Pięć słów wypowiedzianych w desperacji ukochanego, sprawiły, że Brendon zamarł. Przez kilka sekund nie potrafił się ruszyć, nawet nie oddychał. Wtedy właśnie Ryan wykorzystał osłupienie starszego chłopaka i odepchnął go od siebie. Cały się trząsł nie wierząc ani w jego poczynania, ani we własne słowa. Czując napływające łzy podsunął spodnie i okrył się pierzyną odwracając tyłem od Uriego nie mogąc na niego nawet spojrzeć. Niższy chłopak wciąż tkwił na łóżku z otwartymi ustami nie wiedząc co zrobić. Teraz do niego doszło co zrobił. Co mógł zrobić. Gdyby nie te pięć koszmarnych słów, mógł dosłownie zgwałcić swojego chłopaka.
-Ryan ja
-Wyjdź. - Przerwał mu w pół zdania nie pozwalając się dotknąć. Brendon przypomniał sobie sytuacje, gdy ostatni raz, w szpitalu Ross także kazał mu wyjść. Nie posłuchał i skończyło się na wyrwanym wenflonie. Mimo, że teraz nie było na to szans, nie chciał ryzykować rozlewu krwi. Wciąż oszołomiony, teraz także z nieprzyjemnym bólem głowy wstał i sięgając po leżącą na etażerce paczkę papierosów, wyszedł. Kiedy drzwi ponownie się zamknęły Ryan sięgnął po telefon i wybrał numer który zawsze widniał jako jeden z dwóch jego ulubionych.
-Pete? - Odezwał się drżącym głosem.
Opowiedział mu wszystko. Od wydostania się z jego domu, do minuty temu. Z każdą sekundę czuł, że łzy przestają mu napływać do oczu, ale trząsł się coraz bardziej. Wentz spokojnie słuchał co chwilę wtrącając tylko komentarz. Gdy leżący chłopak skończył opowiadać, jego przyjaciel zamilkł na chwilę zapewne myśląc po czym się odezwał.
-Kochany, słuchaj. Uspokój się, bo inaczej nic nie wskórasz. Twój kochaś palił po raz pierwszy, tak?
-Tak. Przynajmniej tak mówił - Pociągnął nosem wsłuchując się dalej.
-Więc, mogło go ponieść. To mogło być dla niego za dużo. I nie Ross, nie szukam mu wyjaśnienia, szczerze mówiąc nie lubię gościa nawet tak bardzo, ale ty go lubisz. Więc uspokój się, otrzyj łzy i
-Mam mu po prostu wybaczyć?
-Gdybyś mi się nie wpychał w zdanie to byś wiedział. Masz czekać osiołku, jeśli cię przeprosi, pofochaj się trochę i mu wybacz. Jeśli nie przeprosi, to zrób mu awanturę. Ale to wszystko, jak wytrzeźwieje. I o ile będzie to wszystko pamiętać.
Piętro niżej także odbywała się rozmowa telefoniczna. Urie siedział na ganku opierając się o ścianę i zaciągając nikotyną. W między czasie zdążył jeszcze zgarnąć kurtkę, telefon i zadzwonić do Josha.
-Nadal pamiętasz moje wymiary? Z tego jak kupowaliśmy mi garnitur? - Spytał na sam początek rozmowy. Po kilku sekundach ciszy różowowłosy odezwał się niepewnie.
-Umm... tak? Czemu?
-Bo po tym co ci powiem, będziesz mógł szykować dla mnie trumnę. - I wpuszczając w swoje płuca kolejną dawkę nikotyny, opowiedział mu wszystko.
-No stary... zjebałeś. Po całej linii. Ja rozumiem, mogłeś się nawalić. Mogłeś się najarać. Ale żeby zmuszać młodego, tfu, NIELETNIEGO który jest w tobie bezwzględnie zakochany, do seksu? Poległeś. - Mógł wręcz wyobrazić sobie Joshue mówiącego te słowa ze specjalnym naciskiem na "nieletni" oraz "zakochany" i kręcącego głową z rozczarowaniem.
-Wiem. Zjebałem. Co mam teraz zrobić? Jak mam to naprawić? -Westchnął głośno, przeciągle i żałośnie chowając twarz w dłoń i starając się nie przypalić.
-No przede wszystkim to ty go kurwa przeproś. Ale nie idź z pustymi rękoma! Mówiłeś, że lubi róże, to może mu je kupisz? I tak cię wyrzucił, nie spodziewa się, że wrócisz w najbliższej przyszłości więc zapieprzaj do kwiaciarni. I hej, jesteś dziany kup mu jakąś nie wiem kurwa bransoletkę? Pierścionek to zbyt oficjalne. - Po pożegnaniu się i rozłączeniu, Urie wsiadł w samochód i znalazłszy w jednym ze schowków portfel, odpalił silnik.
-Pete, ja słyszę samochód. - Nastała cisza, co Ross wziął za nieporozumienie. - On sobie jedzie!
-Kotek uspokój się, to jego dom, prawda? Wróci. Napisz mi potem smsa czy przyjechał, jak nie, obdzwonie wszystkich. Umawiałem się kiedyś z jednym z klubu sportowego, on mi poda numery jego przyjaciół.
-Dzięki Peter.
Minęło pół godzinę, zanim Urie wszystko załatwił. Dziesięć róż i czekoladki. Może banalnie, ale na nic innego nie mógł wpaść. Przechodził dwa razy obok jubilera potrafiąc się jednak na nic zdecydować. Nic nie było na tyle piękne, ani wyjątkowe. Dopiero za trzecim razem zauważył coś co przykuło momentalnie jego uwagę. Wszedł do sklepu niezręcznie się po nim rozglądając. Z zaplecza wyszedł uśmiechnięty starszy mężczyzna w okularkach który zmierzywszy go wzrokiem, zaśmiał się ciepło.
-Kwiaty, czekolada, wkurzona dziewczyna? - Nawet nie wiedział jak był blisko.
-Um, coś w ten deseń. Mógłbym zobaczyć tą bransoletkę z wystawy? Srebrny mały łańcuszek z zawieszką księżyca? - Siwobrody popatrzył na niego zdziwiony ale przyniósł ją. Oprócz tego, przyniósł także kilka innych, typowo damskich z różowymi elementami, bądź złotymi sercami.
-Proszę, ale myślę, że jej się bardziej spodobają takie. Wie pan, ta jest męska.
-Wiem. Nie kupuję dla dziewczyny, tylko chłopaka. - Popatrzył na srebro nie zwracając uwagi na zmieszaną minę starca. Półksiężyc go zauroczył.
-Mógłby pan go ładnie zapakować? W jakieś pudełeczko czy coś?
-Oczywiście, ale wie pan, że to prawdziwe srebro? Będzie kosztować. - Brendon wyjął na ladę swój bądź-co-bądź wypchany skórzany portfel.
-Cena nie gra roli. - Po kolejnej połowie godziny był już w domu. Wysłał jeszcze przed tym zdjęcia zakupionych rzeczy Joshowi który wysłał jedynie emotke kciuka w górę i dopisek "nie spierdol tego". Jeszcze nigdy nie trzęsły mu się tak ręce, gdy pukał do ich sypialni.
-Ry? Mogę? - Nie słysząc odpowiedzi pociągnął za klamkę. Jego ukochany leżał plecami do Brendona, cały zawinięty w pierzynę. Starszy chłopak okrążył łóżko klękając na podłodze po stronie Rossa.
-Ryan, przepraszam. Nie wiem co się ze mną stało. Wiem, że moje słowa i prezenty teraz nic nie znaczą, ale kocham cię i chce żebyś mi wybaczył. Byłem głupi, powinienem przestać jak tylko wypowiedziałeś pierwsze słowo. Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam... - Głos załamał mu się dopiero na ostatnim słowie, co zestresowany chłopak i tak uważał za sukces.
-Kupiłeś mi kwiaty... - Zapytał młodszy chłopak. Jego głos był wymęczony po płaczu, stresie i całej poprzedniej nocy. Usiadł powoli na łóżku patrząc jak zaczarowany w czerwone róże. Wciąż był zły i się trząsł, ale widok starającego się załamanego chłopaka niszczył mu serce.
-Nie tylko. Mam też coś słodkiego i... - Nie wiedząc co powiedzieć po prostu mu pokazał. Urie mógł przysiąc, że widział iskierki w brązowych, przemęczonych, szczenięcych oczach. Wyjął bransoletkę i założył mu na nadgarstek. Usiadł także obok chłopaka który teraz się w niego wtulał. Objął go ramionami spokojnie głaszcząc po plecach.
-Jest piękna... - Przyglądał się błyszczącej ozdobie po czym nagle uderzył ukochanego lekko pięścią w klatkę piersiową. Zrobił to naprawdę lekko, ale niespodziewany cios wymusił u niższego chłopaka sapnięcie. - Wciąż jesteś palantem. Nigdy więcej tak nie rób. A teraz chodźmy spać bo czuję, że zaraz zemdleje ze zmęczenia.
WOHOO RÓWNE 1071 SŁÓW BEZ TEGO DOPISKU. Anyway, mam 3% w laptopie, moje kochanie poszło spać a mi się skończyło ptasie mleczko więc na tą noc to chyba tyle xD Mam nadzieje, że się spodobało. Z tego co czytałem komentarze, to mam nadzieję, że choć trochę poprawiłem wam zjebany humor świąteczny i... cóż. Wesołych świąt? Wesołego nowego roku? Wesołego jajka? Whateva~~
CZYTASZ
The Good The Bad & The Dirty |Ryden
FanfictionNormalny przyjacielski wypad zmienia się dla Ryana diametralnie gdy do baru wchodzi jeden z jego gnębicieli, Brendon Urie. Pod wpływem alkoholu robią rzeczy, które będą mieć niekorzystne skutki w przyszłości. Jak potoczy się historia? I jak skończy...