Rozdział III

30 4 6
                                    

Minęło dziewięć lat i Maddie nie jest już małą, psotną dziewczynką zasłuchaną w opowieściach ojca. Jej biodra stały się szersze, rysy wyostrzyły, urosły jej piersi i włosy. Nogi również znacznie się wydłużyły, a na dłoniach pojawiły się pierwsze ślady trudu pracy. Teraz czuła, że bliżej jej już do Madelaine niż do Maddie.

Dorastanie nie było jednak kluczowym momentem w jej życiu, mimo że zmiany bywały niekiedy bardzo znaczące i widoczne. Mimo to Maddie zdawała się ich nie zauważać, a jeśli tak, to szczelnie okrywała to obojętnością. Jedynie pierwsza menstruacja była dla niej wielkim szokiem, ale później zjawisko to stało się jedynie powodem większego zużycia gazy i bawełny w domu. W obliczu tego, co ją dawniej spotkało, to były błahostki.

Maddie mogła za przełomowe momenty uznać cały szereg osobistych strat i pożegnań, ale w pewnym momencie, po silnej kumulacji, kiedy z jej życia zniknęli ojciec oraz młodszy brat Lukin, wydało jej się, że coś w niej pękło i całkiem zobojętniała. Do czasu aż do tego szeregu dołączyło ostatecznie to najważniejsze i najbardziej bolesne ze wszystkich pożegnanie. Świadomość rychłej rozłąki spadła na Maddie w dniu, kiedy nadeszły coroczne Doriviady. Święto odrodzenia i nowego początku. Pełne wszechobecnej radości. Trzy dni po potężnym letnim szkwale, czasie burzliwego oczyszczenia, stary rok odchodził w zapomnienie - witano nowy. Dotychczas Maddie obchodziła Doriviady bardzo hucznie, jak każdy zresztą. Wychodziła z rodzeństwem na pobliskie wzgórza, gdzie odbywały się rytuały tancerzy w zwierzęcych maskach. Duzi i mali rzucali do ognisk drobne ofiary w podziękowaniu za cudowny dar, jaki otrzymali przed wiekami od Doriviena, niepozornego syna kapłana, który sprzeciwił się cesarzowi grabiącemu lasy ze zwierzyny i zapoczątkował Czas Pośredników. Następnie wszyscy podążali za barwnym korowodem na główny plac miasteczka, gdzie tańczyli i śpiewali do białego rana w świetle pochodni. Krążyli wśród żonglerów i akrobatów, dzieląc się warkoczami cukrowego ciasta i składając życzenia. Zapach Doriviad pozostawał w ich ubraniach nawet przez kilka następnych dni.

Jednak tego roku świętowanie przyćmił ponury cień. Maddie zdała sobie sprawę kończy piętnaście lat. I zaraz jak zacznie się odwilż, będzie musiała opuścić dom i rodzinę, wyruszyć do Lastier, by jak każdy Pośrednik rozpocząć zgłębianie swojego przeobrażenia w jednej z wielu akademii całej Tartarugi.

Właśnie teraz nadeszła ta chwila. Maddie przekroczyła bramy Scolan Lastier i jeszcze przez chwilę patrzyła w milczeniu, jak jej matka odwraca się i rusza w drogę powrotną. Z trudem zdusiła w sobie chęć pobiegnięcia za nią. Czuła wyraźnie, jak jej serce rwie się w stronę domu. Ale już nie płakała. Wszystkie pożegnalne łzy wylała w nocy przed opuszczeniem domu. Teraz, z dziwnym poczuciem pustki stała z zadartą głową i lustrowała wzrokiem potężny marmurowy gmach. Jednak mimo że stała tu we własnej osobie, wciąż nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że to właśnie ma być jej dom przez kolejne pięć lat. Gdy dotarło do niej, że przez cały ten czas nie zobaczy ani razu matki i rodzeństwa, gardło ścisnęło jej się tak mocno, że na chwilę zapomniała, jak się oddycha.

Jedną ręką machinalnie wyciągnęła kosmyki włosów założone przez matkę za ucho i pozwoliła im swobodnie zsunąć się na część twarzy, by zasłoniły to, co koniecznie wymagało ukrycia. Już strażnicy skrzywili się nieufnie, kiedy tylko spojrzeli na nią. W jej oczy. Okropne, nienaturalne oczy. Na myśl o tym, co pomyślą surowi profesorowie, inni uczniowie czy nawet zwykli bibliotekarze... Nie, nie chciała tego sobie nawet wyobrażać. Nic nie pomyślą, bo nic nie zobaczą. I tak zostanie.

Z tym silnym postanowieniem i podniesioną głową wkroczyła do gmachu. Obcasy jej butów zastukały na czarnej posadzce, kiedy przemierzyła krótką drogę do jednej z wielu wysokich katedr ustawionych rządkiem pod białą ścianą. Kilkoro innych nowicjuszy stojących przy nich obejrzało się na moment na nowoprzybyłą. Maddie, starając się z nikim nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, podeszła do jedynej wolnej katedry, za którą siedziała przysadzista kobieta o paskudnie napiętym obliczu, z wysuniętą do przodu pokaźną piersią i pulchną prawą ręką skrobiącą coś zapamiętale ptasim piórem. Ta krępa osoba wydawała się nad wyraz pochłonięta swoją pracą, ale siedziała sztywna, bo poruszała się jedynie jej prawa ręka. Więcej życia miał w sobie szary gołąb z czerwonymi obwódkami wokół oczu, który przechadzał się po krawędzi blatu. Jedno wyłupiaste oko skierował na Maddie, jednak szybko stracił nią zainteresowanie. Tymczasem kobieta za katedrą jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z obecności dziewczyny. Wzdrygnęła się mocno jak wyrwana z transu i przerwała pisanie. Maddie przystąpiła z nogi na nogę pod jej uważnym spojrzeniem, zagryzając wargi do białości. Mimochodem zauważyła, że jedno ucho kobiety jest o wiele większe od drugiego, w dodatku pokryte długimi szarymi włosami. Zwierzęce. Przeobrażenie widoczne na ciele.

Oczy kojotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz