TYLER POV.
-Czy możesz mnie utopić?-zapytałem mojego w sumie byłego przyjaciela, teraz nie jest już tylko jakimś tam przyjacielem, ja go cholernie kocham. Patrzyłem na tafle wody, zastanawiając się czy sam nie mogę sie pozbyć z tej kuli nazywanej naszą planetą, z tej nędznej przestrzeni po której chodzą ludzie nie świadomi tego, że gramy w gre Boga i nie mamy na to wpływu. Czy nie mogę odciąć się już od tlenu, którym oddychają te bezwładne lalki i żywe trupy powtarzające w kółko: ty tylko żyjesz raz?
-Czy możesz już się ogarnąć?
- Ja cię kocham, nie chce bez ciebie żyć, przecież wiesz, po co mi to wszystko nie mając jednak najważniejszego?Ciebie.
-Tyler, czemu jesteś takim pieprzonym egoistą? Mnie też to boli, jak mówisz, że sie zabijesz. Odwracasz wzrok, bo nie chcesz mnie widzieć w takim stanie. To mnie przybija jeszcze bardziej rozumiesz?
-nie rozumiem, boje sie o ciebie, przykro mi sie robi,że nic z tym nie możemy zrobić.
-To moja wina? Mam dość. Skończmy ten cyrk...-Josh chwycił moją rękę i w ostatnim momencie przed skokiem wyszeptał -kocham cię...- skoczyliśmy na samo dno. To koniec.Nie ma odwrotu. Blurry tonie. Tonie naprawdę tak jak i metaforycznie. Ostatnim widokiem był Josh zbliżający swoje wargi do moich. Tak,pod wodą. Zakończył tą męczarnie, najlepszą śmiercią jaką mógłbym sobie wymarzyć. Koniec? Nie, sorry Bóg ma przecież wobec nas inne plany. Jak zawsze. Co zrobiliśmy źle? Czy nie możemy nawet jakoś porządnie i ładnie umrzeć? Tylko tego oczekuje od tej śmieciowej logiki życia. Co się stało? jeszcze nie wiem. Ważne, że mam przy sobie Josha w tej popapranej sytuacji.
Do sali wszedł lekarz chwilę po moim przebudzeniu, Josh już dawno nie spał. -Ejj koledzy, wiecie,że im więcej samobójców tym mniej samobójców?- zaczął się śmiać, o proszę jaki nam sie śmieszek trafił. W innej sytuacji nawet by mnie to rozbawiło, ale w tym momencie miałem ochotę ukręcić mu łeb przy samej dupie. - bardzo PAN zabawny- wycedziłem sarkastycznie.- tak wiem, panie Johnson.-co kurwa?- aaa sorry Tyler sie nazywasz, trochę sie nie łapie w tych samobójcach. Johnson by ci pasowało.- wykurwiaj od niego,pizdokleszczu.- Nie powiem, bardzo nie odpowiedni moment, ale miałem ochotę tarzać się ze śmiechu na podłodze. Josh jak zawsze poprawił mi humor , wow, nawet po próbie samobójczej. Joshua, ty wykurwisty ideale. Chwila, o nie, proszę nie. Migrena. Ty kurwo. Nie teraz.
I I I I'VE GOT A MIGRAINE AND MY PAIN WILL RANGE FOR UP, DOWN AND SIDEWAYS. Cco...co to? Znów głosy w mojej głowie, ale to co innego. To brzmi dobrze i nawet....nawet mnie uspokaja.
-Tyler.....Tyler!
-cco jest?!
- spałeś, bardzo długo, balem się.
-dobrze, że żyjesz. Zostań przy życiu, dla mnie. Proszę. Czy my jesteśmy niepoważni? Prawie straciliśmy dar, czyli siebie nawzajem, nie chce tak.
- To już sie nie powtórzy,Tyjo.
-dobrze. Mówiłem ci już, że cie kocham?
-tak, dużo razy, też cie kocham.
- a możesz mnie utopić?
-nie przeginaj, tym razem może się skończyć inaczej.
- Już nigdy ci tego nie zrobię, obiecuje.
- Wierze,ale jak jeszcze raz usłysze to pytanie, to będzie na serio koniec. Koniec wszystkiego. Twój koniec. Nie chcesz wiedzieć ilu ludzi ucierpi na tym jednym pytaniu. Ty, ja, lekarz- śmieszek, jego żona, twoja rodzina, moja rodzina, dzieci, których jeszcze nie mamy, jakaś laska, która sprzedała ci telefon. Jakieś dzieci z Chin, które go robiły. Mój kot,albo nie, kot nie. Mój dom, twój dom, całe Ohio, mam wymieniać dalej?
-czy możesz mnie utopić?-zacząłem śmiać sie panicznie jak nigdy wcześniej.
-OK. JAK CHCESZ.-o nie, Josh nigdy nie mówił takim poważnym tonem. Nie wiem nawet kiedy podniósł ze swojego stolika szklankę wody i wylał ją całą na mnie. -kto następny na liście?- zapytał mnie, trochę zbyt poważnie, ale gdy zaczął sie śmiać, uspokoiłem sie.Joshua William perfekcyjny dupek Dun ↑
Tyler Robert perfekcyjny dupek Joseph ↑
Tak jakby ktoś nie wiedział ;*