Akt I (a tak naprawdę ciągle wstęp)

29 5 2
                                    

Jak już autor wspomniał znajdujemy się w mieszkaniu na Baker Street. Godzina 11. Jedyny na świecie skacowany detektyw budzi się w ciszy. No prawie. Skromną przestrzeń domową wypełnia jedynie dźwięk mysich oddziałów maszerujących pod Waterloo. Przed oczami Sherlocka biegały napisy. Woda. Mycroft. Lewy bimber. Stolik. Ikea. Eeee Macarena. Spieprzać - warknął. Napisy posłusznie zniknęły. Wypijając wodę z butelki nieustalonego pochodzenia, zauważył, że myszy zmieniły podkute buciory na klapki. Analiza pomieszczenia nie dała zadowalających efektów. Jedna osoba żywa, trzy dopiero się okaże. I brak głównego gościa. Shit. Anderson, Lestrade i John byli dopiero na etapie wracania duszy do ciała. I nie pytajcie kto zaprosił Andersona na kawalerski Mycrofta. Jesteśmy w fanficu i ogranicza nas tylko chora wyobraźnia autora. Jeżeli autor będzie chciał żeby Mycroft zatańczył na rurze, a Anderson uratował świat z pomocą człowieka z niebieskiej budki to to zrobią. Wracając - Sherlock szuka rozwiązania sytuacji (o boshe, on dedukuje, jest taki sexy jak dedukuje, fanki piszczom !!!1!). Lecz tym razem rozwiązanie nie przychodzi samo. Wniosek nasuwa się sam. Jim. Lecz Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać dawno nie żyje, jedyny emocjonalnie zj#/@/ detektyw konsultant na świecie musi czekać. Na pierwsze zwłoki. To znaczy aż zwłoki jego krasza wstaną. Potem John kogoś zastrzeli i będzie z górki.

Na początku był Chaos - Sherlock Fanfic Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz