Rozdział 11.

1.6K 227 51
                                        

 Chciałem leżeć na tej zimnej posadzce godzinami i pomyślałem, że mogę już umierać.

Gdy jednak usłyszałem dochodzący z korytarza odgłos kroków, automatycznie zerwałem się na nogi. Wiedziałem, że idą nauczyciele. Rzuciłem zupełnie bezmyślnie parę zaklęć czyszczących i naprawiających cały ten bałagan. Było ciemno, więc niewiele zdziałałem.

Potem do sali weszło kilka osób, a gdy jedna z nich ruchem różdżki rozjaśniła wnętrze, zobaczyłem McGonnagal, Longbottoma i Slughorna, a oni mnie. Na początku stali jak wryci, patrząc na mnie jak na święty obrazek. No, w pustej, ogromnej sali, umazany krwią, alkoholem i jakimś jedzeniem, w delikatnym poświacie świateł, wyglądałem trochę jak męczennik.

 – Potter – wydusiła w końcu pani dyrektor.

– Dzień dobry – powiedziałem, siląc się na normalny ton. Niestety, to wszystko było przeciwieństwem normalności.

– Co tu się stało? – zapytał profesor Longbottom.

– A nic, właśnie sprzątam po dyskotece – skłamałem. Nie mam pojęcia, dlaczego próbowałem ich wtedy zwieść, zamiast powiedzieć, że Will i Toby wszystko to rozpętali.

Profesorowie podeszli do mnie, powoli mijając poprzewracane stoliki. Schowałem zranioną rękę za siebie. Cóż sobie wyobrażałem? Mój gest wręcz przyspieszył reakcję McGonnagal.

– Co tam chowasz? – zapytała i nawet w tym mroku zobaczyłem błysk w jej ciemnych oczach.

– N-nic – wydukałem, zalewając się zimnym potem.

Longbottom wymienił porozumiewawcze spojrzenia z pozostałymi nauczycielami, a potem podszedł do mnie i pociągnął za moje ramię. Syknąłem z bólu.

– Peterson – odezwał się Slughorn, zduszony przez widok krwi. – Co się stało?

***

– Poszarpałem się z bratem – powiedziałem, patrząc w otulone nocą błonia za wielkim oknem skrzydła szpitalnego. – Spadłem na jakieś szkło.

– A ten alkohol? – dopytywała dyrektorka. – Śmierdzi jak w mugolskiej knajpie.

– Nie mam pojęcia, skąd się tam wziął. Dowiedziałem się o nim dopiero wtedy, kiedy rozlał mi się na ubranie – odpowiedziałem na jednym oddechu, wytrzymując jej spojrzenie.

– Niebywałe – mruknęła McGonnagal i zaczęła spacerować wzdłuż łóżek.

Nie wiedziałem, czy mi wierzy. Chyba miałem to gdzieś. Zastanawiałem się jednak, dlaczego w ogóle próbuję ją okłamać. Sam nie rozumiałem. Sam siebie okłamywałem. Jakaś siła cisnęła mi te wszystkie bzdury na usta.

– A Scorpius? – spytała nagle nauczycielka, wyrwana z rozmyślań. – Gdzie wtedy był Scorpius?

Miałem nadzieję, że nie widziała, jak płuca napełniają mi się powietrzem.

– Źle się poczuł i poszedł się położyć.

– Zostawił cię samego?

– Impreza i tak już się kończyła.

– Co mu dolegało?

– Chyba zatruł się czymś na kolacji. Pani dyrektor – zwróciłem się do niej. – To wyłącznie moja wina. Nie sprawdziłem wszystkich, którzy wchodzili do Wielkiej Sali. Przecież każdy mógł wnieść butelkę pod marynarką, albo po prostu zamaskować ją zaklęciem.

Półmrok || ScorbusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz