Związek Tonego i Steva rozwijał się, można by rzec, świetnie. Byli już ze sobą dwa lata i nic i nikt (łącznie z kosmitami, bogami i zmutowanymi kangurami), nie wróżyło, by ten stan miał się zmienić.
Co prawda, na początku było im trudno, z tym całym odkrywaniem siebie nawzajem, lecz po czasie stawało się to coraz łatwiejsze. Nie mieli przed sobą sekretów. Przynajmniej tak myślał Steve, bo biliarder niechętnie przyznawał się w duchu, że był tyci-tyci sekrecik, który (miał nadzieje) zachowa aż do śmierci. Sekret, który był skazą na jego perfekcyjnym obliczu. Cholerna. Przeklęta. Wada wzroku! Zwykle ukrywał to nosząc soczewki, które zmieniał w warsztacie, gdy po nieprzespanej nocy wlekł się do łóżka, okupowanego przez Rogersa. Niestety prawda zawsze wychodziła na jaw.
Tego dnia nic nie zapowiadało katastrofy. Tony od rana był na nogach, sącząc kawę i niechętnie przeglądając swój kalendarz, gdy nagle dostrzegł napis, świadczący, że miał on dzisiaj wizytę u okulisty. Geniusz westchnął żałośnie, mimo wszystko dopijając szybko swoją czarną ambrozje i cichcem wymknął się na wizytę.
(JA TAM NIE OGARNIAM CZEMU TONY NIE LUBI OKULARÓW, WYGLĄDA W NICH SEXY.....Nawiasem mówiąc, nie mogę znaleźć poprawne sformułowanie słowa "biliarder", no wiecie, osoba mająca więcej niż miliardy.) :/ <-----mina Roberta
CZYTASZ
Skaza na mym nosie!
FanficTony Stark jest idealny. Perfekcyjny. Bez skazy. Czyżby? A co jeśli największy geniusz stąpający po ziemi ma pewną wadę? . . Pomysł nadany przez koleżankę, która jest wielką fanką Roberta + w ff musiały być zawarte takie słowa jak: piekło, kalendarz...