Part 2

27 0 0
                                    

Położyłem się na łóżku i wziąłem do ręki rodzinną fotografię. Byliśmy na niej we trójkę. Mama uśmiechała się szeroko, w ręku trzymała bukiet kwiatów. Jej blond włosy rozwiewał wiatr. Tata stał po jej prawej stronie. Był dobrze zbudowanym, wysokim mężczyzną. Też się uśmiechał, a jego lewa dłoń spoczywała na mojej głowie.
Między nimi stałem ja. Miałem wtedy jedenaście lat, a nie jak teraz siedemnaście. Byłem nieco niższy, a tak to niewiele się zmieniłem. Tak jak teraz miałem ciemne włosy (po tacie) i niebieskie oczy (po mamie). Byłem też lepiej zbudowany, niż wtedy, bo przypakowałem na siłowni na polecenie ojca.
Westchnąłem ciężko i odłożyłem fotografię na szafkę nocną. I w tym momencie usłyszałem podniesiony głos Elizabeth. Wyjrzałem z pokoju. Gosposia stała przy telefonie.
- Ethan, ja wiem, że chłopiec osiągnął już odpowiedni wiek, ale... - rozmówca przerwał jej. - Tak wiem, że to wyjątkowa sytuacja, ale żeby od razu ciężarówka? Zwariowałeś? - znów wysłuchała osoby po drugiej stronie aparatu. - A ją po co przysłałeś?... Chce pomóc? Phi! - nigdy jeszcze nie słyszałem takiego tonu u Elizabeth. - Ona pragnie zemsty... w każdym razie, to nie jest teraz ważne. Mówimy o Max'ie, nie wydaje mi się, aby on był już gotowy... - koleś gadał przez dłuższą chwilę. - Dobra, przyprowadzę go. Do zobaczenia - Elizabeth z westchnieniem odłożyła słuchawkę.
Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie. Rozmowa toczyła się na mój temat bez wątpienia, ale o co w niej chodziło? Co za wyjątkowa sytuacja? Do czego miałem być niby nie gotowy? Miałem straszny mętlik w głowie.
- Max? - Elizabeth zapukała do drzwi.
Otrząsnąłem się z zamyślenia i otworzyłem jej, siląc się na w miarę możliwości naturalny wyraz twarzy.
- Chciałabym, byś ze mną gdzieś poszedł - spojrzała na mnie uważnie, jednak na jej twarzy gościł uśmiech.
Wcale nie wyglądała na osobę, która przed chwilą kłóciła się z kimś przez telefon.
- Gdzie? - w tym momencie to pytanie wydało mi się najbardziej na miejscu.
Postanowiłem, że wypytam ja o wszystko później, sam się musiałem z tym wszystkim uporać.
- Dowiesz się na miejscu. Weź kurtkę - odparła i ruszyła do swojego pokoju.
Odprowadziłem ją wzrokiem. Zawsze uważałem ją za starszą niż była w rzeczywistości. Może z powodu jak mnie traktowała czy też jak poważnie traktowała swoja pracę. Elizabeth Stweart miała trzydzieści pięć lat, długie, kasztanowe włosy i zielone oczy. Była wysoką i szczupłą kobietą. Zawsze mnie dziwiło jak to możliwe, że taka ładna kobieta nie znalazła sobie męża, tylko zajmuje się mną. Jednak nigdy nie miałem odwagi jej o to zapytać i znając mnie jeszcze długo tej odwagi w sobie nie znajdę.
Chwyciłem bluzę, kurtka nie była mi potrzebna, bo było ciepło, i wyszedłem z pokoju. Czekałem na Elizabeth przy windzie. Przyszła po chwili przebrana w jeansy i bluzkę na ramiączkach, przez ramię miała przerzuconą czarną, skórzaną kurtkę.
- Chodźmy - uśmiechnęła się i rzuciła mi kluczyki.
- Serio mogę? - spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
- Jasne - skinęła głową.
Uśmiechnąłem się szeroko. Pierwszy raz pozwoliła mi prowadzić jej auto, jej pięknego mercedesa. Zjechaliśmy windą do podziemnego parkingu i wsiedliśmy do samochodu.
- Ja cię będę prowadzić - odparła.
Bez problemu ruszyłem i wyjechałem na ulicę. Nie wiem dlaczego jeszcze nie poprosiłem rodziców o samochód, kupiliby mi go bez problemu. Chociaż wolałem jak na razie jeździć BMX'em. A poza tym nie należałem do osób, które lubiły szpanować.
Elizabeth prowadziła mnie różnymi ulicami, którymi jeszcze nigdy nie jechałem. Skąd je znała? Nie miałem pojęcia.
- Zatrzymaj się przed tym budynkiem.
Zaparkowałem samochód i spojrzałem na budynek. Był to wielki biurowiec z czerwonej cegły. Nad wielkimi, szklanymi drzwiami widniał jakiś napis w nieznanym mi języku.
- Chodźmy - Elizabeth wysiadła z auta i założyła kurtkę.
Szybko do niej doszedłem, choć z wielką niechęcią opuściłem wspaniałego mercedesa.
- Co to za miejsce? - spytałem, gdy weszliśmy do budynku.
- Tu pracują twoi rodzice - odparła spokojnie.
Rozglądałem się jak zahipnotyzowany. Myślałem, że trafiłem do jakiegoś hotelu czy coś w tym rodzaju. Ściany były ozdobione obrazami, pod nimi stały kanapy, na których siedzieli i rozmawiali ludzie.
- Chodź - pospieszyła mnie Beth i wepchnęła do windy.
Nie odzywaliśmy się jadąc w dół. Właściwie, to nie wiedziałem w jaki sposób możemy jechać tak długo. W końcu jednak drzwi się otworzyły i wyszliśmy. Ruszyliśmy ciemnym korytarzem, na końcu którego były mahoniowe drzwi. Elizabeth otworzyła je bez pukania. Znaleźliśmy się w przestronnym gabinecie z wystrojem staroangielskim.
- Jestem - odparła oschle Elizabeth. Bardzo zdziwił mnie jej ton.
- Bardzo się z tego powodu cieszę - fotel się obrócił.
Siedział na nim dobrze zbudowany, blond włosy mężczyzna. Miał trochę nadwagi, a gdy zauważyłem jego wyraz twarzy zrozumiałem, dlaczego Beth nie lubi tego kolesia.
- Max Black. Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać - facet wstał z fotela i podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią.
Spojrzałem na nią niepewnie, a potem ukradkiem przeniosłem wzrok na Elizabeth. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale z jej oczu wyczytałem niepokój.
Mężczyzna chrząknął zniecierpliwiony, więc znów na niego spojrzałem.
- Kim pan w sumie jest? - zapytałem, ale ręki mu nie uścisnąłem.
- Nazywam się Ethan Smith, jestem kierownikiem oddziału treningowego - odparł cofając dłoń.
Musiałem mieć naprawdę śmieszną minę, bo Ethan zaśmiał się i wrócił do biurka. Gdy siadał na fotelu, ten zaskrzypiał niemiłosiernie.
- No tak, przecież ty nic nie wiesz. Rodzice utrzymywali cie w błogiej niewiedzy - zaśmiał się.
Usiadłem na fotelu na przeciw niego, a Beth zasiadła na oparciu.
- O czym pan mówi?
- Drogi chłopcze - Ethan zacmokał. - Twoi rodzice są zabójcami. Wykwalifikowanymi i jednymi z najlepszych w naszej firmie.

Ukryci [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz