Rozdział 2

242 17 4
                                    

Stiles nie był zadowolony z nadgodzin. Właśnie zdejmował fartuch, kiedy na salę wprowadzono dwóch więźniów. Jednego z nich lekarz od razu oddelegował do bloku szpitalnego, a drugiemu kazał zająć miejsce na krześle. Wyciągnął z szuflady teczkę skazańca, klnąc pod nosem. Że też jego zmiennik nadzorujący pracę w gabinecie musiał spóźnić się akurat dzisiaj.

- Masz problemy ze znajdowaniem przyjaciół, Blaine? – mruknął, naciągając rękawiczki. – Widzieliśmy się trzy godziny temu. Nie wiedziałem, że tak szybko się za mną stęsknisz.

- Chyba mam złamany nos. – Husky zignorował pouczającą przemowę. – Mam złamany nos?

- Stłuczony – odrzekł lekarz, przeprowadzając szybkie oględziny. – Julio zwykle kończy zabawę na pękniętej czaszce i połamanych żebrach. Czym mu podpadłeś?

- Połamał mi żebra?

- Masz poważne trudności z prowadzeniem właściwego dialogu. To się leczy. Zdejmij koszulkę.

Husky był poobijany, a wizyta w gabinecie zakończyła się na nałożeniu kilku opatrunków. Może klawisze nie lubili Julio, a może okazali łaskę nowemu, gdyż wszyscy potwierdzili, że to Latynos rozpoczął bójkę na spacerniaku. Blaine dostał karę i przez trzy dni nie mógł wychodzić na zewnątrz. Jako, że był niebezpiecznym przestępcą, nie oddelegowano go do pracy przy praniu, czy sprzątaniu kibli, gdyż podobne zajęcia zawsze odbywały się bez nadzoru. Stolarnia i warsztat także odpadały z uwagi na obecność niebezpiecznych narzędzi, z których doświadczony żołnierz mógłby łatwo skorzystać. Naczelnik potrzebował czasu, by wymyślić dla więźnia odpowiednią pracę w ramach pokuty. Blaine nie potrafił zrozumieć jego przesadnej ostrożności.

Dopiero wieczorem, kiedy po kolacji zamknięto cele, bliźniaki postanowili nieco naświetlić sprawę.

- Na samej górze jest pewien świr – wyjaśnił Warren dłubiąc wykałaczką w równych, białych zębach. – Kurara. Zbyt niebezpieczny na oddział psychiatryczny i zbyt szalony, by przebywać z resztą więźniów.

- Dostaje szału w izolatce – dodał Danny, zwieszając nogę z górnej pryczy. – Jest zbyt chory na karę śmierci. Mówią, że to niehumanitarne. Siedzi sobie w swojej dziupli, pławiąc się w szaleństwie. Stary miał przez niego wiele problemów, dlatego podejmuje ostrożne decyzje.

- Nie mogą go zatłuc i udawać, że to był wypadek? – zapytał Blaine, zdejmując koszulkę.

- Jakoś nie ma chętnych, by się do niego zbliżyć. Nawet jedzenie przynoszą mu wyznaczeni więźniowie... - mruknął Warren, wodząc wzrokiem po ciele nowego. – Ładny tatuaż. Ale twórca chyba miał problemy z anatomią, nie?

- To? – Husky rozłożył ramiona. Na jego torsie i plecach widniał imponujący tatuaż przedstawiający obrys szkieletu, w którego wnętrzu mieściły się pozamieniane miejscami organy. – Jeszcze z Ugandy. Czarnuchy bez szkoły niekiedy nie mają pojęcia, gdzie leżą flaki, a tatuaż łatwo ich dekoncentrował.

- Przydatna rzecz – pochwalił Danny, obejmując poduszkę. – Idę spać. Nara.

Warren także znalazł wygodną pozycję na pryczy, naciągając kołdrę na głowę. Blaine oparł się z westchnieniem o kraty, obserwując więźniów. W wejściu do celi Willa stał jeden czarnuch, zasłaniając szerokim ciałem wszystko, co działo się w środku. Kilkakrotnie odwracał głowę, sięgając ręką do krocza. Jego współwięzień musiał być pochłonięty igraszkami z nowym. Biedny dzieciak.

Husky położył się, lecz długo nie mógł zasnąć. O ile bliźniacy nie sprawiali problemów, tak reszta bloku miała zbyt wiele tematów do obgadania, by zamknąć japy. Szum, krzyki i donośny śmiech wyprowadzały Gavina z równowagi. Przywykł do ciszy panującej w domu i sporadycznego ujadania psa sąsiadów.

Nabawił się problemów z zaśnięciem w nowym miejscu jeszcze za czasów Ugandy. Pierwsza noc była koszmarem, którego nie zapomniał nawet po tylu latach. Dowódca jego grupy sprawiał wrażenie surowego i wymagającego faceta. Już po wstępnych testach wybrał Gavina na swojego ulubieńca. Choć później przynosiło to korzyści w formie lepszego jedzenia, czy dłuższego urlopu, Blaine pamiętał noc, kiedy został zerwany z łóżka i przywleczony do namiotu dowódcy. Skurwysyn pokazał, że na świecie nie było sprawiedliwości, a lekcje należało powtarzać od początku do końca. Później Gavin robił to samo nowym rekrutom. Zastraszone dzieciaki łatwo mu się poddawały, lecz nie przyniosło to ukojenia. Żaden z nich nie był tak żałosny i przerażony jak Blaine, wyciągnięty nocą z łóżka, gwałcony wielokrotnie przez dowódcę na oczach jego kolegów.

Ze snu wyrwał go tajemniczy dźwięk. Gavin otrząsnął się z koszmaru próbując uspokoić szybko bijące serce. Nie był już w Ugandzie. Zostawił przeszłość za sobą i dołożył starań, by ta nigdy go nie dogoniła. Pomogło przez chwilę. Później znów zabrzmiał potworny szmer, od którego włosy na ciele stanęły Blaine'owi dęba.

- Ayaa... Ayaa... Aya...

Obcy głos w ciemności, niesiony ponurym echem brzmiał, jakby pochodził z wnętrza studni. Oślizgły, przeciągły i przepełniony szaleństwem.

- Aya... Aya...

Warren poruszył się na pryczy obok, zgrzytając zębami.

- A ten znowu ryja piłuje... - wymruczał sennie, naciągając kołdrę na głowę. – Śpij, Gavin.

Współwięzień był zwrócony tyłem, a mimo wszystko wiedział, co zbudziło Blaine'a. Chyba nie tylko jego zaniepokoiły dźwięki pochodzące z mroku. Na bloku panowała martwa cisza, jakby gdzieś niedaleko czaił się drapieżnik.

- To Kurara? – zapytał szeptem Husky, czując nagły chłód przeszywający go do szpiku kości. Słowa zmieniły się w piskliwy, szaleńczy śmiech.

- Nie zwracaj uwagi... - Warren obejrzał się przez ramię. – Lubi robić z siebie widowisko. Wariaci chyba tak mają.

- Ayaa... Dokąd idziesz...? I tak cię znajdę... Aya...

- „Aya"? – powtórzył Blaine. – Co za „Aya"?

- Potencjalna ofiara prześladowań. – Danny wychylił się z górnego łóżka, ostrożnie wyglądając z celi. – Kiedy mówi w ten sposób znaczy, że wybrał sobie osobę, którą doprowadzi do obłędu. A kiedy krzyczy...

- Nieszczęśnik po kilku dniach wyjeżdża z kostnicy – dokończył ponuro Warren. – Jakiś świeżak wylądował na jego piętrze. Pewnie teraz leje pod siebie ze strachu.

- Kurara ich zabija? – zapytał zaskoczony Gavin.

- Wiesz, takie są plotki... - Danny podrapał się w tył głowy. – Ten facet nie opuszcza celi, ale jakoś prześladuje innych. Później ci umierają w ten czy inny sposób, więc coś musi być na rzeczy, nie?

- Plotki... - powtórzył Husky, kręcąc głową. – Pewnie.

Kurara powtarzał te same słowa jeszcze przez jakiś czas. Blaine leżał nieruchomo na łóżku, wpatrując się w ciemny sufit. Każdy szept docierał do wnętrza jego ciała, powodując nieznośne dreszcze. Miał wrażenie, że to on został wybrany. Choć pewnie to tylko złudzenie. Każdy świeżak musiał czuć niepokój, słysząc w ciemności zawodzenie szaleńca.

Lay DownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz