Rozdział 1

1.1K 67 3
                                    

  30 kwietnia 2000r, Londyn

Potter obudził się, kiedy Draco pośpiesznie wiązał krawat i był prawie gotowy do wyjścia. Fatalne wyczucie czasu. Dwie minuty później i mieliby z głowy całe to bezsensowne pożegnanie, którego teraz już nie unikną.
— Dokąd się wybierasz? — zapytał sennie mężczyzna, mrużąc oczy w próbie dojrzenia czegokolwiek bez okularów. Wyglądał nieprawdopodobnie seksownie, półnagi w atłasowej pościeli, z jeszcze lekko wibrującą wokół niego aurą snu, ale Draco nie miał już na to czasu.
— Wyjeżdżam.
— Jak to wyjeżdżasz?! — Potter usiadł na posłaniu, teraz już całkowicie rozbudzony i przywołał swoje okulary. — Dokąd?
— Do Nowego Jorku.
— Słucham?! Nie mówisz poważnie... — Mężczyzna przyglądał mu się wstrząśnięty, najwyraźniej próbując znaleźć jakieś wskazówki na jego twarzy, że jednak to żart.
— Oczywiście, że mówię poważnie. — Draco starał się mówić spokojnie. Naprawdę nie miał ochoty na dramatyczne sceny rozstania. — Ministerstwo zaoferowało mi posadę brytyjskiego ambasadora w Stanach w ramach wdzięczności za moje wsparcie w czasie wojny. Niestety z powodu ojca nasze nazwisko jest teraz w Londynie niezbyt popularne, jak sam wiesz, stąd pomysł wysłania mnie poza granice kraju. Tam będę mieć czyste konto, dobrą pozycję, wysoką pensję, a przy odrobinie szczęścia zrobię karierę i wyciągnę moją rodzinę z tego bagna, w jakim teraz tkwi.
Potter zbladł.
— Od kiedy o tym wiesz? — zapytał dziwnym głosem.
— Od kilku dni. — Draco wzruszył ramionami. Jakie to miało teraz znaczenie?
— I nic mi nie powiedziałeś... Jednego, pieprzonego słowa!
— Mówię ci teraz.
— Teraz! — Potter zaczynał brzmieć odrobinę histerycznie i Draco skrzywił się z niesmakiem. Właśnie dlatego chciał tego uniknąć. — A gdybym się nie obudził na czas? Zostawiłbyś mi liścik? A może po prostu zniknąłbyś bez śladu?!
— Wyjaśniłem ci już, dlaczego muszę i chcę wyjechać. Oczekuję, że to zrozumiesz, kiedy już przestaniesz zachowywać się jak wykorzystana panienka.
— Że to zrozumiem? Może i tak, może i bym zrozumiał, gdybyś powiedział mi wcześniej, gdybyś dał mi czas, żebym się z tym oswoił, gdybyś jakkolwiek uwzględnił nas w swoich planach.
— Nas? — Draco uniósł jedną brew, po czym wbił w mężczyznę twarde spojrzenie. — Potter, pozwól sobie coś powiedzieć. Między nami zawsze chodziło tylko o seks. Świetny seks, trzeba przyznać. I mnie też jest przykro, że to się teraz skończy — zrobił nieokreślony ruch ręką w stronę łóżka — ale takie jest życie. Trzeba iść do przodu. Dość jest facetów, na pewno znajdziemy sobie godne zastępstwo. I ty, i ja.
Potter wstał i podszedł do niego bez słowa, zatrzymując się milimetry przed nim, tak, że gdy przemówił, Draco czuł jego oddech na swoich ustach.
— Tylko seks? — zapytał niebezpiecznym tonem, a Draco mimo woli poczuł dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Nie potrafił odpowiedzieć, kiedy te zielone oczy wpatrywały się w niego z taką intensywnością, a magia wibrowała między nimi. Był pewny, że Potter teraz go pocałuje, dziko i namiętnie, sprawiając, że ugną się pod nim kolana, tak jak tylko on jeden potrafił. Że jego pewność się zachwieje. Że zmieni zdanie. Niemal czekał na to, ale nic takiego się nie stało.
— Skoro dla ciebie to takie proste — w zamian Potter wyrzucił z pasją — nie będę ci niczego niepotrzebnie utrudniał. Powodzenia.
Kilka sekund później Draco był już sam w hotelowym pokoju i nie potrafił zrozumieć, skąd wzięło się w nim uczucie przygniatającej pustki. 1

~*~

24 grudnia, 2011, Nowy Jork

Draco usiadł na łóżku i sięgnął po szklaneczkę whisky. Sporo od niego młodszy i bardzo atrakcyjny chłopak właśnie zapinał koszulę w progu łazienki, a on obserwował go z przyjemnością sponad szkła.
— Dzięki za świetną noc — powiedział chłopak. — Jesteś prawdziwym bogiem seksu.
— Było nieźle — przyznał Draco z zadowoleniem. Nawet nie pamiętał jego imienia, ale czy to było ważne? — Może wpadniesz wieczorem?
— Dziś jest Wigilia — zauważył chłopak.
— Tak? — Draco spojrzał zdezorientowany za okno, jakby pogoda mogła mu pomóc umiejscowić się w czasie. Padał śnieg, a zatem chyba święta rzeczywiście się zbliżały. — Możliwe. To jak, przyjdziesz?
— Nie mogę, lecę do rodziców na Florydę.
— Wiesz, jaki będzie dziś tłok w odprawie świstoklikowej?
— Wiem, dlatego zamierzam się aportować.
— Na taką odległość? — Draco uniósł brew.
— Jestem w tym dobry. Tak jak w paru innych rzeczach. — Chłopak uśmiechnął się z błyskiem w oku. — Może innym razem.
— Może — mruknął Draco i spojrzał na zegarek. — Merlinie, jestem spóźniony!
Wstał i skierował się do łazienki, mijając chłopaka i starannie zamykając za sobą drzwi. Miał dziś nadzwyczajne spotkanie zarządu, powinien być w biurze za dziesięć minut.
— Trafisz sam do wyjścia? — rzucił jeszcze przez drzwi i nie czekając na odpowiedź wszedł pod prysznic. Nie mógł sobie teraz pozwolić na rozpraszanie. Nawet tak przyjemne, jak ciało tego dzieciaka.

IskierkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz