Rozdział 1

596 50 20
                                    

Siedziałam na drzewie obserwując próżne zmagania tytanów, którzy próbowali wspiąć się po nim.

Wzięłam soczystego gryza gruszki, którą zerwałam podczas ostatniego zejścia na ziemię. Z biegiem czasu można się nauczyć żyć za murem. Jeśli tylko potrafisz się wspinać na drzewo z czasem mniejszym niż pięć sekund i masz refleks dziesięć razy lepszy od przeciętnego człowieka, to może przeżyjesz.

Od najmłodszych lat uwielbiałam się wspinać na drzewa. Pamiętam, że kiedy miałam pięć lat wyszłam z domu bez pytania i przez kilka godzin siedziałam na pobliskim drzewie obserwując ludzi w dole. Znalazła mnie dopiero stara sąsiadka, która przyszła zbierać jabłka z pobliskiego sadu. Nie obyło się bez wrzasków i zakazie wychodzenia z domu, który i tak załamałam po tygodniu.

Teraz nawet nie wiem czy moja rodzina żyje. Sąsiadkę ostatni raz widziałam leżącą bez głowy podczas masakry sześć lat temu.

Tak, przez sześć lat udało mi się żyć z dala od ludzi. Choć nie jest to do końca prawdą, ponieważ raz dołączył się do mnie niedobitek z oddziału zwiadowców. Nie żył więcej niż tydzień. Po prostu postanowił wrócić za mur i już kilometr dalej tytan odgryzł mu kończyny. Ot cała historia.
Za to przekazał mi podstawy korzystania ze sprzętu do trójwymiarowego manewru, którego mam pod dostatkiem. Bo przecież martwi zwiadowcy nie idą do nieba, piekła, czy co tam jest po drugiej stronie, ze swoim sprzętem. Gaz również znajduję, ale tego wszystkiego używam tylko w wyjątkowych sytuacjach. Normalnie nawet go nie noszę, bo na drzewach tylko by mnie spowalniał. Poruszam się po konarach, z taką łatwością z jaką kiedyś chodziłam po ziemi. Teraz mój dom jest na wysokości. 

Z biegiem czasu nauczyłam się określać godzinę po położeniu słońca na niebie. Teraz czas na trening po zewnętrznej, czyli bieganie z drzewa na drzewo tuż przy krawędzi lasu. A nuż będą tędy przyjeżdżać zwiadowcy. 

Dobra, tak naprawdę jest to mało prawdopodobne, ale wolę wierzyć w to, niż w to, że kiedyś dołączy do mnie jakiś bliski mi wiekiem facet, zakochamy się w sobie, ja urodzę mu gromadkę drzewo-chodzących dzieci i wszyscy będziemy żyć długo i szczęśliwie.
Nie, ludzie tak zdarza się tylko w bajkach. A moje życie zdecydowanie to nie bajka. 

Chwilę wpatrywałam się w linię horyzontu, ale nie zobaczyłam nic ciekawego, więc zaczęłam biec. Biegam tak od początku, bo moim celem życiowym jest przeżyć. Brzmi banalnie co? Ale nie jest. 

Pewnego razu tytan złapał mnie, ponieważ zdekoncentrowałam się na chwilę. Ja oczywiście, jako osoba silna, szybka, giętka, inteligenta i bardzo skromna, uwolniłam się i zabiłam tytana ostrzem, które leżało w pobliżu. 

Pamiętam jak starszy brat, którego marzeniem było wstąpienie do zwiadowców tłumaczył mi gdzie ciąć tytana, aby go zabić. Kiedy byliśmy młodsi, bawiliśmy się w zawiadowców i tytanów. Polegało to na tym, że jedna osoba goni drugą, a tamta próbuje trafić ją ręką w kark. Potrafiliśmy spędzać przy tym kilka godzin dziennie.  Czasem dołączała do nas jeszcze jedna siostra, ale ona marzyła tylko o zostaniu żandarmem, więc zazwyczaj trenowała sama w górach. Hikaro potrafiła siedzieć tam nawet przez kilka dni, zabierając ze sobą tylko nóż.

Zawsze wierzyła, że gdy tylko wstąpi do żandarmerii, będą jej potrzebne umiejętności przetrwania, na wypadek, gdyby jakiś bogaty zgubił się gdzieś w lesie, a ona musiała go znaleźć.

Zawsze podziwiałam ją za ambicje i szczerą chęć pomocy. Teraz, z perspektywy czasu widzę, że chciała tylko wygodnie żyć za murem i dostawać łapówki za ocalenie życia. Wtedy mogłaby znaleźć bogatego męża i mieć trójkę rozpieszczonych, wrednych bachorów! 

Wściekłość, która się we mnie wezbrała odbiła się na technice mojego biegu. Moje stopy nie lądowały już tak idealnie po środku konarów.

Vittoria, czas się skupić! 

Nagle kątem oka zobaczyłam jakiś zielony dym, unoszący się w moim kierunku. Co... Zwiadowcy!

Na horyzoncie pojawiły się malutkie postacie, jadące w moją stronę.
Pierwszy raz od sześciu lat mam szansę wydostania się stąd. Ale czy chcę? Nie należę już do tamtego świata. Czy odnajdę się u nich? Czy moja rodzina żyje?

Nagle dopadły mnie wątpliwości, a w głowie kłębiło się tysiąc pytań. Walę to. Nie będę tu gnić do usranej śmierci i nie mam zamiaru mieć drzewo-chodzących dzieci!

Zaczęłam machać rękami i drzeć się jak opętana. Chyba mnie zauważyli, bo przyspieszyli. Niespodziewanie za nimi pojawił się tytan, na oko piętnasto metrowy. Nie zauważyli go, albo po prostu postanowili ignorować. Nie mam zamiaru stracić swojej szansy, więc zaczęłam krzyczeć jeszcze głośniej i pokazywać ręką w stronę kolosa.

Chyba zwiadowcy nie są tak spostrzegawczy jak to mówią, bo ciągle nie zwracali uwagi na bestię. Co za jełopy. Przecież on ich wymordu... No i się stało. Tytan machnął ręką zrzucając z konia dwóch żołnierzy, a trzeciego złapał i chwilę mu się przyglądając, odgryzł mu głowę. I to ma być wyszkolona jednostka wojskowa?! Już ja, dzikus z lasu (jak lubię siebie czasem nazywać) lepiej bym sobie poradziła.

Ich śmierć nie poruszyła mną tak bardzo, jakby to zrobiła parę lat temu. Tych ludzi nie znałam.
Czwarty zwiadowca ciął tytana w kark. Nareszcie ktoś ogarnięty. Trochę mu współczuję straty kompanów, ale tak to jest, kiedy żółtodzioby idą na misję. Na szczęście z innych stron zaczęli przybywać żołnierze.

Wjechali do lasu, wcześniej kiwając na mnie ręką. No tak. Przebywanie na otwartej przestrzeni nie jest zbyt bezpieczne. 

Po około kilometrze, w końcu się zatrzymali. Na przód wystąpiło czterech ludzi. Pierwszy z nich to dowódca Erwin. Zgadnijcie po czym poznałam? Brawo! Po brwiach! Co jak co, ale tego widoku się nie zapomina. Razem z bratem często śmialiśmy się z niego, jednocześnie podziwiając go. Podziw jednak nie hamował nas przed nazywaniem go Włochaczem. Wtedy uważałam to za zabawne. Teraz stojąc przed, a właściwie nad nim, nie jest mi (aż tak) do śmiechu. 

Po jego prawej siedział prawdopodobnie kapral Levi. Ledwie go pamiętam, ale brat zawsze się nim zachwycał. W sumie to nic specjalnego.

Następny w kolejce jest brunet. I tu przyznam, że nawet nie domyślam się kim może być.
Ostatnim jest mężczyzna o złoto-blond włosach. Ja  go znam, jednak nie mogę sobie przypomnieć gdzie go już widziałam.

-Kim jesteście i co tu robicie?!- zadał pytanie Erwin.

Ja oczywiście dla bezpieczeństwa i wcale nie z wrodzonej wredoty odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

-Dowódco Erwin, czy nie wy powinniście przedstawić się pierwsi?

Nie zadowoliła go moja odpowiedź, bo na jego czole pojawiła się poprzeczna zmarszczka.

-Ze względu na waszą nietypową sytuację, puszczę płazem tę zniewagę.

Matko, co za sztywniak. Mój czarny humor chce wyjść na powierzchnię. Raczej nie uda mi się go powstrzymać.

-No to wiecie, przez sześć lat zamieszkuję sobie na tych drzewach, unikając tytanów, bo wiecie kto nie może wspinać się na drzewach? Człowiek bez rąk! Ha ha ha! Ha ha ha!

No i nie udało mi się powstrzymać mojego humoru. Dowódca postanowił jednak przedstawić odział i wskazując po kolei, mówił.

-To kapral Levi Ackerman, to Eren Yeagar, a to kapral Sino Suzuki...

************************************************************************
Pierwszy rozdział mam nadzieję, że się podobał. Bardzo dobrze mi się go pisało, więc mam nadzieję, że Wam będzie dobrze się go czytało.
Rozdziały będą mniej, więcej takiej długości. Będę wstawiała minimum jeden tygodniowo, ale może być też tak, że wena mnie dopadnie i codziennie będzie można czytać moje wypociny. xD

Zguba [SnK] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz