Stała przed drzwiami z dość zmieszaną miną. Pół-demon koło niej miał na twarzy mieszankę przerażenia i zdziwienia, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak to zazwyczaj wygląda. Zza zamkniętych drzwi dochodziły nieopamiętane wrzaski jakiegoś niezwykle wyprowadzonego z równowagi mężczyzny. Co chwilę można było usłyszeć trzask szkła o podłogę lub gwałtowny szelest papierów. Zza drzwi wydobywało się również ciche skomlenie, próbujące się wytłumaczyć i błagać o przebaczenie, było jednak zagłuszone przez kaskadę gorączkowych krzyków mężczyzny.
— Nie martw się, zazwyczaj jest lepiej. Ten gościu pewnie miał pecha — wyszeptał pół-demon, próbując pocieszyć swą kompankę — Poza tym, masz być jego nową partnerką, więc na pewno nie będzie aż tak źle.
Czarnowłosa kobieta odetchnęła, jednak nie z ulgą. Jeszcze nigdy w życiu nie pociły jej się tak mocno dłonie. Były tak mokre, że miała wrażenie, że zaraz z pomiędzy palców wyśliźnie jej się teczka. Elfka przełknęła ślinę i poprawiła swoje duże, okrągłe okulary. Wyprostowała też szatę, już po raz chyba setny, próbując wygładzić niewidoczne zagniecenia. Nie mogła sobie pozwolić na wyglądanie jak jakiś ochlaptus podczas pierwszej rozmowy z swoim nowym współpracownikiem. Z tym, że w miarę upływu czasu zaczęło jej się nawet zdawać, że sytuacja ta jest o wiele bardziej stresująca od samej rozmowy o pracę. Nagle z trzaskiem otworzyły się drzwi, które wcześniej hamowały niezwykły jazgot wywołany przez mężczyznę w środku.
Z pokoju, z płaczem wybiegł conajmniej dwumetrowy ork, trzymający przy piersi jakieś dokumenty. O mało nie stratowałby pary stojącej przed drzwiami, gdyby ci w porę się nie przesunęli. Nie zwracając uwagi na nic co stało mu na drodze, nawet na pobliskie ściany, ork biegł dalej, roniąc rzewnie łzy.
Po chwili skonsternowanej ciszy, pół-demon odezwał się:
— Cóż... Powodzenia na nowej posadzie. A teraz wybacz, ktoś musi uspokoić tego wielkoluda — poklepał ją po ramieniu i pędem ruszył w ślad za olbrzymem.
Niebieskooka elfka spojrzała w kierunku oddalającego się towarzysza, a następnie znów skierowała się w stronę drzwi. Teraz oczywiście były otwarte, nie była jednak w stanie przez nie zobaczyć nic więcej niż ciemne biurko umieszczone na końcu pomieszczenia oraz podłogę usłaną porozrzucanymi papierami.
— Następny proszę! — odezwał się męski głos, tym razem o wiele głośniejszy.
Kobieta przez chwilę stała zdziwiona przez ten obrót spraw, jednak z osłupienia wyrwał ją kolejny okrzyk mężczyzny.
— No dalej! Nie mam całego dnia! Wiem, że tam jesteś!
Elfka jak porażona prądem ruszyła z miejsca i szybkim krokiem weszła do pokoju. Gdy stanęła na samym jego środku, rozejrzała się uważnie. Pomieszczenie wyglądało na dość duże, jego ściany były zrobione z ciemnego drewna, które zlewało się z ciemnymi regałami na książki, zapełnionymi może i nawet tysiącami starych ksiąg. Na antresoli przy lewej ścianie pokoju stał mężczyzna, może trzydziestolatek, jego czerwone włosy stały mu na głowie prawie dęba tak, jakby ktoś zamoczył jego skalp w nafcie i zapalił, odziany był natomiast w potargany fartuch laboratoryjny, który nosił wyraźne ślady działalności czasu.
— Mogła pani chociaż za sobą zamknąć — mężczyzna oparł się o balustradę antresoli i machnął ręką w kierunku drzwi, które zaraz się zatrzasnęły — Zatem, co panią tu sprowadza? — popatrzył na dokumenty w drugiej ręce, wzdychając ciężko.
— Zostałam do pana przydzielona jako służba terenowa. — odpowiedziała szybko.
Teraz, gdy była już w stanie zobaczyć powód swej wcześniejszej obawy, nabrała znacznie otuchy i spokojnie stała oczekując na odpowiedz współpracownika. To się jednak szybko zmieniło. W jednej chwili oczy mężczyzny wbiły się w nią niczym dwa sztylety. Poprawił okulary na swoim haczykowatym nosie przez co ich szkła błysnęły złowieszczo.
— Służba terenowa, tak? — zapytał grobowym tonem.
Kobieta nic nie odpowiedziała lecz kiwnęła głową, potwierdzając. Czerwonowłosy patrzył na nią z góry tak, jak orzeł patrzy na swą zdobycz z gniazda. Po chwili oderwał się od balustrady i nadal patrząc na nią wilczym wzrokiem, pomaszerował ciężkim krokiem do pobliskiego regału. Z szafki wyjął ostentacyjnie parę papierów i powrócił do balustrady. Wyciągnął rękę w kierunku biurka, a tam, spod grubej warstwy papierów, wydostało się pióro, które natychmiast wleciało do ręki mężczyzny.
— Imię — zażądał, tym razem nie podnosząc na nią nawet wzroku.
— Nie zostałam poinformowana, że potrzebny będzie kolejny formularz — zdziwiła się elfka.
— Imię. I. Nazwisko. — Tym razem znowu spiorunował ją spojrzeniem.
Kobieta westchnęła głęboko i obdarzyła mężczyznę politowanym spojrzeniem, po chwili jednak odpowiedziała sucho:
— Aghata Enigam
— Rasa? — zapytał, zapisując już jej poprzednią odpowiedź.
— Elf — odpowiedział odgarniając, z lekkim zmieszaniem, swe długie włosy za szpiczaste uszy, aby te były lepiej widoczne.
— Mam nadzieję, że nie jest pani jednym z tych pierońskich druidów — wymamrotał, szarpiąc papier podczas pisania ostrą stalówką pióra.
— Co? Nie, skądże. Jestem magiem — oznajmiła prawie defensywnie Aghata.
— Doprawdy? Z jakiej szkoły? — zapytał z nieco większym zainteresowaniem.
— Szkoła wróżbiarstwa i przepowiadania- — chciała odpowiedzieć pośpiesznie, lecz jej partner ją ubiegł.
— Przyszłości... doprawdy ciekawe — rysy jego twarzy zdawały się rozluźniać i z zimnego gniewu przeradzały się w oznakę prawdziwego zaintrygowania. — Jakie ma pani doświadczenie zawodowe oraz jaką uczelnię pani skończyła? — powrócił do pytań.
— Skończyła Uniwersytet Magii imienia Damary Medigo na Daparze oraz przez pięćdziesiąt lat studiowałam ruiny starożytnych bogów — odpowiedział raźniejszym tonem, czując jak napięcie powoli wypływa z pomieszczenia.
— Pięćdziesiąt? — zdziwiony mężczyzna podniósł na nią swój wzrok — Ah, no tak, elf — sam odpowiedział sobie na pytanie, które zadał jedynie w głowie.
Następnie odszedł od poręczy i ponownie podszedł do regału, gdzie włożył wszystkie swoje dokumenty. Odesłał jednym machnięciem ręki pióro na swój stół po czym udał się na dół przy użyciu spiralnych schodów przy jego biurku. Powoli podszedł do kobiety sztywnym krokiem i wyciągnął do niej prostą rękę.
— Lucas Akhan, miło mi panią poznać — drugą część dodał bardziej z powinności niż faktycznej przyjemności płynącej z tego spotkania.
— Mnie również — przyjęła uścisk dłoni z uśmiechem, chociaż lekko krzywym — Nie mogę się doczekać naszej pierwszej, wspólnej wyprawy — dodała z lekko wyczuwalnym cynizmem.
— Nawzajem — odpowiedział Lucas z gorzkim uśmiechem.
Po chwili podszedł do swego biurka i zaczął grzebać w papierach na nim leżących.
— A teraz, proszę wybaczyć lecz muszę panią wyprosić, mam dzisiaj jeszcze wielu pacjentów, a gabinet sam się nie posprząta — powiedział skupiony na szukaniu poszczególnych dokumentów na biurku.
— Ależ oczywiście i tak miałam zamiar już wyjść. Do widzenia — ukłoniła się lekko i wyszła z pokoju donośnym krokiem.
Drzwi z hukiem same się za nią zatrzasnęły. Lucas podniósł na nie wzrok aby upewnić, się że nikt więcej nie zamierzał wkraczać do jego pokoju. W magicznym wizjerze umieszczonym nad drzwiami patrzył jak Aghata szybkim krokiem przemierzała przez korytarz, po chwili skręcając w prawo, tym samym zostawiając jego poczekalnie kompletnie pustą. Mężczyzna wyprostował się i wykonał parę gestów rękoma, po chwili wszystkie papiery uniosły się w wirze i w zorganizowanym harmidrze posortowały się i trafiły na swe wyznaczone miejsca. Mężczyzna do tej pory stojący niemal na baczność rozluźnił się i z głośnym westchnieniem opadł na swój fotel.
CZYTASZ
Martwica Serca
RomanceHistoria pierwszego spotkania oraz dalszych perypetii dwóch dość ekscentrycznych magów. To czy pomogą sobie nawzajem czy też narobią więcej krzywdy niż pożytku zależy od tego jak potoczy się ma kampania D&D a więc nie wchodźcie tu od razu oczekuj...