Rozdział 5

452 43 25
                                    


Już od tygodnia siedzę w zamku. Jest tu strasznie nudno, z wyjątkiem chwil, które spędzam z Jeanem. Śmiejemy się, rozmawiamy, wspominamy. Znam go od niedawna, ale czuję się jakbyśmy byli znajomymi od lat. W każdej chwili przypominamy sobie o naszej obietnicy. Jednak kiedy idzie na trening ja muszę siedzieć zamknięta w budynku i gapić się przez okno, kiedy wracają. Normalnie jak jakaś desperatka. 

Na dzisiejszą noc są zaplanowane zwiady. Z chęcią pojechałabym z nimi, ale Levi nie daje mi nawet ćwiczyć, więc po kryjomu wychodzę na dwór, żeby posiedzieć na drzewach. Ot tak po prostu. Nie łatwo odejść od zwyczajów, które uratowały ci życie. 

Jean na wczorajszym treningu zasymulował zwichnięcie czegośtam. Nie wiem dokładnie, wymyślenie tego i gra aktorska to jego zadanie. Wszystko, abym mogła zrealizować swój plan zemsty! 

Dzisiaj w nocy, gdy wszyscy wyruszą na zwiady, ja zakradnę się do pokoju Levia, wyniosę meble i zaniosę je do siebie. Powiedział, że sama mam je zdobyć. A już jak, to moja sprawa, nic mi nie zabronił. Jean obiecał pomóc. Trochę szkoda mi go będzie, kiedy Kurdupel dowie się, że maczał w tym palce. No, ale przecież ja go do niczego nie zmuszam.

W końcu nadeszła chwila wyjazdu. Przed tym Levi przyszedł do mnie, aby sprawdzić czy żyję i zaryglował mi drzwi. Czy on naprawdę myśli, że nie dam rady wyjść przez okno? Potrafiłam przetrwać na wysokości przez kilka lat, to i wyjdę z zamkniętego pokoju na trzecim piętrze.
Gdy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam, że zwiadowcy, w swoich zielonych płaszczach, jadą do lasu. Kiedy zniknęli w gęstwinie, przeczekałam jeszcze dziesięć minut, po czym wyszłam przez okno. Ledwie się przez nie przecisnęłam, takie było wąskie. Stojąc na gałęzi, zawołałam Jeana, który miał wyjść ze swojego pokoju. Zobaczyłam, że z trudem wskakuje na parapet.  Zaśmiałam się i powiedziałam:

-Nie ta kondycja, co? Starość nie radość!- Obrzucił mnie krytycznym spojrzeniem. -Jak chcesz to pomogę Ci zrzucić parę kilo.

Mówiąc to mrugnęłam okiem i schowałam się w gęstwinie. Przyznaję, była to dwuznaczna propozycja, ale przecież jestem już dorosła i mogę robić to co zechcę. A z niewiadomych powodów, ciągnie mnie do tego mężczyzny. 

-Tori, pomóż mi!- krzyknął do mnie, używając pieszczotliwego określenia, którym tylko on mógł mnie nazywać.

Złapałam go za ciepła, zniszczoną od ciągłych treningów dłoń i wciągnęłam na swoją gałąź. Kiwnął mi z wdzięcznością. 

-To co? Teraz do Levia! Martwię się tylko, że jego łóżko było robione na miarę i się nie zmieszczę!- zaśmiałam się.

Kirschtein zawtórował mi i ruszył w stronę pokoju Kaprala. Gdy już byliśmy na miejscu, uważnie rozejrzał się czy aby na pewno, nikogo tu nie ma. Po upewnieniu się, dał mi znak, że droga wolna. 

Powoli, niczym skradająca się pantera, podeszłam do okna. Wyjęłam ukradziony z magazynu, metalowy pręt i podważyłam nim okiennicę. Coś kliknęło i ta wypadła ze ściany. Mało brakowało, a bym jej nie złapała. Wtedy dopiero mielibyśmy przechlapane. Już widzę tę sprawę:
"Vittoria Suzuki oraz Jean Kirschtein, zdewastowali pokój kaprala Levia Ackermana, wynosząc z niego meble oraz wyłamując okiennicę ze ściany" Mam jednak nadzieję, że nic takiego nie będzie miało miejsca.

Powoli, przesuwając kwiatka (skąd tu się wziął kwiatek?!), stojącego na parapecie, weszłam do pomieszczenia. Stałam przez chwilę i rozglądałam się dookoła. 

Dwuosobowe łóżko z kompletem białej pościeli, stało przy ścianie, tak, że można było się na nim położyć tylko z jednej strony. Niewielka, drewniana komoda, usytuowana była w rogu, gdzie świeciła od wosku. Dębowe biurko, na którym zostawiłam ślady butów znajdowało się pod oknem. Oprócz tego był tu jeszcze stolik z dwoma krzesłami, bez zbędnych ozdób. Pokój nie był ogromny, ale ze trzy razy większy od mojego.

-Jean, wszystko jest okej, gdyby nie fakt, że nikt tu do kurwy nędzy nie mieszka!- Wściekłam się

-Spokojnie. Levi to straszny pedant, zobacz-powiedział i wszedł do pokoju.

Odsunął pierwszą z szuflad komody. Aż oniemiałam. Skarpetki, złożone w kosteczkę, poukładane kolorystycznie, pozwijane w słoneczka* paski... Wszystko w idealnym porządku. Aż szkoda to wynosić. Ale cóż. Cel uświęca środki.

Zaczęłam wyrzucać to wszystko na łóżko.

-Nie sądzę, żeby to był dobry pomy...

-Zamknij się- przerwałam Jeanowi.

Skarpetki, pasek, koszula, spodnie, pasek, pasek, skarpetki, koszula, koszula, koszula, bokserki w chomiki, chomik, skarpetki, skarpe...

-Co kurwa?!- Odskoczyłam od komody. - Co tu do cholery jasnej robi chomik?! Już nie wspominam o bokserkach w chomiki!

-Mnie nie pytaj! Przecież ich tu nie wrzuciłem!- Bronił się, jednocześnie zwijając ze śmiechu. 

Teraz, kiedy zrozumiałam sytuację, także zaczęłam się śmiać. Przyszliśmy ukraść meble z pokoju kaprala, wynosząc je przez okno, prawie zrzuciliśmy okiennicę z drzewa, znaleźliśmy bokserki w chomiki oraz samego CHOMIKA, a to wszystko w pokoju jednego z NAJLEPSZYCH ŻOŁNIERZY LUDZKOŚCI! Co, jak co, ale takiej frajdy, u zwiadowców się nie spodziewała. Zaraz jednak przypomniała sobie o misji.

-Szeregowy Kirschtein! Brać się do roboty! Ty wynosisz meble, ja je odbieram na drzewie i niosę do siebie!

-Tak jest, kapitan Suzuki!- Zasalutował.

Teraz już nic nam nie zaszkodzi! 

Podczas gdy ja ustawiałam się pewnie na gałęzi, Jean przepchnął komodę pod okno i podniósł ją na parapet. Nawet nie sądziłam, że jest aż tak silny! Wiadomo, zwiadowca, ale... Przyzwyczaiłam się do tego, jak delikatnie traktuje zwierzęta oraz z jaką dokładnością potrafi wykonywać detaliczne czynności. Nie przyzwyczaiłam się do tego silnego Jeana...

-Ziemia do Tori!- Otrząsnęłam się i chwyciłam mebel.

Orzesz! Ale to cholernie ciężkie! Trudno. Trzeba wytrzymać.

Powoli, jedna noga, za drugą, przemieszczałam się w stronę swojego pokoju. Nagle coś przemknęło mi pod nogami i straciłam równowagę. Na szczęście zdążyłam się przechylić w drugą stronę i oprzeć o pień drzewa, po którym szłam. Ufff... Niewiele brakowało. 

To jest dla mnie zbyt ciężkie! Postawiłam komodę na konarze i odetchnęłam z ulgą. Jednak nie odpuszczę! Nie jestem słaba!

Nie jestem słaba.

Nie jestem słaba.

Nie jestem słaba.

Z tymi słowami w głowie, posuwałam się krok po kroku w stronę celu. 

Nie jestem słaba. 

Nie jestem słaba.

Jeszcze tylko trochę... W końcu jestem!

Teraz wystarczy tylko wstawić to przez okno. Podniosłam mebel i wepchnęłam go w otwarte okno. 

Co jest? Nie chce wejść! Jest za szeroki o jakieś pięć centymetrów! Pięć centymetrów! Przysięgam, że nigdy nie powiem, że pięć centymetrów to mało!

-Szeregowy Kirschtein! Kurwaaaa! Jean!!!- wydarłam się.

-Co?!

-To się nie mieści!- pożaliłam się.

-A co wy tu robicie?!- usłyszałam głos z dołu. 

A jednak coś nam przeszkodziło.

***********************************************************************************************

słoneczko*- nie wiem jak to można nazwać, ale jak na jachtach są liny, to zwija się je w "słoneczka", czyli takie koła XD Nie potrafię tego wytłumaczyć







To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 02, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zguba [SnK] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz