Rozdział VI

211 33 12
                                    


- Yongguk.. hyung? – sposób wypowiedzenia mojego imienia wahał się pomiędzy czymś w rodzaju obrzydzenia a strachem. Momentalnie odwróciłem się od komórki, by nieumyślnie spotkać się spojrzeniem z stojącym w przejściu chłopakiem, który najwidoczniej w ogóle się mnie tutaj nie spodziewał. 

 Wyglądał.. tak jak zawsze. Potargane blond włosy otaczały zaczerwienioną twarz, luźne ubrania zwisały na szczupłym ciele, plecak ostatkami sił trzymał się na palcu wskazującym Zelo, a prawa dłoń nerwowo skubała skrawek jaskrawych spodenek. Spoglądając na jego ręce nie mogło mi umknąć, jak bardzo są poobdzierane, gdzieniegdzie widoczne były jeszcze ślady po wcześniej noszonych plastrach. Kostki prawej dłoni prawie pulsowały czerwienią i dostrzegalne były świeże kropelki krwi, wydostające się z nadszarpanego naskórka. Czyżby wywrotka?

Jednak było coś, co pulsowało mocnej niż obdarta skóra; była to twarz Zelo. Trzykrotnie czerwieńsza od rany, a jej grymas i rozwścieczone spojrzenie  szarawych oczu były prawie aluzją do kipiących na kuchence garów. W powietrzu aż mogłem wyczuć soczysty zapach gotujących się w Junhongu myśli; "WYNOŚ SIĘ STĄD".

- Oh, już jesteś, kochanie! Junhong, twój kolega przyszedł. - matka chłopaka doskoczyła do niego i pogłaskała z uśmiechem po ramieniu. Zapewne miały być to nieme przeprosiny, że bez żadnego ostrzeżenia wpuściła mnie do domu, kiedy nawet go tu jeszcze nie było. Musiałem nieźle się postarać, by stłumić parsknięcie śmiechem. - To do niego wtedy właśnie zadzwoniłam, prawda? – uśmiech od razu zeszedł z moich ust. Kompletnie o tym zapomniałem.

- Właśnie. Po co Pani zadzwoniła? – uprzejmie spytałem.

- Zadzwoniłam, bo było już bardzo późno, a Junnie nie wracał. Bałam się o niego i pomyślałam, że może być u tego znajomego, o którym tyle opowiadał. Wtedy właśnie wzięłam jego telefon..

- Mamo.. – po raz pierwszy usłyszałem szczery, zażenowany głos Zelo, który jak na normalnego nastolatka przystało, wstydził się swojej mamusi.

- Dobra, dobra! Już siedzę cicho. – machnęła ręką i głośno się zaśmiała. – Pójdę wam po jakieś ciastka i coś dobrego do picia, bo niestety nic nie mamy, rzadko wpadają tu koledzy Junhonga.. – tym razem zwróciła się do mnie. – Tylko pilnujcie zupy!

Nie zatrzymywałem jej i nie mówiłem, że jest to zbędne, bo właśnie teraz zyskałem jedyną szansę, by porozmawiać z nim bez obawy, że ucieknie. Nawet nie zwracałem uwagi na miotającą się jeszcze po kuchni, a potem po przedpokoju, kobietę. Ciągle wpatrywałem się w blondyna, który swoją postawą i uciekającym teraz spojrzeniem jasno pokazał, że nie miał najmniejszej ochoty zainicjować jakiejkolwiek konwersacji. 

Nieważne, nie interesuje mnie, czy życzył sobie tego spotkania czy nie. Przyszedłem i nie wyjdę, do póki nie dojdziemy do kompromisu, czy chociażby konsensusu. 

Kiedy już zostaliśmy w mieszkaniu kompletnie sami, zapanowała grobowa cisza. Siedziałem przy stole spoglądając raz to na niego, raz na własne, skubiące stół dłonie, jego nerwowo pocierające ubrania palce, zbyt luźno zawiązane buty, włosy, których niesforny kosmyk zachodził mu na brwi i tak od nowa. Junhong uporczywie stał w tym samym miejscu, co chwilę przechylał się z nogi na nogę, wzrok już ledwo utrzymywał na gotujących się garach, a usta ciągle zaciskał w prostą linię.

Co to ma być za dziecinna sytuacja..

- Może usiądziesz? – zaproponowałem mu, jakbym był gospodarzem w tym domu. Ani drgnął. -..a może jednak nie. – stłumiłem swoją irytację i przy wydechu przesortowałem tysiące pomysłów, w poszukiwaniu jakiegokolwiek tematu, z którego później mógłbym dyskretnie zboczyć.

Brighter than unvoiced  | bangloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz