Spoglądała na ciało Krennicka ze skupieniem, zastanawiała się bowiem, czy ktoś taki jak on powinien dożyć kolejnej minuty. Tak strasznie chciała zobaczyć jak umiera.. Za to co zrobił jej matce, za to, że pozbawił ją rodziny w tak młodym wieku.
Wszystko było jego winą. Gdyby nie Krennic, Galen nie zbudowałby Gwiazdy Śmierci, a nad całą Galaktyką nie powiewałaby flaga Imperium. Cała skąpana w przerażającej czerwieni, przypominającej krew osób, które zginęły broniąc swoich wartości, tak różnych od tych kanalii bez serca.
Kobieta szarpnęła się do przodu, unosząc blaster. W kącikach jej oczu zalśniły łzy.
- Jyn, nie! - stanowczy głos Cassiana wyprowadził ją z równowagi, dlatego też szybko zwróciła wzrok na twarz Kapitana, zaciskając usta w wąską linię. Robiła tak, gdy coś nie szło po jej myśli.
- Dobrze wiesz, że sobie na to zasłużył! - warknęła cicho, jednak jej opór i złość powoli opadały, bo mężczyzna nie zamierzał puszczać jej ramion. Był niezwykle upartym człowiekiem, ale to chyba doceniała w nim najbardziej.
- Nie jest tego wart. Uciekajmy stąd. - powiedział, ucinając temat. Brunetka westchnęła, lecz schowała posłusznie broń. Miał rację, nie powinna pozwolić aby to gniew kontrolował jej ruchy i działania. Widziała, że był zraniony po ostatnim upadku. Starał się to przed nią ukryć, ona jednak była doskonałym obserwatorem, dlatego bez zbędnych słów pozwoliła, aby oparł się na jej ciele. Nie chciała słyszeć żadnego jąkania, czy głupiego sprzeciwu. Teraz to on potrzebował jej pomocy.
Gdyby nie wystrzał z blastera parę minut temu, Rebelia zapewne nigdy nie dostałaby planów. A do tego dopuścić nie mogła.
W końcu miała wrażenie, że uczyniła coś dobrego, coś co odmieni życie wielu bezbronnych ludzi w Galaktyce. I tak, również i Rebelia miała swoje za uszami, bo tej wojny nie dało wygrać się w sposób sprawiedliwy. Przepełniała ją duma, że stanęła w końcu po ich stronie. Tego chciałby również jej ojciec. Może chociaż w ten sposób sprawi, że dosięgnie jej zadośćuczynienie za niektóre z przestępstw, które popełniła na przestrzeni lat.
Uśmiechnęła się krótko do siebie na samą myśl.
Ciepły oddech Cassiana delikatnie oplatał szyję dziewczyny, gdy zjeżdżali windą. Trzymali się blisko siebie, podróżując w zupełnej ciszy. Przerywały ją jedynie odgłosy toczącej się na zewnątrz bitwy, lecz w tym momencie nie miało to dla niej znaczenia.
Ważne, że on był bezpieczny. Cały i zdrowy.. Chociaż może nie do końca, zważając na krwawiącą nogę. Widziała dobrze twarz mężczyzny, na którą co jakiś czas wkradały się snopy białego światła, sugerujące, że wciąż znajdowali się w budynku wroga. Chciała coś powiedzieć, zapewnić, że teraz będzie już tylko lepiej. W głębi serca czuła jednak, że daleko im do szczęśliwego zakończenia. Ale.. Czy mogła chcieć czegoś więcej? Został przy niej tak, jak obiecał. Do samego końca.
Zamrugała kilkakrotnie powiekami, gdy drzwi rozchyliły się ze świstem, a gorące powietrze planety rzuciło się z impetem na ich twarze. Nie mogli się zatrzymać, nie teraz. Uprzednio pięknie zapowiadający się krajobraz, wyglądał teraz tak obco i mrocznie, że na chwilę wstrzymała oddech. Piękne plaże zbrukane zostały odłamkami po statkach, a także usłane martwymi ciałami, to Szturmowców, to Rebeliantów. Nad wszystkim unosił się ciemny dym.
Uniosła swój wzrok ku górze. Po barierze ochronnej nie było ani śladu, lecz zażarta walka toczyła się pomiędzy dwoma przeciwnymi obozami, na śmierć i życie. Widziała, że Cassian również przyglądał się temu wszystkiemu z niedowierzaniem. Był jednak zadziwiająco spokojny, wyczuwała to..
Ścisnęła mocniej pas mężczyzny, a krokami zasugerowała, aby udali się na brzeg jednej z wysepek.
Opadła na nagrzany od słońca piasek, czując jak adrenalina powoli opuszcza jej ciało. Kapitan usiadł z trudem obok niej, podkulajac zranioną w wyniku upadku nogę.
Przyglądała się krajobrazowi ze spokojem. Świadomością, że naprawdę im się udało. Łotr Jeden uczynił swoją misję możliwym, lecz bez nadziei na lepsze jutro, nie dokonaliby tego. Moc sprowadziła ich wszystkich do siebie, dała powód do dalszej walki. Przeniosła zamyślony wzrok na Cassiana, który położył swoją dłoń na jej, próbując dodać otuchy dziewczynie.
- Ojciec byłby z Ciebie dumny, Jyn. - powiedział cicho.
Galen Erso.
Papa.
Tak bardzo za nim tęskniła. Bez niego nie byłaby w stanie dokonać tego wszystkiego. To on był prawdziwym bohaterem, nie zasługiwał na los, który go spotkał. Do jej oczu ponownie napłynęły łzy.
I wtedy ich ciała stały się jednym. Tak różne, a tak dobrze wpasowujące się w swoje zagłębienia. Położyła głowę na jego ramieniu, będąc wdzięczną, że życie pozwoliło im na obranie tej samej ścieżki. Nauczyła się wiele od tego mężczyzny i była pewna, że dzięki niej obrał nieco inne spojrzenie na swoją przeszłość. Niczego więcej nie potrzebowała.
Zacisnęła mocniej swoje powieki, czując zbliżającą się do nich z oddali potworną jasność. Nie był to jednak przyjazny błysk, ciepły, od którego na samą myśl człowiekowi robiło się lepiej na sercu. Niósł za sobą chłód i cierpienie, niszczył wszystko, co spotykał na swojej drodze.
To było nieuniknione. Od początku ich wspólnej misji wiedziała, że już stąd nie wrócą.
Ale to dobrze. Zrobili to, co do nich należało. Dostarczyli plany, osłabili Imperium. Byli w tym razem, dlatego nie czuła strachu. Przy jego boku zmartwienia odchodziły na bok.
Obiecał, że jej nie opuści. Ufała mu.
Uśmiechnęła się lekko, mocniej wtulając w szyję Cassiana.
Za kilka chwil znowu spotka swojego ojca.______
A/N: Naszła mnie chwilowa wena na napisanie krótkiego one shota po trzecim seansie Łotra :D
Osobne opowiadanie o Jassianie również mam w planach, ale najpierw skończę reylo!
Dzięki wielkie za wasze wsparcie :3
YOU ARE READING
Stardust
FanficOne shot. Zakończenie "Rogue One" z perspektywy Jyn Erso. __ Grafika: https://www.facebook.com/fennethianell/