'Carpe Diem'

27 4 2
                                    

W moje oczy uderzył ostry promień światła. Pod jego wpływem odruchowo zakryłam je ręką. Chociaż zatrzymałam ból oczu, to wywołałam następny, tylko, że w ręce. Chciałabym tu zostać i się nie ruszać, ale nie mogę. Jest 7 rano i zaraz będą zaczynały się lekcje. Z wielkim bólem (dosłownie) i niechęcią zwlokłam się z łóżka. Stało ono tuż obok okna, przez które przedostawało się poranne światło. Mój pokój urządzony był bardzo prosto. Nie było tu niepotrzebnych rzeczy takich jak obrazy, książki, szafki, dywan czy inne bibeloty, które zazwyczaj umilają przebywanie w pomieszczeniu. Ściany były całe białe. Umeblowanie składało się z biurka, jednoosobowego łóżka i szafy na ubrania z wbudowanym na drzwiczkach lustrem. Co najciekawsze, kiedyś wcale tak nie wyglądał. Był cały przystrojony różnymi naklejkami, obrazkami, szafkami i półkami, które wprost pękały różną gamą gatunków książek, które je wypełniały. Jednak kiedy on zaczął pić, sprzedał wszystko. Poza tym, ten pokój i tak był za ładny dla kogoś takiego jak ja. Podeszłam do szafy by wyciągnąć z niej swoje ubrania. Założyłam swój przepisowy mundurek, który składał się z białej koszuli (której rękawy podwinęłam do łokci), czarnej spódnicy do kolan oraz tego samego koloru kokardy przewiązywanej pod kołnierzem. Ta ostatnia była jednak różowa. Przefarbowałam ją, od razu jak ją dostałam. Nałożyłam do tego długą, jasno-różową bluzę z kapturem, rajstopy, które w zależności jak nisko spojrzałes były ciemniejsze, oraz białe, krótkie trampki. W statucie szkoły zabronione były inne kolory niż czarny i biały, ale nikt i tak się tym nie przejmował. Renomowana szkoła im. Samuela Johnsona, była szkołą dla bogaczy. Mój ojciec, jako, że był jednym z bogatszych osób w mieście (jest dyrektorem firmy zajmującej się wyrobem wybielaczy i innych tego typu rzeczy rozprowadzanych po całym kraju) logicznym było, że tam trafię. Ze względu na to, że uczęszcza tam też wiele dzieci jego konkurentów, nigdy nie pozwolił mi przyjść w złym stanie do szkoły. Musiałam mieć oceny przynajmniej na dobrym poziomie, wzorowe zachowanie oraz sprawiać wrażenie szczęśliwej dziewczynki.
Kiedy się przebrałam, zamknęłam drzwiczki i obejrzałam się w lustrze. Na szczęście wszystkie rany na twarzy zdążyły się zagoić. Gorzej było z tymi na reszcie ciała. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył bez ubrań, to pewnie uznałby mnie za mumie. Wszystko było idealnie oprócz jednej rzeczy. Wcale nie wyglądałam na szczęśliwą.
- Weź się w garść.
Podniosłam dłonie do góry i uderzyłam się nimi po policzkach. Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech, a w oczach pojawiły się błyski, które dopełniały całej tej wizji szczęścia i beztroski. Maska została przygotowana, a przedstawienie za chwilę się zacznie. Grałam w nim już tyle razy, że zaczęłam sama wierzyć w tę role. Ale pasowało mi to. Ba! Nawet się z tego cieszyłam. Podczas grania nie musiałam myśleć o niczym. Nie myślałam o bólu. O tym, co czeka mnie w domu. O tym, jak jest naprawdę. Gdy stawałam na scenie, byłam idealna, pełna optymizmu. Wszyscy bili brawo, a ja musialam tylko się uśmiechać. Było to o wiele prostsze i łatwiejsze, albowiem ludzie nie chcą i nigdy nie będą oglądać tragedii. Gdyby ta pojawiła się przed nimi aplauz po prostu by ucichł, a widownia opustoszała. Odwrócili by swój wzrok i serca od tego co działo by się przed nimi. Ponieważ oni nigdy nie grali i nie rozumieją, jak to jest stać tak przed nimi i poruszać się, nie zgodnie ze swoimi uczuciami, ale zgodnie ze scenariuszem, napisanym specjalnie dla nich.

Czas w szkole jak zwykle minął za szybko. Stałam obok wejścia rozmawiając i śmiejąc się z grupką moich 'przyjaciół'. Składała się ona z grupy najbogatszych dzieciakow, które nigdy nie zaznały nawet najmniejszej krzywdy od innych. Od urodzenia zamknięte w klatkach ze złota, jak jakieś egzotyczne ptaki. Wydają się byc idealne, jednak spróbuj któreś z niej wyciągnąć, a okaże się, że jest pierwszym lepszym wroblem z podwórka, który na dodatek nie umie latać. Bo jak miały się tego nauczyć, nigdy nie zasmakowawszy prawdziwych wzlotów i upadków życia? W ich oczach byłam pewnie zwykłym gilem. Krzykliwy wesolkiem, będącym wszędzie, jednocześnie beztrosko świergocząc. W pewnym momencie obok nas przeszła grupka dzieciakow z innej szkoły. Kiedy się zaśmialismy, popatrzyli się krzywo w naszą stronę, z nieukrywaną wrogością w oczach. Jeden z chłopaków odwrócił się w stronę reszty i powiedział:
- Patrzcie na nich. Tacy bogaci, sliczni i poukładani. Jacy to oni nie są wspaniali. Aż niedobrze mi się robi jak na nich patrzę. Zwykle snoby. To, że ich życie jest idealne, nie znaczy, że mają się tak zachowywać.
Jednemu z widzów najwidoczniej nie spodobało się przedstawienie. Chciałam powiedzieć czy zrobić coś na swoje usprawiedliwienie, jednak moja maska skutecznie zagłuszyła mój głos, a sznurki kontrolujace kończyny przytrzymały na miejscu. W takich momentach bardziej czułam się jakby to były łańcuchy. I to trzymające nie tylko moje ciało, ale i duszę.
Wszyscy musieli już wracać więc się pożegnałam. Kiedy zostawałam sama, jednocześnie schodziłam że sceny. Nikogo nie było, więc już nie miał kto bić mi brawo. Słyszałam tylko swoje kroki i szelest kurtyny, zasuwającej się za moimi plecami. Światła lamp zgasły i wszystko spowiło się w mroku. Jedyne co mi zostało to wrócić do domu.

PustaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz