Z przerzuconym przez plecy kołczanem i łukiem opuściła chatę Rylle'a najciszej jak to możliwe o tej porze i poszła w miasto. Jak sama uznała, przewietrzyć się. Nieprędko znów zaśnie, więc bezsensowne siedzenie byłoby bezsensowne.
Dom uzdrowiciela od drugiej strony wychodził na jedną z głównych ulic jako apteka. Stąd było blisko do krawca, kilku gospód, burdeli. Mniej zamożna okolica i ze względu na to jakiego rodzaju przybytki się tu znajdują, najbliższy zakon był umieszczony kawał drogi stąd, by nie bezcześcić świętego miejsca przez inne, zgorszone zabudowania.
Nie żeby była szczególnie wierząca w Andrastę czy tego ich Stwórcę. Wyznawcą tej wiary by się nie nazwała, ale jeśli zaszłaby potrzeba, przytoczyłaby jakiś wielce świętobliwy fragment o niej, czy Pieśni Światła. Trzeba być przygotowanym na każde okazje, zwłaszcza na te, w których wyznawanie jakiejś wiary może pomóc w posunięciu się o krok na przód, do swojego celu. Ale nie powie, z ulgą potraktowała to, że nie musi robić takich głupich rzeczy za często. Zwłaszcza przy nowym gościu Rylle'a, tym czarnowłosym magu. Pewnie rozdrażniłby się, gdyby zaczęła mu recytować te nabożne formułki z tonem pełnym czci. Albo najlepiej zasnął. Jeszcze nie znała go aż tak, by przewidzieć jego czyny.
Świątynia była jednym z najwyższych punktów w Antivii, więc możliwość odetchnięcia świeżym powietrzem i nacieszyć oczy widokiem.Lubiła to miasto.
Było jej klatką, już trochę przyciasną.. Ha, ale jak ładnie zdobioną! Pomijając spaloną dzielnicę, która wyraźnie odznaczała się na tle pomarańczowo-czerwonych dachów. Przez mglistą pogodę i mrok bramy miasta w oddali były niewyraźne, nie wspominając o tym co było poza nimi. Zupełnie nie istniało. Dla niej nie istniało.
Coś zastukało ją w ramię. Za pierwszym razem pociągnęła po nim dłonią, jakby po prostu zaswędziało. Dopiero za drugim razem przyszło jej do głowy zerwać się i spojrzeć za siebie. Omal się nie przewróciła i zsunęła w dół, w ślad za kafelką świątyni.
Sorka, pani Andrasto, niechcący.
–A mówili, że Kruk Kruka nie oszuka. – roześmiał się osobnik, zaciskając palce wokół nadgarstka elfki. Kruk ściągnął z głowy kaptur i chustę, ukazując poznaczoną bliznami twarz. Szpiczaste uszy.
– Mam zły dzień, Assan. Ale też się cieszę, że Cię widzę.
– Widzę właśnie, promieniejesz radością na mój widok. Z resztą, jak zwykle.