Wolfgang przeklął cicho pod nosem i otarł rękawem krew z wargi. To nie było mądre, pomyślał, żeby zamiast uciekać przed bandytą spotkanym w zaułku, zostać i dumnie stanąć do walki. Nie spodziewał się, że jego przeciwnik będzie taki silny. Ani, że zdoła ukraść mu wszystkie pieniądze i klucze do mieszkania. Ostrożnie podniósł się z ziemi, rozcierając obolałe ramię i wypluł na ziemię krew, która napłynęła mu do buzi. Gdyby nie światło, jakie padało z jednego z okien, w mroku nocy pewnie nigdy by nie zauważył małej, białej plamki na samym środku. Przejechał językiem po wszystkich zębach i... niemal zamarł z przerażenia.
Miał ochotę zanieść się głośnym szlochem, szczególnie, że połamany ząb zaczynał boleć go coraz mocniej. Nie znał żadnego lekarza, nie wiedział, do kogo mógłby się zwrócić z pomocą. Mieszkał na samym końcu Wiednia, do Lorenzo miał za daleko, ale...
-Salieri - szepnął do siebie i czym prędzej, ignorując ból we wszystkich mięśniach, pobiegł w kierunku jego domu.
Zapukał mocno do drzwi i poczekał, choć miał wielką ochotę po prostu wejść do środka i wykrzyczeć cały swój żal. W końcu usłyszał ciche kroki, a po chwili drzwi otworzyły się nieco, wypuszczając na dwór smugę jasnego światła.
Podczas gdy Salieri grał na pianinie, starając się skomponować coś godne jego samego, po domu rozległo się pukanie do drzwi. Zły, że ktoś przerwał mu pracę, ruszył w kierunku drzwi. Wściekły otworzył drzwi i z szokiem spojrzał na osobę, która śmiała zakłócić jego spokój. Kiedy się opamiętał zapytał:
- Czego chcesz?
Wolfgang, choć nieco wystraszony wściekłością, jaka malowała się na twarzy Salieriego, wślizgnął się do środka i wybuchł głośnym szlochem. Nie wiedział co ma powiedzieć, bez słowa więc stanął w świetle, gdzie doskonale było widać siniec na jego podbitym oku oraz podrapany policzek i szyję.
-Połamał mi zęba - mruknął nieco niepewnie i znów się rozpłakał.
Salieri nie wiedział co zrobić. Pierwszy raz znalazł się w sytuacji kiedy ktoś potrzebował jego pomocy.
- Chodź - mruknął kierując się do kuchni po coś, co uśmierzy ból. - Teraz powiedz, coś ty znowu wykombinował? - odparł podając mu lód.
-No bo... ja... -mruknął cicho, przykładając lód do policzka i wziął głęboki, roztrzęsiony wdech. - Wracałem z pałacu i w zaułku stał jakiś mężczyzna, ja myślałem, że po prostu wyszedł na dwór, ale on się na mnie rzucił i... ukradł mi pieniądze i klucze do mieszkania... Co ja mam teraz zrobić, Salieri? - spytał zrozpaczony, nawet nie próbując ukryć swojego żalu ani łez spływających po policzkach.
Salieri patrzył w osłupieniu na zrozpaczonego Mozarta. Nie wiedział co odpowiedzieć. Zaproponować pomoc? Czy może jednak odesłać go do Lorenza?
- Najpierw się uspokój - powiedział z wyraźną powagą - Usiądź może lepiej w salonie - mówiąc to przeszedł do salonu, wyciągając z półki czerwone wino.
Wolfgang posłusznie poszedł do salonu i usiadł na sofie utkniętej w rogu pomieszczenia. Otarł rękawem łzy z policzków i wbił nieco zaskoczone spojrzenie w butelkę wina.
-Masz... masz może jakiś bandaż...? - spytał nieśmiało i rozmasował obolałe ramię.
Choć z jednej strony wciąż miał ochotę płakać, nieco pocieszał go fakt, że Salieri, który mimo wszystko był jego największym rywalem... który uważał go za największego rywala, nie wyrzucił go z domu, a próbował mu pomóc.
Odłożył wino na stół i spojrzał na niego. Na ramieniu widniała czerwona plama, musiał mocno dostać.
- Coś się znajdzie - mruknął i udał się do łazienki.
Wyszedł z niej niosąc stare bandaże, leżące w szafce od wieków. Spojrzał na Mozarta siedzącego na jego kanapie. Nigdy by nie pomyślał, że znajdzie się w takiej sytuacji. Niemniej jednak był skłonny mu pomóc.
- Wiesz, może zdejmiesz marynarkę... żeby opatrzyć ranę - odparł kładąc bandaż na stół.
-Co...? Ach, tak, oczywiście - odparł zakłopotany i schylił głowę, pozwalając pojedynczym kosmykom włosów spaść na twarz i ukryć rumieńce.
Nieco drżącymi palcami zdjął marynarkę oraz kamizelkę i rozpiął kilka guzików od poplamionej krwią koszuli, by móc odsłonić poranione ramię.
Salieri widząc ranę poszedł szybko po wodę utlenioną i gaziki. Usiadł obok Mozarta zastanawiając się co zrobić.
- Chcesz sam to zrobić czy ja mam... - spytał lekko zakłopotany.
-Jeśli byś mógł to... proszę - wydukał speszony. - Nie lubię patrzeć na krew...
Spojrzał niepewnie na Salieriego i uśmiechnął się ponuro, odsłaniając niemal czerwone zęby i dziurę po tym, który był ułamany.
-Masz może jeszcze trochę lodu, bo... ten się już roztopił - powiedział niepewnie, jakby bał się, że będzie żądał od Salieriego zbyt wiele.
Ten westchnął ponuro i po raz kolejny przeszedł się do kuchni. Wyciągnął lód, biorąc przy okazji szklankę wody i wrócił do Mozarta. Podał mu lód i szklankę wody.
- Napij się - burknął siadając obok.
Bez ostrzeżenia polał mu ranę wodą utlenioną.
Wolfgang syknął cicho i mocno zacisnął zęby, żeby powstrzymać krzyk, ale od razu tego pożałował. Ząb, już wcześniej połamany, ukruszył się jeszcze bardziej, raniąc go w dziąsło na tyle mocno, że zawył głośno z bólu i położył na sofie, odchylając głowę mocno do tyłu.
-To bolało - syknął niemal niezrozumiale, przez chwilę krztusząc się krwią i łzami, nim wybuchnął głośnym, bolesnym szlochem.
Spojrzał z wyrzutem na Salieriego, jakby obwiniając go samym spojrzeniem i zamknął oczy, zaciskając je równie mocno jak pięści na materiale sofy.
Boże jaki on jest delikatny... pomyślał już lekko zdenerwowany Salieri.
- Już nie wyj - warknął przemywając tym razem ostrożniej ranę.
Kiedy już ją zabandażował, posprzątał ze stołu i poszedł umyć ręce. Trzeba coś zrobić z jego zębem. Tylko co...?
- Idź do łazienki się umyć... z krwi, a ja poszukam ci jakiegoś dentysty - mruknął wychodząc z domu.
Wolfgang powoli wstał z łóżka i otarł łzy z policzków, dopiero teraz rozumiejąc, co właśnie powiedział mu Salieri.
-Dentysty?! - krzyknął głośno, na chwilę ignorując ból. - Nie ma mowy! Nie pójdę do dentysty!
Dla podkreślenia swojego oburzenia tupnął nogą w podłogę. Panicznie bał się lekarzy, a tego szczególnie, ba... bał się ich nawet bardziej niż clownów, którzy prześladowali go przez całe dzieciństwo, którzy pojawiali się na każdych jego urodzinach. Przypominając sobie ich wygląd aż zadrżał, co zrobił ponownie, kiedy spostrzegł, że Salieri wyszedł z mieszkania.
Oczywiście, nie udzielił mu jednej ważnej wskazówki, gdzie była łazienka. Wolfgang, nie chcąc być aż tak bardzo nieposłusznym, zaczął szukać tego pomieszczenia, przy okazji zaglądając do wszystkich innych. Na dłuższą chwilę zatrzymał się w jednym z pokoi, który uznał za ten należący do Salieriego. Och, jak korciło go, żeby choć na chwilę usiąść przed wspaniałym, czarnym fortepianem, który stał na samym środku, ale... za bardzo obawiał się reakcji Salieriego, jeśli ten przyszedłby szybko i znalazł go tutaj.
W końcu udało mu się dojść do łazienki. Zdjął poklejoną od krwi koszulę i włożył ją do wody, próbując choć trochę zmyć plamy, co mu się nie udało, woda była za zimna a krew zbyt przyschnięta. Umył ubrudzone od strupów i krwi ramię, brodę i szyję.
Zarzucił na nagie ramiona marynarkę i zszedł na dół. Usiadł na sofie i podwinął nogi pod brodę. Było mu coraz zimniej, dlatego, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, początkowo nawet się ucieszył, lecz już po chwili w przerażeniu spojrzał w stronę korytarza, jakby obawiając się, że Salieri nie wrócił sam, a z lekarzem.
CZYTASZ
Adventures of Mozart & Salieri
Teen FictionKolekcja improwizacji opowiadająca różne i nietypowe historie z życia Wolganga Amadeusa Mozarta i Antonio Salieriego, dwójki muzycznych rywali, a zarazem wspaniałych kompozytorów.