeniu, by mieć widok na całą salę.
Podniósł ręce do góry, chcąc już zacząć dyrygować, ale nagle...
- Mozart... - jak tylko Salieri wypowiedział to banalne, a zarazem znaczące słowo, w pokoju nastała cisza.
Wolfgang obrócił szybko głowę w stronę, skąd usłyszał swoje imię, ciągle trzymając dłonie w powietrzu, jakby zamarł z zaskoczenia.
Od razu rozpoznał muzyka, wspaniałego maestro Antonio Salieriego, który teraz stał tak blisko niego, obdarowując nieskończoną oziębłością. Miał wielką nadzieję, że kiedyś się z nim zaprzyjaźni i wspólnie stworzą wiele dzieł, ale te marzenia prysły nagle jak bańka mydlana.
- Będą z tego kłopoty - powiedział tak cicho, że ledwo sam usłyszał i powoli, ale z gracją zszedł z krzesła i zatrzymał się w miejscu.
- Pan szambelan Rosenberg i ja sam jesteśmy tu na rozkaz cesarza, ażeby ocenić pańską pracę. Po tym co widać, rozumiem dlaczego martwi się o pomyślny rezultat... - powiedział Salieri, wskazując ręką na orkiestrę. Patrzył na młodego kompozytora z powagą i wrogością. Nie wierzył w to, że taki roztrzepaniec może zostać wielkim kompozytorem.
Mozart powoli podszedł w kierunku włoskiego kompozytora.
- Jak może pan ocenić dzieło bez wysłuchania choćby pierwszej nuty! - zawołał z oburzeniem, dość gwałtownie gestykulując rękoma.
Zatrzymał się zaledwie metr przed nim i dumnie spojrzał mu prosto w oczy. Nie spodziewał się aż takiej złości, ale postanowił, że mimo jego nastawienia udowodni mu swoją wartość.
Salieri tylko spojrzał na niego wilkiem i przemilczał odpowiedź.
- Och, och, nuty... nuty... nuty! - zapiszczał Rosenberg. - Zbyt wiele nut! - tym razem wrzasnął o wiele poważniejszym tonem, uderzając laską w podłogę. - Cóż, wydaje się, że pańska kompozycja jest pełna trudności nie do pokonania. Nie do wykonania... Hę? Hę? Hę? Hę? - spytał, naśmiewając się z Mozarta.
- Zbyt wiele nut? - spytał cicho Wolfgang, choć to pytanie brzmiało bardziej jak złowrogie syknięcie, przepełnione niezwykłą jadowitością.
Podszedł do Rosenberga i wbił w niego intensywne spojrzenie, jakby chcąc zmusić go do zaprzestania kpin.
- Tak, to jest właśnie dokładnie to, co przed chwilą powiedziałem - odparł na jednym wdechu. Patrzył przed siebie, całkowicie ignorując Mozarta.
- Ależ kto wygaduje takie głupoty, proszę pana... O ile nie są to pańskie uprzedzenia!! - początkowo Mozart mówił cicho, ale na końcu jego głos zamienił się w niemal dziki wrzask.
To było to, czego nienawidził najbardziej. Kiedy ktoś bez żadnych argumentów śmiał podważać jego zdanie, a szczególnie Rosenberg, ta podła żmija. Wściekły poszedł do Stephaniego, któremu dość skutecznie udało się go uspokoić.
- To jest zniewaga proszę pana. I nie będę dłużej ich znosił - mówiąc to ruszył w stronę wyjścia. - Salieri...
Kiedy Mozart zobaczył złość na twarzy mężczyzny, miał ochotę uśmiechnąć się triumfalnie. Stephanie od razu zaczął go wołać, tłumaczyć, że wszystko wyjaśnią albo wołać Boga, kiedy nic to nie dało.
Oczywiście, Wolfgang nie mógł się powstrzymać i gdy tylko Rosenberg poszedł w kierunku wyjścia, on oczywiście podążył za nim, przedrzeźniając jego ruchy. W końcu nie wytrzymał ze śmiechu i wrócił pod scenę. Mimo wszystko przypomniał sobie o próbach, które chciał przeprowadzić, podszedł więc do sceny, wcześniej posyłając buziaka Constanze i ukłonił się mocno muzykom.
- Salieri, idzie Pan?- zawołał jeszcze raz Rosenberg, a kompozytor całkowicie go zignorował.
Kiedy Rosenberg wyszedł, Salieri zaczął klaskać. Zaśmiał się ponuro, aczkolwiek trochę złośliwe.
- Brawo, mój młody przyjacielu... Bardzo udana ta pańska mała scysja. Mam nadzieję, że pańska muzyka dorównuje pańskiej pretensjonalności... - powiedział to z wielkim rozbawieniem, lecz także z lekką wrogością. Po tym jak to wypowiedział, odwrócił się i ruszył do wyjścia.
- Proszę zaczekać! - zawołał głośno Mozart, idąc za kompozytorem na tyle szybko, że bez problemu go dogonił. - Salieri, jest pan muzykiem...
Wyciągnął w jego stronę plik nut i od razu wcisnął go kompozytorowi w dłonie.
- Proszę bardzo, mnie nie są potrzebne - powiedział dumnie i wrócił pod scenę, obdarowując muzyków wielkim ukłonem.
Uniósł ręce do góry i zaczął dyrygować, a pomieszczenie od razu wypełniła skomponowana przez niego muzyka.
Salieri poprawił marynarkę i przyjrzał się nutom. Zaczął wsłuchiwać się w muzykę, która grała coraz to szybciej... Coraz to piękniej. Zamknął oczy i przycisnął nuty do piersi. Targały nim sprzeczne ze sobą emocje. Z jednej strony czuł nienawiści, a z drugiej dostrzegał piękno. Jego muzyka... była cudowna. Wręcz niesamowita... w porównaniu do jego utworów. Czuł zazdrość, nienawiść i zachwyt... Wszystkie te emocje mieszały się ze sobą. Nagle wszystko ustało. Otworzył oczy, a Mozart stał odwrócony do niego.
- No i co... no i co, maestro? - spytał cicho Wolfgang, uważnie przyglądając się włoskiemu kompozytorowi, zaintrygowany ilością emocji, jaką przez moment widział w jego oczach. - Zbyt wiele nut?
- Mozart, posłuchaj mojej rady - zwrócił się do niego, aczkolwiek nie był w stanie spojrzeć mu w oczy. - Nie wychylaj się ze swojego miejsca, a wszystko między nami będzie się dobrze układać - mówiąc to odłożył nuty i wyszedł z pomieszczenia. Nie mógł znieść tego uczucia. Było jednocześnie dobre i złe. Dobro, które sprawiało ból...
CZYTASZ
Adventures of Mozart & Salieri
Teen FictionKolekcja improwizacji opowiadająca różne i nietypowe historie z życia Wolganga Amadeusa Mozarta i Antonio Salieriego, dwójki muzycznych rywali, a zarazem wspaniałych kompozytorów.