Rozdział 1.

92 5 11
                                    

Meredith usłyszała głośną gwarę tłumu i od razu się obudziła. Zerwała się z łóżka najszybciej jak tylko potrafiła i podbiegła do okna. Śnieg prószył z nieba wolniutko opadając na ziemię niczym piórka spadające ze skrzydeł anioła. Spojrzała na plac główny na którym było tłoczno jak zwykle. -Zaspałam?-zadała sobie pytanie.

Szybko złapała za odzienie przygotowane wczorajszego wieczora i poczęła szukać torby z rzeczami które zapakowała, ale takowa zniknęła. Meredith szukała i szukała, aż w końcu postanowiła zbiec na dół chaty. Gdy zbiegła po schodach zobaczyła grubego, obwieszonego klejnotami kupca z którym rozmawiał jej ojciec. -Chodź no tu Meredith! Poznaj swojego męża!-krzyknął. W oczach Meredith pojawiły się zarysy łez. Odwróciła się i zaczęła biec po schodach na górę, lecz te nie kończyły się. W końcu Meredith potknęła się i sturlała po schodach, aż do nóg jej przyszłego Męża. Ten chwycił ją swoimi tłustymi łapskami. I wtedy...

Meredith usłyszała pianie koguta i obudziła się.

-To był tylko sen...-powiedziała po czym zerwała się z łóżka najszybciej jak się da i pobiegła po rzeczy, które leżały za jej wielką dębową szafą. Zaraz po tym zarzuciła na siebie odzienie przygotowane wczoraj i powolutku wyszła z pokoju. Usłyszała jak jej służące rozmawiają na temat jej i tego grubego kupca za którego miała wyjść. Nie mając innego wyboru Meredith otworzyła okno i spojrzała w dół. Na jej szczęście znajdowała się tam dość duża górka ze śniegu, który padał

tam już około tydzień. Zrzuciła wpierw swoją torbę po czym sama skoczyła.

Nic się jej nie stało, a jako iż zauważyła, że tego poranka strażników jest więcej niż zwykle postanowiła się przekradać wąskimi uliczkami. Chwyciła torbę i przerzuciła ją przez plecy.

Torba nie była bardzo wielka, ale pomieściła w sobie odzienie na przebranie, woreczek złotych monet, kawałek białej tkaniny, jedzenie i picie, oraz pamiątkę po matce. Prześlizgła się między domkami aż do placu głównego, na którym znajdowała się gospoda. Strażnicy pilnowali placu dopóty nie usłyszeli jakichś dziwnych odgłosów w jednej z uliczek. Od razu udali się tam, a Meredith to wykorzystała i przebiegła z jednej strony placu na drugą. Wnet drzwi od gospody zaczęły się otwierać. Meredith przyśpieszyła i pobiegła za gospodę. Zasapana zrzuciła z pleców torbę i oparła ręce o kolana próbując złapać oddech.

Alfonso już na nią czekał. Siedział na wysokim stosie drewna na opał. Ubrany był dokładnie tak samo jak wczoraj, lecz tym razem miał kilka toreb obwieszonych wokół pasa.

-W końcu jesteś.-odezwał się Alf. -A już myślałem, że zapomniałaś.

Dziewczyna spojrzała w górę i ujrzała Alfa. Wyprostowała się i lekko uśmiechnęła.

Alf złapał za łuk i zeskoczył ze stosu. Przełożył łuk przez plecy, po czym wyciągnął z jednej z toreb zwiniętą mapę. Rozłożył ją na pobliskim pieńku i położył na niej palec.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Adventures of AlfonsoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz