Draco ledwo się powstrzymywał od nie chodzenia z wielkim uśmiechem na ustach.
Chciał nie tylko się uśmiechać, ale skakać z radości. Cudem powstrzymał się od ucałowania Pottera tamtego wieczoru. Zszedł z Wieży cały w skowronkach, próbując się bezskutecznie opanować. Podziałało dopiero gdy zderzył się boleśnie z rzeczywistością w postaci kamiennej ściany. Ból głowy zadziałał jak kubeł zimnej wody. Wszedł do Pokoju Wspólnego zupełnie opanowany, mając nadzieję, że Pansy do niego nie podejdzie. Nie wiedział, czy jego samokontrola sięgała na tyle daleko, by na wspomnienie tej rozmowy nie rozkleił się i nie zaczął paplać jak ostatni idiota.
Na szczęście Pansy nie było, a w dormitorium nie spotkał żadnego z współlokatorów. Rzucił się na łóżko. Wciągnął powietrze nosem, zastanawiając się czy kołdra Pottera pachnie tak samo oszałamiająco jak jej właściciel. Musi. To był naturalny porządek rzeczy. Wszystko co miało styczność z Potterem nosiło tej styczności znak. Na przykład Draco tracił panowanie nad swoim ciałem.
Co nie powinno się nigdy zdarzyć, ale zdarzało się, bo to Potter.
Malfoy wtulił twarz w poduszkę, próbując zatamować falę wspomnień o lśniących zielonych oczach. To było dużo za dużo jak na jeden dzień. Za dużo nawet na jeden tydzień. Przewrócił się na plecy, przeklinając swoje zachowanie. Nienawidził niekontrolowanych sytuacji. Z drugiej strony, nieprzewidywalność Gryfona, a co za tym idzie spontaniczność w poruszaniu tematów, była w pewien sposób urocza. Niebezpieczna, owszem, ale...
Draco jęknął bezwstydnie i nałożył poduszkę na głowę. Powinien myśleć o wadach Pottera, próbować nadal się od niego zdystansować. Jednak nawet myśl o jednym wieczorze bez Złotego Chłopca w roli głównej, była bolesna. Nie wiedział, co zrobi, kiedy Potterowi w końcu znudzi się przychodzenie na Wieżę, ale wątpił by przeżył to dobrze.
Wstał i zaczął krążyć po pokoju, zastanawiając się, skąd ta obsesja.
Bo tego inaczej się nazwać nie dało.
Odurzenie było zbyt słabym słowem na to, co się działo w umyśle Malfoya, który dokładnie pamiętał każdy szczegół ich spotkania, każde muśnięcie palców i ramion Harry'ego, gdy siedzieli na blankach zbyt blisko, a jednocześnie zbyt daleko od siebie. I to doprowadzało Dracona do obłędu.
Spojrzał na zegarek i odetchnął głęboko. Dał sobie pięć minut by ochłonąć i doprowadzić się do względnego porządku. Nie zamierzał wyglądać jak kłębek nerwów przed resztą Ślizgonów.
~♥~
Parę dni później, w sobotę, gdy przyszedł na Wieżę, został w środku, gdyż za drzwiami szalała burza. Usiadł przy drzwiach i wyciągnął nogi, masując sobie kark. Nie wiedział, czy Potter przyjdzie. Nie sądził, by Gryfonowi pogoda przeszkadzała, w końcu już siedzieli tutaj w deszczu.
A jednak nie mógł się pozbyć wątpliwości.
Ale Harry, podręcznikowy Gryfon, przyszedł, z szalikiem w kolorach Gryffindoru. Uśmiechnął się na widok siedzącego na podłodze Dracona.
- Jest taka piękna pogoda, czemu siedzisz wewnątrz, towarzyszu? - zapytał akcentując ostatni wyraz.
Malfoy machnął ręką.
- Nie wiem jak ty, ale nie czuję się w obowiązku stania na najwyższej wieży Hogwartu podczas burzy.
Harry klapnął obok niego, podwijając jedną nogę.
- Zastanawiałem się, czy przyjdziesz.
"Tak jak ja".
- Niepotrzebnie. Nie zrezygnowałbym z tego azylu przez zwykłą burzę.
CZYTASZ
Płomyk Nadziei | Drarry
FanficDraco nawet nie potrafił wskazać momentu, w którym zaczęło się to. Nie wiedział kiedy dokładnie zaczął dostrzegać, że sławny Harry Potter ma ładne zielone oczy, które błyszczą gdy się śmieje albo czarne włosy, które zawsze wyglądają jakby dopiero c...