Rozdział 9.

311 41 4
                                    


Jeff siedział sam przy stole popijając swoje trzecie piwo, obserwując matkę bawiącą się w towarzystwie dwóch mocno wstawionych mężczyzn. Delikwenci mieli na oko czterdzieści lat, a ich wygląd świadczył o tym, że zapewne są szlachtą. Tylko, co szlachta robi w tak ubogim barze? Wydało mu się to podejrzane, więc postanowił zbadać sytuacje. Podniósł się z miejsca, o dziwo chodził trzeźwo. Podszedł do nich z kamienną twarzą, na co ich głupawe uśmieszki zmieniły się w powagę, o ile można to nazwać powagą. Stali chwiejąc się i czkając, co kilka sekund zawzięcie patrząc zaszklonymi ślepiami w oczy Jeffa. Matka czekała na rozwój sytuacji. Jeff spojrzał na marynarkę, jednego z mężczyzn, na której widniała odznaka monarchii, już wiedział, co się święci.
-Nie spodziewałem się, że zobaczę najważniejszych członków monarchii w tak obskurnym miejscu- Powiedział po chwili wpatrywania się w złotą przypinkę.
-To samo mogę powiedzieć o tobie, Jeff- Pijański ton, jakim rudowłosy wypowiedział to zdanie obrzydził czarnowłosego.
- Dla ciebie Książę Jeff

Jason po pijackiej, poważnej rozmowie postanowił w końcu wrócić do baru, w którym zostawił matkę wraz z Jeffem. Po drodze obstawiał ile osób już zdążył pobić lub zaliczyć jego starszy brat, gdyż zawsze, gdy odwiedzał takie miejsca zabawiał się z najtańszą dziwką i robił burdy o byle co, jednak nie wiedział, że tym razem jest inaczej. Sytuacja, w jakiej się znaleźli podchodziła pod tragiczną, pojawienie się monarchistów wiązało się z Evenem, co niosło za sobą katastrofę. Dean może nie dać rady obronić Jasona, przez co Darron już nigdy nie zobaczy ojca, no chyba, że nagrobek z jego imieniem.

Even wszedł do pokoju razem z ojcem dziewczyny. Mina starszego była poważna, przez co miodowowłosa wiedziała, że coś poważnego się święci. Król za to uśmiechał się nonszalancko patrząc na nią przeszywająco. Patch nawet nie spojrzał na brata by wiedzieć, że on czegoś od niego oczekuje.
-Zajmiesz się Megan podczas nieobecności jej ojca- Powiedział z czystą satysfakcją w głosie Even.
Megan i Patch spojrzeli na siebie z nutą nienawiści, po czym dziewczyna szybko spojrzała na ojca.
-Czemu on? Nie mogę zostać u babci?- Zrobiła minę zbitego psiaka, która zawsze działała, ale nie tym razem.
-Nie, z Patchem będziesz bezpieczna- Odrzekł ostro.
Bezpieczna? Megan przez dłuższą chwile zastanawiała się, o co może chodzić. Patch wstał, aby spojrzeć bratu w oczy z wyższością.
-Co ty kombinujesz?- Założył ręce na biodra przeszywając brązowowłosego spojrzeniem.
-Nic- Uśmiechnął się.- Ale muszę już iść, Darron długo nie wytrzyma- Dodał, po czym opuścił zamek kierując się w stronę labiryntu. Zamierza uratować tylko białowłosego, gdyż wiadome jest, że po opętaniu przez smoka chłopak umrze. Potrzebuje fachowej pomocy, jaką uzyska w zamku. Los dwójki pozostałych chłopców nie obchodził go. Ojciec dziewczyny ucałował córkę w policzek, po czym szepnął jej coś na ucho, a następnie opuścił posiadłość. Patch i Megan lustrowali się wzrokiem.

Chłopcy ocknęli się w ciemnym korytarzu wydrążonym w ziemi. Wilgoć i stęchlizna wyczuwalna była w powietrzu. Arthur z Lucasem spojrzeli na siebie zdając sobie sprawę, że nie ma z nimi Darrona, gdyż tylko ich te cholerne rośliny wciągnęły, tak jakby słuchały poleceń osoby trzeciej. Wiedzieli, że wydostanie się stąd graniczy z cudem. Na kolanach szli przed siebie, bo korytarz uniemożliwiał wyprostowanie się, co sparaliżowało Lucasa w połowie drogi.
-Rusz się, trzeba stąd wyjść jak najszybciej- Arthur odwrócił głowę w stronę przerażonego Lucasa.
-Nie dam rady- Odpowiedział trzęsąc się.
-Nie mów mi, że masz klaustrofobie- Twarz blondyna spoważniała jeszcze bardziej.
Lucas tylko pokiwał głową na znak, iż ta fobia go dotyczy. Arthur się załamał, modlił się tylko o cierpliwość, anielską cierpliwość.

Darron obudził się w łóżku, dużym łóżku. Podniósł się na łokciach do siadu, aby ocenić gdzie jest. Sypialnia była pokaźna, krwistoczerwone ściany nadawały przytulności, a meble ręcznie zdobione klasy. Wydarzenia mające miejsce w labiryncie powróciły, na co chłopak zerwał się z łóżka, dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Na krześle przodem do łóżka siedział Even, rozbawiony reakcją chłopaka.
-Co ja tu robię?- Spytał udając, że zaistniała sytuacja wcale go nie niepokoi.
-Wygrałeś- Uśmiechnął się.
Darron nie chciał w to uwierzyć, bo to oznaczałoby, że jego koledzy nie żyją, a on właśnie stał się własnością Króla. Chciał krzyczeć, płakać, bić, śmiać się, wszystko naraz, jednak nie mógł, bo wiedział, że Even tego pragnie.
-Kłamiesz- Wyszeptał patrząc na niego z nadzieją.
-Nie, oni umarli- Wstał dumnie z krzesła kierując swoje kroki w stronę chłopaka.
Zatrzymał się przy nim tak, blisko, że chłopak czuł jego oddech na policzku. Nienawidził go, z głębi serca. Mężczyzna podniósł głowę Darrona za podbródek, aby mógł spojrzeć mu w oczy. Chłopak wstrzymał oddech, kiedy Król zbliżył się jeszcze bardziej.
-Teraz należysz do mnie- Wyszeptał mu na ucho.- I dobrze ci radzę, nawet nie waż się opierać- Jego głos zabrzmiał stanowczo, aż tak bardzo, że Darrona przeszły dreszcze.
Even musnął wargami delikatne usta chłopaka, aby po chwili pogłębić pocałunek. Darron początkowo nie odwzajemnił tego gestu, lecz po chwili uległ. Mężczyzna zdziwił się, reakcją białowłosego, jednak nie przerwał swojej czynności, dopóki chłopak go nie odepchnął. Darron zrobił to tylko, dlatego, gdyż pocałunki stały się dla niego bardzo przyjemne, za co opieprzył się w myślach. Król jedynie zaśmiał się widząc rumieńce na twarzy chłopaka.
-Zapewne jesteś głodny- Stwierdził, kiedy usłyszał burczenie w brzuchu chłopaka.- Poczekaj tu na mnie.
Wyszedł z pokoju gratulując samemu sobie, postawiony cel jest w trakcie realizacji, mianowicie rozkocha w sobie chłopaka.

Little Game (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz