Rozdział 1

88 4 7
                                    

Jest smutny, deszczowy, jesienny wieczór — taki jakie lubię najbardziej. Stoję przed moim oknem znajdującym się na wprost łóżka i spoglądam na przejeżdżające po ulicy samochody. Rozmyślam nad życiem każdej osoby, jaka przejeżdża swoim autem po tej drodze. Zastanawiam się, co może robić, jakie ma życie i dlaczego teraz jedzie tym cholernym samochodem, dokąd zmierza, kim jest?
Podnoszę wzrok i patrzę na gwieździste niebo, przez które przepływają rzeki chmur. W takim błogim spokoju, w ciemnym pomieszczeniu i w samotności — tylko ja i moje myśli — mogłabym spędzić całe życie, ale pewnych rzeczy nie mogę zignorować. Przypominają mi o sobie suchością oczu i potrzebą przeciągłego ziewania.

Obracam głowę i spoglądam na moje pościelone łóżko, na które pada światło księżyca. Po chwili moją uwagę przykuwa zegar znajdujący się na szafce nocnej z wyświetloną na nim godziną 01:34.
Biorę bardzo powolny, głęboki wdech łapiąc za róg kołdry i podnoszę go do góry, aby móc wejść pod pierzynę. Kładę się w mojej świeżej i pachnącej pościeli i lekko przymykam powieki. Sen nadchodzi niesłychanie szybko.

                                                                                            ***
— Ana, wstawaj do cholery! — słyszę znajomy głos rozbrzmiewający z korytarza. Niechętnie podnoszę się z łóżka do pozycji siedzącej, dalej przecierając zaspane oczy.
Gdy nareszcie jestem gotowa zmierzyć się z rażącym porannym światłem otwieram oczy. Za progiem moich drzwi stoi oparty o ścianę Will.

— Długo mam czekać? — rzuca niecierpliwie.
Kiedy tylko wstaję z łóżka i podchodzę do szafy rzucam spojrzenie w kierunku mojego brata, którego już tam nie ma. Koszulka na ramiączkach, oversizowa bluza i czarne dżinsy — to będzie na dzisiaj tyle z mojego strojenia się. Po wybraniu ubrań od razu kieruję się po prysznic. Chwała bogom za swoją własną łazienkę. Tylko szkoda, że skoro jest tylko moja to tylko ja ją sprzątam, a to nie robi jej najlepiej. Kopię w stronę kosza na pranie wczorajsze i przedwczorajsze ubrania, które walają się po podłodze i wskakuję pod prysznic.

— Masz 10 minut albo idziesz pieszo! — dobiega mnie melodyjny głos Willa.

Szybko zakręcam wodę i sięgam po ręcznik, po wytarciu ciała zakładam wcześniej przygotowane ubrania i podchodzę do lustra. W pośpiechu myję zęby oraz twarz i w tym samym czasie chwytam za szczotkę. Zaczynam  rozczesywać moje ciemne, długie, proste włosy. Na twarz nakładam korektor oraz odrobinę pudru, żeby chociaż odrobinę zakryć bliznę biegnącą przez mój policzek.

Wybiegam pośpiesznie z łazienki i spoglądam na mojego brata, który siedzi na moim łóżku zniecierpliwiony.

— Już, możemy iść — mówię.

— Śniadanie — rzuca przewracając oczami. W jego głosie troska miesza się z irytacją. Nie mam ochoty jeść, ale nie sprzeciwiam się mu. Czym więcej oporu stawiam w tej kwestii on tym bardziej nalega.

Nie odpowiadam na słowa brata, lecz idę się w stronę kuchni. Wychodzę z pokoju na długi korytarz, w połowie którego znajdują się białe, szerokie schody po których zbiegam do salonu skąd idę wprost do kuchni. Biorę ze sobą jabłko i wracam do pomieszczenia, gdzie zastaję Willa czekającego na mnie. Z owocem w ustach, zaczynam ubierać trampki. Wychodzę sprawnie przed dom, gdzie Will zaparkował swój czarny, sportowy samochód. Wsiadam otwartymi przez brata drzwiami.  Chwilę później Will siada za kierownicą i rusza w stronę szkoły.

— O której dzisiaj kończysz? — zapytał podczas jazdy.

— Mam dziś trening więc wyjdę koło 17 może 17:30. Wrócę sama — oznajmiam.

— Ok, zjedz coś w szkole.

— Oczywiście mamo, zjem coś — kpię z niego.

Opowiada mi jedynie westchnieniem i lekkim mimowolnym uśmiechem, który natychmiast odwzajemniam.

Dopiero po przyjeździe na szkolny parking patrzę na godzinę. Zaraz kończy się pierwsza lekcja, więc nie ma już sensu na nią przychodzić. Gdy Will parkuje widzę okutaną w kolorową chustę Marnie, która zamyka samochód i idzie szybkim krokiem w stronę szkoły.

Gdy dobiegam do niej ona nie zwalnia tylko szczęka w moją stronę zębami.

— Ale dzisiaj zimno.

— Marnie, też miło cię widzieć —mówię z zadziorny uśmiechem, który po chwili odwzajemnia blondynka.

Gdy tylko wchodzimy na teren szkoły i reflektuje się wciągnięciem mnie pod pod chustę i mocno przytulając.

— Idziemy gdzieś po szkole? — pyta ze znaczącym uśmieszkiem.

—Jasne... — zaczynam, lecz przerywa mi dźwięk dzwonka. Zaczęła się przerwa. Nagle robi się bardzo głośno na co Marnie marszczy czoło. Dziewczyna zakłada słuchawki wygłuszające i kierujemy się w stronę naszej klasy, gdzie od razu wchodzimy. Nauczycielka z poprzedniej lekcji rzuca nam surowe spojrzenie po czym spogląda na Marnie i na jej twarzy pojawia się zrozumienie. Dziewczyna potrzebuje spokojnej przestrzeni, żeby móc funkcjonować, a co dopiero się uczyć. Siadamy w ostatniej ławce przy oknie i czekamy na rozpoczęcie francuskiego.

                                                                                      ***

— Cześć — krzyczę na cały dom tylko po to, aby Will to usłyszał.

— Hej, tutaj jestem — usłyszałam w odpowiedzi. Głos dochodził z salonu, do którego się skierowałam.

Weszłam do pomieszczenia i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przede mną stali moi rodzice, którzy mieli przyjechać dopiero na święta.

— Cześć kochanie. — Usłyszałam głos rodzicielki. Coś rozmiękło się w moim sercu, ale nie pozwoliłam, żeby to przejęło nade mną kontrolę.

— Cześć — odpowiedziałam sztywno i przytuliłam ją. Jej sweter pachniał perfumami, które kojarzyły mi się tylko z nią.

—  Cześć tato. — Przytuliłam się do ojca. — Miło was widzieć.

Nie.

—  Skarbie... — zaczęła mama — ...przyjechaliśmy nie z byle powodu - dodała po chwili.

Przecież nie przyjechaliby, żeby mnie odwiedzić, po co?

—  Usiądźmy — powiedział ojciec.

—  O co chodzi, coś się stało? 

—  Wiesz, że ciężko pracujemy tak jak rodzice Alana.

Co ten debil ma z tym wspólnego?

—  Niedługo ja i tata wracamy do Londynu.

Mam nadzieję, że jak najszybciej.

—  Wiesz, że my i rodzice Alana pracujemy w jednej firmie, prawda? - zapytała retorycznie.

—  Powiedzcie wprost, o co wam chodzi. — niecierpliwiłam się.

— Ana, uspokój się. Rodzice Alana będą z nami pracować w Londynie. Ustaliliśmy z nimi, że Alan zamieszka z wami.

— Co? Mam zamieszkać z tym idiotą? — wykrzyczałam.

— Ana, nie denerwuj się — wtrącił się ojciec.

— Jak mam się nie denerwować? — powiedziałam,  mając łzy w oczach, ale nadal krzycząc.

Dlaczego ja jestem taka słaba?

— Macie miesiąc po naszym wyjeździe na przyzwyczajenie się do siebie i zaakceptowanie siebie nawzajem. Jeśli przez ten miesiąc, podczas którego będzie z wami Will, nie będziecie się, dobrze zachowywać to przeprowadzasz się z nami do Anglii. — Podniosła głos, mówiąc ostatnie zdanie.

— Idź się przebrać, za godzinę tutaj będą.

Wychodząc spojrzałam z wyrzutem na Willa. Jak on mógł się  na to zgodzić? Spojrzałam w jego czarne oczy. Nie było w nich standardowej pewności siebie. Był zagubiony tak jak ja.  Byliśmy po prostu dzieciakami skazanymi na łaskę i niełaskę rodziców — niezależnie od naszego wieku.

Tak Blisko CiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz