Ktoś kiedyś mi powiedział, żebym nie dała się zwariować. Ta osoba postrzegała mnie błędnie. Od tamtej chwili minęło naprawdę sporo czasu. Ja już przed tamtą rozmową zwariowałam. Uczucia to niezwykła rzecz. To nie jest przedmiot. To dar albo przekleństwo, którym nas obdarzono. Panowanie nad emocjami i uczuciami to niełatwa sprawa. Zatem jeśli to potrafisz, musisz być kimś wyjątkowym. Tylko człowiek silny, posiadający życiowy cel, może opanować tę niezwykle trudną sztukę. No właśnie... cel. Niby jaki cel? Coś, co sprawia, że dana osoba ma ochotę wstać danego dnia z łóżka. Ta sprawa budzi ją do życia, daje siły by po prostu żyć. Dla niektórych cel, dla innych marzenie, a dla mnie misja... Poruszając temat marzeń... Po co nam one? Marzenia szczęścia nie dają. Ktoś w tej chwili może nazwać mnie jakąś pozbawioną duszy istotą. Po części może mieć rację. Każdy ją ma. Ja, ty, znienawidzona nauczycielka, najbardziej wyśmiewana osoba w szkole, czy alkoholik. Wszyscy na świecie mają swoje racje i nikt nie powinien nam się w nie wtrącać. Jedna dziewczyna może żyć samymi marzeniami. To one co ranek przywracają jej motywację. Ona otwiera oczy i wie, że jej istnienie ma sens. Przecież w swojej głowie ma kilka, kilkadziesiąt, kilkaset nierealnych obrazów siebie, swojej przyszłości i całego świata, jednak ona nie zamierza zmieniać tego w coś realnego i postanawia żyć ze świadomością, że to czego ona pragnie nigdy się nie spełni. Mimo wszystko ta myśl daje jej szczęście i dobre samopoczucie pozwalające normalnie funkcjonować. Mnie ono jednak nie wystarczyło, dlatego zwariowałam, a moje istnienie straciło sens. Przestałam bujać w obłokach i zrezygnowałam z marzeń. Każde zamieniłam nie w cel, ale w misję, która dopiero po wypełnieniu przyniesie mi jakieś pozytywne odczucie. Mi marzenia szczęścia nie były w stanie dać. Potrzebowałam więcej. Człowiek taki jest z natury. Ma dużo, ale ciągle mu mało. Ja jestem idealnym przykładem, ale to w sumie dobrze. Z czasem nauczyłam się dawkowania emocji i uczuć. W pewnym momencie ograniczyłam je do minimum, a z czasem do zera. Tak trzeba było, ale czy na pewno?