Rozdział 2.

34 4 5
                                    

Meredith płakała skulona przy kamieniu. Nie mogła znieść ani widoku, ani chociaż dźwięku śmierci dochodzącego z płonącej wioski. Wnet dźwięki ustały a rozległo się radosne "Hura". Meredith wstała i otarła łzy. Wzięła na plecy torbę Alfonsa. Była ona ciężka, lecz Meredith nie myślała teraz o jej ciężarze. Powolnym krokiem przeszła przez bramę wioski. Uciekała wzrokiem od trupów podążając za okrzykiem zwycięstwa. Gdy doszła na plac główny zobaczyła w pół zniszczoną barykadę otaczającą plac główny. Ludzie zebrali się nad ciałem wielkiego orka, strażnicy znosili ciała pozostałych wrogów i rzucali je na ciało orka. Meredith przeszła obok stosu ciał i zapytała jednej z wieśniaczek:
-Widziałaś może mężczyznę ubranego w futro białego wilka? Średniego wzrostu, ma czarne włosy i charakterystyczne niebieskie oczy.-
-Ahh! Widziałam! Na własne oczy widziałam jak powalił orka tego wielkiego łapami swoimi! Ale kaj on teraz jest to ja nie wiem.-odpowiedziała wieśniaczka rozglądając się dookoła.
Meredith zauważyła białą postać pod barykadą. Poznała go. To był Alfonso. Jak najszybciej potrafiła podbiegła do niego zrzucając z siebie torby.

-Alfonso?! Alfonso?!-krzyczała próbując go obudzić. Wnet cała radość i wiwaty wioski ucichły. Wszyscy zgromadzili się wokół ciała Alfa. Słychać było szepty: "Nie żyje?" "Zemdlał?" "Cóż za odwaga." "Dzięki ci za to.".

Alfonso nagle się poruszył. Otworzył powoli swe oczy i ujrzał Meredith. Meredith lekko się uśmiechnęła, ale zaraz zaczęła sprawdzać jego obrażenia.

-Masz szczęście.-powiedziała. -Kilka siniaków i kilka ran ciętych, ale wyjdziesz z tego.-stwierdziła.

Miejscowi zaczęli klaskać i wiwatować na cześć Alfa. Alfonso odzyskując pełną świadomość począł kręcić głową. -Ni... Nie... Nie...-mamrotał. W końcu podniósł się do pozycji siedzącej. Złapał się za barykadę i powoli wstał, a oklaski i wrzawa nasiliły się.

-Gdzie... Gdzie on jest?-zapytał Alfonso.
-Kto Panie? Kto?-zapytał jeden z wieśniaków.
-S... Strażnik, który rzucił się na orka z mieczem.-powiedział Alf.
Wieśniak wzruszył tylko ramionami. Alfonso zmarszczył brew.
-Nie... Nie... Nie, Nie, Nie, NIEEEEEE!-krzyknął a zebrani ucichli.
-Nie mnie powinniście bić brawa!-krzyknął poważnym tonem szukając domu w który został wrzucony strażnik. Zebrał siły i ruszył w jego kierunku. Dach domu dopalał się, lecz ściany wykonane z kamienia nie były naruszone. Alfonso zasłonił usta swoją kurtką i szukał strażnika. Przebrnął przez chmarę ognia i dymu, aż do strażnika leżącego pod złamaną belką. Dobiegł do niego i z całej siły popchnął belkę na pobliską ścianę. Wziął strażnika na ręce i wybiegł z domu. Położył go przed domem podtrzymując jego głowę kolanami. Strażnik półżywy kaszlał, miał poharatany brzuch, połamane żebra... Alfonso jednocześnie smutny, z powodu odejścia strażnika i zdenerwowany z powodu zadumania miejscowych w jego samego próbował podtrzymać strażnika przy życiu.
-WODY!-krzyknął.-
Meredith podbiegła do torby i wyjęła z niej butelkę z wodą, po czym dała ją Alfonsowi. Alf ostrożnie napoił strażnika.
-G... Gdy tylko cię ujrzałem... Uwierzyłem... Że... Że nas uratujesz...-powiedział strażnik cicho, dławiąc i kaszląc swoją krwią.
-Dzięki Ci...-powiedział ostatnim tchnieniem i wyzionął ducha.
Alfonso ostrożnie odłożył jego ciało na ziemię. Podszedł do ciała wielkiego orka i wyrwał z jego ciała miecz strażnika. Powrócił z mieczem do ciała strażnika i położył go w jego rękach. Wstał i skinął głową na znak szacunku.
Z tłumu wyszedł szlachcic szturchany przez innych szlachciców i bogaczy. Szlachcic niechętnie wyszedł na przeciw Alfa.
-No no. Świetna robota bohaterze! Dostaniesz za to sowitą nagrodę!-powiedział.
Alfonso odwrócił się do szlachcica marszcząc swe brwi. W takim wyrazie jego przystojna a zarazem dojrzała twarz wyglądała jakby cała wściekłość i gniew świata zgromadziła się w Alfie.
-Możesz zachować swoje złoto.-powiedział spluwając krwią na ziemię.
-Ależ jak tak można?! Nie przyjmujesz naszego daru za uratowanie naszej wioski? Z resztą lepiej dla nas...-powiedział szlachcic.
Alfonso spojrzał jeszcze raz na ciało strażnika. Rozejrzał się dookoła siebie i zobaczył jeszcze kilka ciał tych co walczyli za swoją wioskę.
-Za to złoto macie wybudować na tym placu pomnik. Pomnik upamiętniający tego strażnika i pozostałych, którzy tu zginęli.-powiedział Alf wskazując palcem wpierw na strażnika a potem na pozostałe ciała.
Szlachcic złapał się za głowę:-Że co?! Przecież to rzucenie pieniędzy w błoto! Po co marnować cenne złoto na pomnik dla jakichś zwykłych strażników?!-powiedział oburzony szlachcic.
-Zwykłych?!-krzyknął Alf biorąc rozbieg. Cisną pięścią prosto w twarz szlachcica, a ten odleciał upadając na ziemię z hukiem.
-ZWYKŁYCH? ONI POŚWIĘCILI ŻYCIE DLA WAS, DLA TEJ WIOSKI. MIELI WIĘCEJ ODWAGI NIŻ WY WSZYSCY RAZEM WZIĘCI. TO ONI ZASŁUŻYLI NA SZACUNEK I HOŁD, A SZCZEGÓLNIE TEN, KTÓRY MIAŁ NAJWIĘCEJ ODWAGI ABY RZUCIĆ SIĘ NA WIELKIEGO ORKA BY MNIE URATOWAĆ!-wykrzyczał wściekły Alfonso. W oczach szlachcica pojawił się strach. Strach większy niż kiedykolwiek. Oczy Alfonsa płonęły z wściekłości. Szlachcic przetarł krew z przed chwilą złamanego nosa.
Alfonso podszedł do niego i złapał za szaty. Wykorzystując całą swoją siłę podniósł go do góry jak najwyżej tylko mógł.
-Więc jak? Zrobicie to czy mam was do tego przekonać?-zapytał Alf bardzo groźnym tonem.
-Dobrze! Dobrze! Wybudujemy pomnik! Największy i najpiękniejszy w okolicy, tylko mnie już więcej nie bij!-krzyknął szlachcic z rozpaczy. Alfonso puścił szlachcica na ziemię.
-Ciała strażników mają być pochowane pod pomnikiem.-powiedział zabierając z ziemi swoje rzeczy. Meredith podbiegła by mu pomóc. Wzięła do ręki także kij, który jej dał. Alfonso uśmiechnął się lekko w głębi.
-I pamiętajcie. Wrócę tu i sprawdzę czy zbudowaliście pomnik.-powiedział i ruszył w stronę bramy, lecz Meredith złapała go za rękę.
-A rodzina ducha?-szepnęła Alfonsowi do ucha.
-Zajmij się tym.-powiedział Alfonso siadając na jakimś kamieniu.

Adventures of AlfonsoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz