Rozdział 8

2.4K 138 17
                                    


Budzik, który miałam ustawiony na 6 rano zadzwonił punktualnie, a ja pełna sił i pozytywnie nastawiona na ten dzień wstałam z łóżka i poszłam do łazienki się ogarnąć. Założyłam ubranie do biegania, spięłam włosy w kucyk, a makijaż na razie sobie darowałam, bo w końcu mogę się spocić.

W holu spotkałam dwóch najmłodszych kadrowiczów – Bartka i Mariusza. Nie mam pojęcia co im się nagle odmieniło, ale postanowili iść ze mną pobiegać. Zrobiliśmy Snapa, żeby oznajmić światu, że reszta to lenie, a my spędzamy czas aktywnie.

Wolnym tempem zeszła nam godzina, bo już o 7:30 byliśmy w Sali restauracyjnej na śniadaniu. Zgarnęłam kanapkę z twarożkiem i usiadłam ponownie obok trenera Nawałki i Lewego.

- No, no... Widzę, że mobilizujesz naszych chłopaków. – pochwalił mnie trener. – Oby tak dalej... - poklepał mnie po ramieniu i uśmiechając się odszedł gdzieś na bok. Chwilę potem pojawił się obok mnie Kapi.

- Młoda, szykuj się dzisiaj na kriokomorę... - uśmiechnął się zadziornie, a ja zakrztusiłam się kawałkiem chleba.

- Proszę? Ale...

- Nie ma „ale" ... Zakład to zakład... - zaśmiał się i zaczął jeść owsiankę.

Zrezygnowana udałam się do swojego pokoju po rzeczy na trening. Wzięłam dzisiaj halówki, bo cos posłyszałam, że paru chłopaków wybiera się na halę sportową. Wychodząc na korytarz spotkałam Wiśnie.

- O! Cześć, dobrze że cię widzę. Przygotuj się na wieczór...

- Jak mam się przygotować? – zdziwiłam się.

- Słyszałem, że dobrze śpiewasz, a jest wieczorek karaoke. Będziesz przełamywała lody. – puścił mi oczko i zostawiając mnie na wdechu poszedł przed siebie. No pięknie! Zabije Bartka!

Stojąc w windzie myślałam o tym całym karaoke. Kurde, ale mnie wpakował.... Chociaż w sumie to może być niezła zabawa. Mogłabym trochę pośmiać się z Grześka. W mej głowie rodzi się szatański plan.

Pograłam trochę z Fabkiem i Piszczkiem w koszykówkę, poodbijałam sobie piłkę, zaliczyłam tą paskudną kriokomorę – co w sumie nie było aż tak straszne, tylko ta baba tam była jakaś dziwna - następnie był obiad i jakoś to wszystko zleciało. Kiedy przyszedł wieczór – było około godziny 18 – poszłam ogarnąć się trochę. Założyłam sukienkę, rozpuściłam włosy i zrobiłam lekki makijaż. Byłam gotowa, żeby zmierzyć się ze sceną.

Około godziny 19 wszyscy zaczęli zbierać się w Sali restauracyjnej, gdzie naszykowany był podest i ekrany z tekstem, a sprzęt nagłośnieniowy obsługiwała jedna osoba z obsługi hotelowej. Ja sam, pierwsze kroki skierowałam właśnie do chłopaka, który stał przy laptopie, żeby mu zgłosić moje dwie ewentualne piosenki na rozpoczęcie tego wieczorku. Na moje nieszczęście wpadłam w oko ze dwa lata starszemu kolesiowi. Zaczął do mnie zagadywać, pytać o coś, a ja jedynie kiwałam głową albo cos odburkiwałam. Był dziwny, a ja – jak to ja – nie potrafiłam po prostu machnąć ręką i odejść. Wybawienie jednak szybko nadeszło. Światełko w tunelu zobaczyłam, kiedy podzedł do nas z – standardowo – wielkim uśmiechem na twarzy Krycha.

- Cześć skarbie. Dobrze, że jesteś, chodź usiądziemy. – uśmiechnęłam się i pociągnęłam go za rękę w stronę stolików. Widać było, że przez moment był lekko zdezorientowany, ale pewność siebie wróciła szybciej niż się tego spodziewałam.

- To co piękna? – objął mnie ramieniem kiedy już siedzieliśmy na stołku.

- Nie wyobrażaj sobie za wiele... - zmarszczyłam brwi. – Chciałam tylko spławić tego kolesia.

La Macchina // G. KrychowiakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz