1.

916 17 1
                                    

Zeskoczyłam z kolan Krisa z szeroko  otwartymi oczami.
- Za dwa dni!?- Krzyknełam zaskoczona- Po moim trupie- szybko wbiegłam na górę po schodach i zamknęłam się w łazience. Spojrzałam w swoje odbicie. Chyba ich pojebało. Walnęłam z całej siły w lustro, które połamało się na tysiące części. Nie poczułam bólu nawet wtedy gdy patrzyłam jak z knykci cieknie krew z mieniącymi się kawałkami lustra. Chyba czas wyjść i nie wrócić. Strzepnęłam czerwoną ciecz ze szkłem i zdjełam szybko ulubione skarpetki. Potem zaczęłam pakować kosmetyke. Kiedy kosmetyczka była pełna doszło do mojej głowy, że nie wiem gdzie uciec a jeśli zobaczą że się pakuje zrozumieją i będą mnie kontrolować, więc wybiegłam z łazienki na dwór.  Musze znaleźć miejsce gdzie mogę na spokojnie wszystko zorganizować. Tak... wyprowadzam się a dokładniej uciekam od wyprowadzki i narzuconych mi decyzji. Rozwalona dłoń utrudniała przedzieranie się przez las. Każdy dotyk powodował ból i syk wyrywający się z moich lekko rozchylonych ust. Na policzkach od dłuższego czasu dało się dostrzec łzy. Płakałam, bo się tego nie spodziewałam, bo musiałam opuścić tych których kocham. Bałam się jak szczeniak burzy. Trafiłam wreszcie na jakąś polane i zaciągnęłam się jej zapachem. Teren niczyj. Idealny dla mnie. Zadrazalam z chłodu panującego wokół. Zmieniłam postać na tą, w której odczuwanie temperatur utrudnia futro oraz obtarłam szyją i grzbietem o kilka wystających elementów. Wyczuwając już swój zapach na większości łąki, z lekkim wachaniem ruszyłam sprintem w stronę domu. Co chwilę się rozglądałam nerwowo. Moje serce dawno nie było aż tak bardzo niespokojne. Duszą szarpała rozpacz, przez to co miałam zrobić za niecałe kilka godzin. To ta noc. Ostatnia noc z moją watahą. Z rodziną. Dobiegłam do ogrodu i znów stałam na dwóch  nogach. Wspiełam się po rynnie i  zadaszeniu do okna od mojego pokoju. Wślizgnęłam się cichutko i zaczęłam poszukiwania toreb i plecaka.
************
Rozluźniłam paski bagażu na maxa i otworzyłam okno na oścież. Postawiłam na nim pierwszą nogę ale nie mogłam się ruszyć. Żal zcisnął przełyk a do oczu cisnęły się łzy. Ostatni raz spojrzałam na swój pokój.  Na skarpetki z dzisiejszego pięknego poranka z listem do rodziców. Na resztki i pozostałości po rysunkach porozwieszanych niegdyś na ścianach. Na drzwi, które tyle przeze mnie przeszły. I na dywan, na którym leżałam poraz ostatni z mamą. Przełknęłam gorycz i odwróciłam głowę zaciskając oczy, jakby one decydowały o tym czy jednak stchórze.
- Kocham was... i...i przepraszam. Mam nadzieje, że mi kiedyś wybaczycie- wyszeptałam cichutko tak by drżenie mojego głosu było ledwo słyszalne i wyskoczyłam przez okno. Zerknełam jeszcze raz na dom i zmieniłam się w wilka. Paski od toreb nie uwierały ani nie były luźne. Pakunki jeździły po futrze wraz z ruchem mięśni podczas biegu. Dusiłam się. Właśnie łamie wszystko co budowaliśmy przez całe moje życie. Zaufanie. Relacje. Miłość. Przywiązanie. Szacunek. Zaufanie.
Wszystko się burzy jak zamek z piasku podczas przypływu. Dla osób pobocznych jest to dość proste. Jest zamek,fala przychodzi i zmywa piasek. Ja jestem z perspektywy zamku. Czuje jak jego ściany pękają. Czuje jak kolumny podtrzymujące go nie wytrzymują natłoku wody i niestety się poddają. Widzę jak wytrzymałe na wiatr cegły obsypują się z każdym mililitrem miażdżącym konstrukcje. Widzę jak woda wlewa się do wnętrza i pustoszy wszystko co było w środku. To boli. Trafiam na polanę dzięki wcześniej zostawionemu tropu. Wpadam na nią jak burza, potykam się o własne łapy. Pozbywam się futra oraz uszu i zrzucam z ciała torby. Ciszę panującą wokół łamie mój szloch. Mam ochotę wyć. Ale wtedy by mnie znaleźli. Dusze i tłamsze w sobie instynkt. Ocieram ręką łzy, biorę głębszy oddech. Uspokój się. Trzeba zbudować domek. Wstaje i zagłębiam się pomiędzy drzewa.
*******
Zaciskam jeszcze jeden supeł i skończone. Na grubym drzewie powstał mój domek. Z grubszych gałęzi znalezionych w lesie zrobione są półki do poruszania się bardziej stabilnie. Jest też kilka wieszaków powstałych w wyniku połamania cieńszych gałązek. Miejsce do spania zrobiłam za pomocą powieszenia grubego materiału jako hamaka między głównymi konarami. Pojawił się też tent nad główną konstrukcją. Rozłożyłam rzeczy i położyłam się na gałęzi. Z góry widać całą polanę skompaną w srebrzystym świetle księżyca i gwiazd.  Rozejrzałam się po terenie i ześlznęłam się do hamaka. Zamknęłam oczy, do snu utuliło mnie wycie rozpaczy mojej matki oddalonej kilkadziesiąt kilometrów odemnie.
******
Obudziło mnie szczekanie, warczenie, wycie i szelesty. Zdezorientowana wyjrzałam na polanę. Szukali mnie. Osiem besti wbiegło na polanę i zaczęło węszyć. Złapały trop i zawyły. Cholera. Zapomniałam. Znajdą mnie jak chuj w dupe strzelił. Jak ma zawołanie ktoś się wydarł żeby sprawdzić drzewa. Szybko wzięłam torby i przeszłam na inne drzewo. Liczyły się sekundy. Skakałam z drzewa na drzewo. Z gałęzi na gałąź. Drzewa rosły coraz rzadziej. Musiałam robić coraz większe susy. Usłyszałam że zeszli z polany w głąb. Ze stresu nie pomyślałam i poprostu skoczyłam na najbliższe drzewo. Konar, na którym wylądowałam złamał się z głośnym trzaskiem. Spadłam plecami na gruby korzeń. Sparaliżowało mnie. Nie mogłam się ruszyć. Ból rozszedł się od miejsca uderzenia aż po zakończenia nerwowe na palcach. Ryknęłam. To było gorsze od każdego cierpienia. Z usta potoczyła się piana ze stresu. Prubowałam wstać i uciekać ale moje ciało przechodziło tylko wstrząsy. Miotałam się jak ryba w sieci na powierzchni krzycząc cały czas. Fala rozrywającego bólu zalała wszytskie myśli jak morze zamek z piasku. Zostałam otoczona przez obcą watahe. Byłam cała mokra. Cała w ziemi, łzach i pianie toczącej się z pyska. Podszedł do mnie alfa tej grupy, kucnął przy mnie i zaciągnął się moim zapachem. Wstał z obrzydzeniem i kazał mnie podnieść. Paraliż i drgawki im utrudniały złapanie mnie bezpiecznie i wsadzenie do samochodu. Ostatnie co widzie to obrzydzenie w jego oczach. Następnie słyszę tylko szeptanie do mnie i wycieranie śliny. Ciało przestaje drgać, ja przestaje widzieć, krzyczeć, wyrywać się i toczyć pianę z ust.
******
Leżę w pozycji bezpiecznej od 4 godzin nie mogąc otworzyć oczu i bojąc się poruszyć. Właśnie wataha mojego mate wiezie mnie do jego domu. Mój mate się mnie brzydzi. Porwali mnie. Znaleźli. A ja nie uciekłam.

Żałosna jesteś.

W moich oczach znów zbierają się łzy. Powstrzymuje je co kosztuje mnie podrażnieniem nosa. Kończy się to moim kichnięciem. Otwieram szeroko oczy i wymiotuje do miski leżącej obok czyiś nóg. Siadam prosto, wycieram usta, kładę głowę na oparciu i zamykam oczy. Po policzkach znów lecą łzy, ponieważ kwas żołądkowy spalił mi przełyk, gdyż to nim wymiotowałam. Uchylam oczy gdy czyjaś dłoń londuje na moim udzie i gładzi je kciukiem. Wędruje wzrokiem wzdłuż ręki i dostrzegam śpiącego mężczyznę, który patrzył na mnie jakbym była najobrzydliwszą rzeczą na świecie. Szybko się rozejrzałam i dostrzegłam, że miejsce obok mnie jest wolne. Szybko się przesiadłam dalej od niego. Chłopak otworzył oczy pełne wściekłości niczym z piekła. Złapał mnie za buzię i przybliżył do siebie.
- Gdzie się wybierasz królewno? - patrzył mi prosto w oczy. Odwróciłam od niego wzrok- Wróć tam gdzie twoje miejsce. Puścił moją twarz i zmiażdżył mnie spojrzeniem. Zawarczał, więc szybko wróciłam tyłkiem tam gdzie był wcześniej. Siedziałam sztywno. Matka mi opowiadała o przypadkach, w których mate zagryzał swoją partnerkę. Warczenie to ostrzeżenie przed atakiem. Chłopak sprawił jedym ruchem że znów leżałam ale z głową na jego nogach. Położył dłoń na moich włosach i długimi palcami zaczął mnie głaskać oraz bawić się pojedynczymi kosmykami. Usnęłam.
*******

Bądź grzeczną dziewczynkąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz