Cześć, John.

195 26 2
                                    

Adrienne nie mogła pozbyć się myśli o Johnie. Minął tydzień, a ona wciąż zastanawiała się czy porzucił myśli o polowaniach. Dla niej samej było to dziwne. Nie interesowali ją łowcy, którzy sami rzucali się na nagi miecz, a jednak ta dwójka małych chłopców pobudziła jakąś uśpioną strunę w jej sercu. Ilekroć widziała znak Diabelskiej Pułapki albo jej brat dostawał telefon o tym, że być może kręci się gdzieś demon, widziała przed sobą jego twarz i te piękne brązowe oczy.

Pewnej nocy nawiedził ją koszmar. To nie był pierwszy raz, miewała je czasami, zwłaszcza po ciężkich polowaniach. Prawie zawsze gdy ktoś wtedy ginął. Jednak wtedy śnił się jej ogień. Wielkie płomienie buchające wszystkimi odcieniami czerwieni i pomarańczu, krzyk małego dziecka gdzieś w tle... złote oczy ciemnej postaci niczym przybysza z najstraszniejszych opowieści o istotach z Piekieł... Bezsilność. Ból. Cierpienie...

Adrienne obudziła się zlana zimnym potem z sercem dudniącym głośno w piersi. Podniosła się i ciężko doczłapała do kuchni, nie przejmując się hałasem – Bobby był na polowaniu. Sięgnęła do butelki whisky, która zawsze musiała być w tym domu i nalała sobie pełny kieliszek. Opróżniła go jednym haustem, a ciepło rozchodzące się po jej brzuchu przepędziło nieprzyjemne dreszcze z jej zimnej skóry. Przyłożyła dłoń do spoconego czoła i odwróciła się, patrząc w kierunku salonu. Między rozłożonymi wszędzie papierami i porozrzucanymi książkami, w których Bobby szukał czegoś o zaklęciach czarownic, zauważyła strzelbę naładowaną nabojami na sól. Uniosła butelkę whisky i spojrzała jak jej złotobrązowy kolor mieni się w ciepłym blasku lampy. I wtedy znów przez myśl przemknął jej John siedzący w bibliotece z książką w dłoni i dwójką maluchów koło swojej nogi.

Adrienne postanowiła, że rano go poszuka i sprawdzi jak się ma samotny ojciec. Tak dla świętego spokoju. Musiała jednak najpierw dowiedzieć się gdzie mieszka. Bibliotekarz (nie, nawet gdy go potrzebowała nie mogła zapamiętać jego imienia) wydawał się jej rozsądnym pierwszym krokiem. Podobno jego ojciec był kiedyś krawężnikiem i niesamowicie uczulił syna na przepisy ruchu drogowego, dlatego teraz B. zapisywał numery rejestracyjne samochodów, które źle parkowały albo ich właściciele wyglądali podejrzanie. Oby John nie parkował z dokładnością co do centymetra.

Adrienne weszła do biblioteki z wyjątkowo miłym uśmiechem i książkami, które „pożyczyła" ostatnim razem. Malcolm natychmiast podniósł się z krzesła, gdy ją zobaczył i natychmiast odwzajemnił jej uśmiech. W jego oczach natychmiast zaigrały iskierki nadziei. Jednak Adrienne nie zmieniła zdania, co do jakiekolwiek pogłębienia ich relacji. Nawet jakoś nie miała wielkich wyrzutów sumienia wykorzystując go. Zdobywając różne informacje na różne sposoby już to nie robiło na niej wrażenia.

- Cześć! - pozdrowiła go wesoło, odkładając książki na kontuar. - Przepraszam, że tak je wyniosłam, ale bardzo mi się spieszyło. Dzwonili do mnie z uczelni, wiesz jak to jest...

- Ach! Ależ nic się nie stało – zachichotał nieco nerwowo. - Pisze pani pracę magisterską, to z pewnością wymaga wiele poświęceń i pracy.

Adrienne dotknęła delikatnie jego dłoni swoimi długimi palcami, gdy sięgał po książki. Koniuszki jego uszu niemal natychmiast poróżowiały z zawstydzenia i cichej ekscytacji.

- Potrzebuję twojej pomocy – szepnęła, nachylając się do niego konspiracyjnie.

- Co tylko pani zechce... - odetchnął z rozmarzeniem.

- Byłam tu tydzień temu, prawda? - Adrienne sądziła, że doskonale o tym wiedział. Miała w pełni uzasadnione podejrzenie, że Malcolm zaznacza w swoim kalendarzu dzień, w którym pojawia się w bibliotece i otacza go serduszkami. - Rozmawiałam wtedy z pewnym mężczyzną, który był tu z dwójką małych dzieci. Wysoki, ciemne włosy, brązowe oczy.

Winchester's song PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz