Nie tak miało być.

740 125 21
                                    

Stał przy oknie, wpatrując się w panoramę miasta. Dzień powoli chylił się ku końcowi, słońce było już nisko. Jednak miasto wciąż tętniło życiem. W przeciwieństwie do pomieszczenia, w którym znajdował się Tony. Odwrócił głowę w stronę łóżka, które stało w sali. Obszerny pokój mieścił właśnie jedno łóżko, jakąś szafeczkę, krzesło i aparaturę medyczną, do której był podłączony, leżący na łóżku, Loki. Jak to się stało? Kiedy to się stało? Kiedy Stark przestał być czujny i pozwolił na to, by jego ukochanemu stała się krzywda? Potężna trucizna, z którą ziemscy lekarze, delikatnie rzecz ujmując, wcale sobie nie radzili. Thor poszukiwał lekarstwa dla swojego brata we wszystkich dziewięciu światach. I póki jeszcze była jakaś nadzieja, a geniusz nie tracił jej cały czas, wypatrywał piorunów na niebie - czując, że to ostatnia deska ratunku. Skoro lekarze w najlepszym szpitalu w kraju nie potrafili sobie poradzić z wyleczeniem Kłamcy - inne światy były nadzieją.

Już miał podejść z powrotem do łóżka i przysiąść przy nim na krześle, kiedy aparatura szpitalna niebezpiecznie zawyła. Starkowi ten dźwięk wydawał się obwieszczeniem nadchodzącej apokalipsy. Nie zdążył się dobrze ruszyć, a w sali znalazły się pielęgniarki i lekarze. Tony chciał być jak najbliżej, ale wiedział, że musi dać pracować medykom. Odsunął się więc, przyglądając się temu co robili. Czas jakby zwolnił. Przynajmniej Stark tak to widział. Defibrylator, który zauważył, nie wróżył niczego dobrego. Odrobinę zakręciło mu się w głowie.

Nawet nie zauważył, kiedy minęła kolejna godzina. Patrzył na to, co działo się przy łóżku, ale jakby niczego nie dostrzegał. Przeniósł nieprzytomny wzrok na jednego z lekarzy, który do niego podszedł.

- Bardzo mi przykro, panie Stark. Robiliśmy co w naszej mocy.

Tony wciąż na niego patrzył, jakby w ogóle nie dotarły do niego słowa mężczyzny.

- Jeżeli będzie pan potrzebował jakiejkolwiek pomocy, nasz personel jest do pana dyspozycji. - dodał jeszcze lekarz. - Naprawdę bardzo mi przykro. - powtórzył i powoli skierował się w stronę wyjścia z sali. Wszyscy tam znajdujący się, cały medyczny personel, zaczęli opuszczać pokój. Wiedzieli, że Tony'emu przyda się chwila spokoju. Tylko, że jakby do Starka to jeszcze nie docierało.

Kiedy został sam w pokoju spojrzał nieprzytomnie na łóżko. Loki wciąż na nim leżał. Jednak zdawał się bledszy niż zwykle. Aparatura była poodłączana. Monitory czuwające nad funkcjami życiowymi Kłamcy krzyczały przerażającą czernią.

Tony zrobił krok do przodu, ale zachwiał się. Więc to takie uczucie, kiedy wali się świat... Powoli, bardzo asekuracyjnie, podszedł do łóżka. Nie usiadł na krześle, tylko przysiadł na brzegu szpitalnego materaca.

- Lo... Loki? - szepnął całkowicie łamiącym się głosem. Dotknął dłoni Kłamcy. Była zimna. Ale nie tak jak zawsze. Teraz była przeraźliwie zimna. Wręcz lodowata.

Oczy Tony'ego się zaszkliły.

- Kurwa... - szepnął, nawet nie zwracając uwagi na to, że łzy zaczęły lecieć mu po policzkach. - Obiecałeś. Obiecałeś, kurwa, że zawsze będziemy razem. Zawsze i na zawsze, pamiętasz? - ścisnął mocniej jego rękę. - Obiecałeś, kurwa. Ty sukinsynu... - głos mu się załamał. - Wracaj. Natychmiast. Nie umiem bez ciebie żyć. - położył się połową ciała na zimnym ciele Lokiego. Nie zwracał już na nic uwagi. Ani na to, że płakał jak dziecko, ani na to, że gdzieś w oddali uderzył grzmot, ani na to, że dzień się kończył. Dla niego właśnie skończyło się życie.

Złamana ObietnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz