#6

6.3K 229 9
                                    

Kochani czytelnicy! Rozdział dedykuje MrsOleksandra :* Zapraszam was do niej, ma cudowne opowiadanie i naprawdę warto zajrzeć ;)
A teraz życzę wam miłego czytania 💕

-Kiedy chcesz powiedzieć o wszystkim rodzicom? -zapytał James, gdy wracaliśmy już do domu.
-Nie wiem, ale będziemy musieli do nich pojechać i powiedzieć prosto w twarz... Znaczy się ja muszę pojechać i wszystko powiedzieć -przygryzłam lekko wargę ze zdenerwowania.
Po co ja gadam "my" może James nie chce ze mną jechać...
Mój narzeczony westchnął głośno, a po zmienieniu biegu położył swoją dużą, ciepłą dłoń na moim kolanie
-Kochanie MY pojedziemy do nich kiedy tylko będziesz gotowa i powiemy im razem.
-Jeżeli nie chcesz to nie musisz -powiedziała szeptem.
-Cami nawet mnie nie denerwuj, jesteś moją przyszłą żoną, kocham cię i nie zamierzam zostawiać cię w takiej trudnej sytuacji, będę cię wspierać, skarbie.
Po jego monologu zatrzymaliśmy się na światłach spojrzał w moje stronę, lecz ja byłam wpatrzona w szybę przed sobą. James delikatnie położył swoja dłoń na moim policzku i odwrócił w swoja stronę. Spojrzał głęboko w moje oczy i mogę się założyć, że dostrzegł, iż są pełne łez. Musnął delikatnie moje wargi, a spod mojej powieki uciekła jedna łza.
-Nie płacz, kochanie -otarł kciukiem mój mokry policzek i ponownie złączył nasze wargi w bardzo delikatny sposób.
-To nie ze smutku -uśmiechnęłam się szczerze, a spod moich powiek uciekło jeszcze kilka łez -Dziękuje, że ze mną jesteś, nie poradziłabym sobie bez ciebie. Kocham cię.
-Nie masz za co dziękować, księżniczko. Ja też cię kocham.
Ponownie się pocałowaliśmy, ale tym razem bardziej namiętnie, dołączając do tego po chwili nasze języki. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i właśnie tym razem tak było. Światło zmieniło się na zielone i musieliśmy już ruszać. Niechętnie się od siebie odsunęliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę do domu.

****
  Wróciliśmy już do domu i razem siedzieliśmy w kuchni po zjedzonym obiedzie popijając kawę, a ja postanowiłam zacząć pewien temat, nad którym długo rozmyślałam po powrocie od lekarza. 
-Możemy jutro pojechać do moich rodziców? -zapytałam Jamesa.
-Hmm... Myślę, że jutro będzie idealny dzień, sobota, wolne. Jak chcesz możemy zostać do niedzieli wieczora.
-Byłoby cudownie -uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił, przez co moje nogi zrobiły się niczym z waty.
-A co z Riley?
-Może wpadnę do niej dzisiaj i powiem o wszystkim, jak chcesz możesz pójść ze mną.
-Jasne skarbie, z chęcią -chwycił moją dłoń i uniósł ją do swoich ust, po czym pocałował delikatnie. Przez całe moje ciało przebiegł przyjemny dreszcz, począwszy od dłoni. Moje serce biło z zawrotną prędkością, czułam się jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. W brzuchu wariowało stado motyli. James odłożył delikatne moją dłoń na stolik, ale ani na moment nie puścił jej.
-Zamierzasz powiedzieć Madison? -zapytał po chwili.
-Tak, zaprzyjaźniłyśmy się i uważam, że powinna wiedzieć.
-W takim razie możemy pojech... -nagle się zatrzymał w połowie zdania. Jego twarz lekko zbladła, a usta były przez cały czas lekko rozwarte.
-James? -powiedziała delikatnym głosem lekko ściskając jego dłonią.
-Kurwa -mruknął pod nosem zaciskając oczy.
-James, co się stało? -zapytałam zaniepokojona.
-Jestem idiotom, pieprzonym idiotom... -powiedział już trochę głośniej niż poprzednio kręcąc przy tym głową.
-Nie jesteś...
-Jestem! Przecież ja cie nie przedstawiłem jeszcze moim rodzicom -odpowiedział ze zdenerwowaniem.
Nagle wybuchnęłam śmiechem, a James patrzył się na mnie jak na jakąś psychicznie chorą. Ta sytuacji była dla mnie wręcz niedorzeczna.
-James, spokojnie, przecież to nic takiego -oznajmiłam, gdy opanowałam swój śmiech.
-Twoi rodzice już dawno mnie poznali jako twojego chłopaka, a nawet narzeczonego, a moi nawet nie maja pojęcia, że jesteśmy zaręczeni.
-Mogę się założyć, że Mady im od razu powiedziała -powiedziałam z rozbawieniem.
-Jeszcze gorzej -mruknął i położył głowę na stół jęcząc przeciągle.
-Kochanie -zaczęła łagodnie zanurzając dłoń w jego ciemnych włosach -To przecież nic takiego, nie przejmuj się.
-W niedziele cie im przedstawię -uniósł nagle głowę do góry, przez co moja dłoń upadła na blat stołu i spojrzał na mnie wyczekująco.
-Ale, że tak już? -zapytałam z lekkim strachem.
-Tak, w sobotę pojedziemy do twoich, możemy zostać tam na noc, a w niedziele popołudniu pojedziemy do moich.
-Ale... -chciałam jakoś zaprzeczyć, ale nie mogłam wymyślić dobrych argumentów.
-Nie bój się Cami, na pewno cie polubią, ciebie nie da się nie lubić.
-No nie wiem...
-Proszę, kochanie.
-Ugh... No dobrze -westchnęłam głośno.

Moralni ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz