Epilog

10 2 0
                                    

Nazywam się Alex Darisson. Moi rodzice umarli w wypadku samochodowym

i zamieszkałam u babci w gospodarstwie. Szczerze mówiąc nie wiem jak to nazwać, bo były tam ogromne pola, na których rosło zboże, ale także hodowali zwierzęta. Zresztą nie ważne... Rancho należało do mojego pradziadka, a później do dziadka, ale żaden z nich nie żył, więc zajmują się nim babcia Lotta i wuj John. Ta opowieść zaczyna się właśnie w tym miejscu – na farmie Darissonów w Teksasie, a dokładniej na jego obrzeżach graniczących z meksykańskim stanem Tamaulipas.

Dobrze mi było z babcią. Codziennie wstawałyśmy rano i razem chodziłyśmy do zwierząt, a wuj był odpowiedzialny za pole. Pewnego dnia babcia obudziła mnie wcześniej kazała się szybko ubrać i zjeść naleśniki z sosem klonowym, które przygotowała na śniadanie. Oczywiście nie obeszło by się bez świeżego mleka od naszych krów. Podczas, gdy ja wykonywałam otrzymane wcześniej polecenia, babcia Lotta poszła do wujka. Wróciła do mnie z kluczykami do naszego starego jeepa w ręku.

-Jedziemy na wycieczkę zakończoną małą niespodzianką. Gotowa?- spytała.

-Jasne! A gdzie?

-Zobaczysz...-powiedziała tajemniczo.

Pojechaliśmy na fermę owiec. Zdziwiłam się, bo co ciekawego dla osoby mieszkającej na co dzień na farmie może być ciekawego w takim miejscu? Babcia podeszła do pana Leara i rozmawiała z nim żywie gestykulując i, w pewnym momencie wskazując też na mnie. Zaciekawiło mnie o czym tak rozmawiają więc podeszłam do nich.

-Gdzie to? Możemy już iść zobaczyć?-pytała babcia.

-Już możemy. Proszę za mną -odpowiedział.

Szliśmy krętymi ścieżkami pomiędzy zagrodami, aż doszliśmy na sam tył gospodarstwa, gdzie... Po prostu odebrało mi mowę - szczeniaczki!!! Okazało się, że suczka pana Leara – Bella ma szczeniaki, a te słodkie, małe pieski są na sprzedaż!!!

-Babciu, możemy jednego wziąć?

-Po to tu przyjechaliśmy-odparła z uśmiechem.

Wyściskałam ją z całych sił.

-Dziękuję – szepnęłam jej do ucha.

-Już mi nie dziękuj, tylko wybieraj pieska.

-Wejdź do zagrody i najpierw pogłaskaj ich mamę, dobrze?- spytał pan Lear.

-Dobrze.

Ledwie to powiedziałam , a już byłam przy Belli. Dla uszczuplenia tej sytuacji – te pięć piesków latających mi pod nogami(nie było ani jednej suni!), jak i ich matka było rasy Kai Inu. Jeżeli ktoś w tej chwili myśli : Hej! Przecież to pies myśliwski, a nie pasterski to ma rację, ale Bella była odpowiednio wychowana do pilnowania owiec. Wzięłam pieska, któremu spodobałam się najbardziej (on też mi się spodobał- taka miłość od pierwszego wejrzenia...Hi hi hi). Nazwałam go Max. Pokochałam go. Był mi wyjątkowo wierny. Jeszcze przez rok żyliśmy w spokoju, ale babcia zachorowała i umarła, a naszym opiekunem stał się wuj John. Wtedy się zaczęło...

UcieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz