Dodatek #2

43 5 0
                                    


Mary Clearex nie była głupia. Opiekuńczą w stosunku do dzieci, które do niej trafiały, kochającą swojego męża, z którym była od osiemnastu lat, zapominalską, nieco roztrzepaną czterdziestoletnią kobietą z wyższym wykształceniem. Ale na pewno nie było można powiedzieć o niej, że była głupia. Nie rozumiała więc jak kobieta z opieki społecznej, która się z nią skontaktowała wczoraj wieczorem i zapytała czy zgodziliby się z mężem zająć jeszcze jednym dzieckiem, mogła coś takie insynuować.

Kiedy patrzyła w zielone oczy Luke, miała gęsią skórkę na plecach. Spojrzenie tego dziecka przerażało ją doszczętnie, a ta kobieta siedząca pod drugiej stronie biurka, która nie była niczego świadoma, paplała w najlepsze. Chłopak nie wyróżniał się niczym szczególnym wśród rówieśników ze szkoły. Mary widziała podobnych chłopców przypominających Luke, którzy kiedy dorastali i ubierali garnitury do pracy i udawali, że okres dojrzewania gdzie nie wiedzieli co zrobić z za długimi rękoma i nogami, nie istniał. Może zielonooki był trochę za chudy, a za duże koszulki z superbohaterami, które Mary na miejscu jego matki by już dawno wyrzuciła, nie poprawiały jego sylwetki, ale widziała gorsze przypadki. Włosy nadawały się jedynie do ścięcia, bo grzywka notorycznie wchodziła mu do oczu i chłopak w ciągu minuty poprawiał ją chyba z trzy razy i to niedługo stanie się jego tikiem nerwowym. Mary wiedziała to z doświadczenia, bo sama jak była w jego wieku, obgryzała paznokcie, aż do krwi. Chciała pomóc Luke, ale to spojrzenie, które tak ją paraliżowało i nie było zwiastunem niczego dobrego.

Wiedziała o pożarze. Oglądała wiadomości, a sprawą Szalonego Joe media karmiły ludzi w każdej wolnej chwili. Chłopak wyszedł z pożaru bez żadnego oparzenia, co już samo w sobie było dziwne i niepokojące. Policja badała sprawę, ale Mary wątpiła by odkryli coś nowego.

- Pani Clearex?

- Tak?

Zielone tęczówki obserwowały każdy jej ruch kiedy popisywała potrzebne dokumenty, by zabrać Luke do siebie. Chłopak ją oceniał, pochłaniał każde jej nerwowe drgnięcie mięśni czy sztuczny śmiech skierowany w stronę kobiety z opieki społecznej. Kiedy wstała i obciągnęła niebieską sukienkę w dół, chłopak wstał z krzesła, skinął głową w stronę starszej kobiety i wyszedł. Nie powiedział żadnego słowa pożegnania, co tylko zdziwiło Mary. Sama musiała poświęcić dłuższą chwilę na zbędne słowa pożegnania z kobietą, której nawet nie lubiła. Która jak twierdziła Luke jest zagubionym młodym chłopcem, który ma za sobą trudny okres, jakby strata całej rodziny była łatwym okresem w życiu każdego nastolatka. Dodatkowo potrzebuję on potrzeby psychologa, z którym będzie spotykał się raz w tygodniu, by ten pomógł mu pogodzić się z stratą jaka go dotknęła. Mary jadąc w samochodzie z Lukiem i opowiadając mu trochę o domu, do którego się kierują i mając w głowie słowa tej przeklętej kobiety, modliła się by nie znaleźć Luke z przeciętymi nadgarstkami w łazience w ciągu najbliższego miesiąca.

Patrząc w te zielone oczy tak pełne bólu i poczucia winy, Mary wiedziała.

Zamiast zawrócić i skierować się na najbliższy posterunek policji z informacją, że miała w samochodzie nastoletniego mordercę, zaciskała mocniej place na kierownicy, uśmiechała się delikatnie i opowiadała Luke o swoim mężu.

Nikt nigdy nie powiedział, że Mary Clearex była głupią kobietą.

***

Kiedy leżała wieczorem w łóżku, a mąż pisał na laptopie kolejne arcyważne rozliczenie, Mary nie wiedziała czy powiedzieć mu o tym co dzisiaj odkryła. Minął miesiąc od kiedy Luke z nimi zamieszkał i miała cichą nadzieje, że to spojrzenie, które obdarzył ją pierwszego dnia, zniknęło. To uczucie niepokoju, które za każdym razem ją nawiedzało kiedy mijała zamknięte drzwi pokoju Luke lub chłopka siedział zbyt długo w łazience, zniknie. Tak się nie stało. Czasami, ale tylko czasami, zastanawiała się czy nie wejść do pokoju chłopaka i z nim nie porozmawiać. Ale za każdym razem kiedy prawie chwytała klamkę, ta jakby ją parzyła i Mary rezygnowała. Sama przed sobą ledwo się do tego przyznała, ale obawiała się tego cichego, chudego chłopca o oczach tak zielonych i pełnych bólu, że to wręcz nieludzkie.

A żyletka, którą dzisiaj znalazła leżąca spokojnie na biurku chłopaka w jego pokoju, wytrąciła ją totalnie z równowagi. Mary nie wiedziała czy przyznać się mężowi to tego, że przepłakała całe przedpołudnie, aż do przyjścia dzieci ze szkoły czy może oszczędzić mu tego. Kobieta wiedziała, że ten zaczął by pytać i chciałby przeprowadzić męską rozmowę z Lukiem. A ona nie mogła na to pozwolić. Ten chłopak był tak delikatny, łatwy do złamania, zniszczony przez życie.

Do Mary wracają te same demony co przed miesiącem, że znajdzie martwe ciało Luke z przeciętymi żyłami w łazience pełnej krwi.

Chciałaby chronić tego chłopca. Przed samym sobą, złem tego świata, przeszłością. Tylko, że Luke musiałby się przed nią otworzyć, porozmawiać i jej zaufać. A Mary jedyne co może od niego oczekiwać to ciche dziękuje przy stole i dzień dobry kiedy kobieta szykuje dla wszystkich śniadanie.

Śniadań, które po miesiącu nie wyobrażała sobie bez Luke. Chłopak miał swoje stałe miejsce przy stole, ulubiony kubek, który jedne z dzieciaków chciał mu kiedyś zabrać, ale w ostatniej chwili zrezygnował – Mary do tej pory nie wie dlaczego i dżem morelowy, który kobieta nauczyła stawiać się jak najbliżej talerza chłopaka. Chciała tymi małymi gestami przekazać mu, że jest w ich rodzinie akceptowany i chciany.

- Kochanie, wszystko w porządku?

Czy gdyby zapytała o to Luke, powiedziałby jej prawdę? Czy gdyby wspomniała o żyletce, przyznałby się, że coś jest nie tak? Czy...

- Mary?

- Jestem zmęczona. Jestem po prostu tym wszystkim zmęczona.

Delikatny pocałunek męża, uspokaja ją na tyle, że zgasiła lampkę nocną i położyła się wygodnie na łóżku. Nie chciała go niepotrzebnie martwić, ale bardziej niż zmęczenie odczuwała lęk o jutro. Bała się o tego smutnookiego chłopca, który śpi naprzeciwko nich.

Bała się, że pewnego dnia się obudzi, a jego już nie będzie.

***

Mary przestaje bać się o Luke kiedy widzi go w towarzystwie tego chłopca.

- Mary to mój przyjaciel – Isaac.

Kobieta uśmiecha się jedynie i pozwala im uciec do pokoju młodszego chłopaka, bo ona wiedziała. Widziała to w ich delikatnym dotyku, mowie ciała i delikatności z jaką Luke wymówił imię Isaaca. I kiedy przed wejściem na schody zdejmuje obcasy i skrada się na górę jak nastolatka, którą od dawna nie jest, słyszy cichy śmiech swojego podopiecznego, jest spokojna.

Isaac mu pomoże. Już pomógł i zrobił to czego ona nie mogła. Dotarł do Luke i zebrał te wszystkie pokruszone kawałki jego duszy w jedną – posklejaną, trochę kanciastą i z ostrymi zakończeniami – całość.

Mary Clearex jest szczęśliwa. 

Prosto w ogień || Percy JacksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz