prolog

789 97 29
                                    

- Taehyung, kolejny raz ci powtarzam, że potrzebujesz znajomych, a nie kolejnych terapii. - westchnął mężczyzna. Ubrany był w idealnie przylegający, grafitowy golf i równie ciemne rurki, dzięki czemu wyglądał bardziej jak grabarz, a nie psycholog. Nie trzymał już nawet notesu, ani żadnego pisaka w dłoniach jak zazwyczaj, kiedy Tae do niego przychodził. Pan Kim był zdecydowanie jego ulubionym terapeutą, ale o ile pomaganie stanowiło część jego zawodu, to do młodszego tracił powoli cierpliwość.

- Nie chcę znajomych, mam depresję. - burknął rozmasowując teatralnie skronie i syknął, zaciskając oczy, aby dać do zrozumienia, że w jakiś sposób cierpi. - I chcę umrzeć, to poważna sprawa. Próby samobójcze są objawami jakiejś choroby. - jęknął bardziej jak rozwydrzone dziecko niż dorosły człowiek u psychologa. Doszedł do wniosku, że ciemny ubiór Seokjina też w jakimś sensie go dołuje i przywołuje same negatywne myśli, co nie zmieniało wcale faktu, że w oczach Tae starszy wyglądał bardzo schludnie i może trochę pedalsko, ale tylko trochę, bo o swoim psychologu, złego słowa nie umiał powiedzieć, jeśli chodziło o zewnętrzne wdzięki.

- Wcale jej nie masz, tylko to sobie wmawiasz, a to że zgasło ci zielone światło gdy przechodziłeś przez pasy nie jest jeszcze próbą samobójstwa.

Taehyung skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i spojrzał spod byka na psychologa. Seokjin naprawdę wyglądał na bardzo miłego i wyrozumiałego, na początku nawet lubił z nim rozmawiać i dzielić się swoimi problemami, ale teraz na terapię chodził czysto z przymusu rodziny, która widując Taehyunga raz na pół roku stwierdziła, że potrzebuje pomocy specjalisty. I chłopak wcale nie rozumiał, czemu tak postanowili. Wcale nie dlatego, że zapomniał przed ich przyjazdem sprzątnąć klocki lego z podłogi i swój domek dla lalek, który kupił za całe czterdzieści dolarów gdzieś w odmętach ciemnej strony ebaya. Wciąż pamiętał ile nerwów kosztowało go użeranie się ze sprzedającym, o ilość sztachet w plastikowym ogródku, która w rzeczywistości różniła się od tej na aukcji. Można by więc rzec, że wiązał z nim wiele nienawiści, ale też miłości, bo jednak był bajecznie cudowny, wręcz taki jaki chłopak sobie wymarzył.

No może pomijając tę brakującą sztachetę w małym plastikowym płotku.

Dlatego Taehyung płakał kilka dni i nocy, gdy dowiedział się, że jego dobroduszni rodzice wyrzucili ten nabytek pod jego nieobecność, grożąc mu jeszcze, że jeśli będzie wydawał pieniądze na głupoty, to obetną mu kieszonkowe.

- Dlaczego mnie nawet nie leczysz, przecież jesteś lekarzem. Daj mi leki i po sprawie. - burknął młodszy i miał ogromną ochotę już stąd wyjść, ale jeśli dobrze liczył w myślach, to zostało mu kilka minut do autobusu, więc chcąc nie chcąc błąkałby się wokół przystanku zmuszony przebywać NA ZEWNĄTRZ, WŚRÓD LUDZI, od których stronił od zawsze.

- Na ciebie nie ma lekarstwa, Taehyung. - Seokjin nieco nerwowo poprawił włosy, ale nie chciał by młodszy widział, jak bardzo cała ta sytuacja wyprowadza psychologa z równowagi.

- Więc przepiszę się do innego lekarza. - prychnął Taehyung już wstając z okropnie niewygodnego fotela.

- Żaden lekarz ci nie pomoże. - fuknął starszy.

- Więc sam sobie pomogę.

- Daj spokój, co zrobisz? Nie masz nawet sposobności samobójczych.

- Sugerujesz, że nie jestem w stanie popełnić samobójstwa?

- Wcale tego nie...

- Żegnam. - Taehyung odwrócił się na pięcie i czym prędzej wyskoczył na korytarz, by nie słuchać dłużej krzyków swojego już byłego psychologa, który zapewne wybiegł za nim.

Przyjął wyzwanie. 




a/n

wreszcie zadebiutowałam na wattpadzie jako osoba pisząca, a nie jedynie cichy wielbiciel XD

*klapklapklapklaskklaskklap*

counting |VKook|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz