Przez równinę pędzi zimny, północny wiatr. Niczym stado dzikich koni
rozprasza się po okolicy, co chwilę rozwiewając niewielkie kępki brudnożółtej trawy. Kulę się, przełykając ostatnią borówkę.Dziś mija dwudziesty szósty dzień, odkąd opuściłam wioskę pod granicą Zjednoczonych Miast. Od Muru dzieli mnie jakieś 50 kilometrów. Przez gęstą mgłę unoszącą się w tych okolicach, nawet nie mogę dostrzec jego ciemnej linii na horyzoncie.
Mój stary, wysłużony nóż gładko wchodzi w pień drzewa. Poprawiam się na gałęzi, przymykając oczy. Nie mogę wracać, jeszcze nie teraz. Coś ściska mnie w żołądku.
Z miasta wyślizgnął sie jakiś szczur, Strażnicy zaczeli przeczesywać okoliczne wsie, legitymując każdego bez wyjątku. A ja jestem nikim. Zawsze byłam i lepiej żeby tak zostało. Bezimiennych nie mogą ścigać. Nie oni.
Nagle dostrzegam jakiś ruch. Sztywnieję, serce podchodzi mi do gardła. Wysuwam z rękawa nóż i, przytrzymując się gałęzi, wykonuję dosyć niezgrabny półobrót. Ląduję tuż koło mężczyzny i celuję w jego krtań. Ten uchyla się i chwyta mnie za ramię. Wylatuję w powietrze.
Brutalnie wbijam się w ziemię. Charczę i podrywam się na nogi. Podnoszę wzrok, odruchowo uginając kolana.
- Oj, oj. - Dobiega do mnie znajome cmokanie. - Słaba jak zawsze.
Przechodzi mnie zimny dreszcz. Opuszczam ręce i, wzdychając pocieram twarz.
- Czego chcesz? - warczę, szybko chowając nóż za pas.
Gotuje się we mnie ze złości, może trochę bardziej z upokorzenia. Mogę policzyć dosłownie na palcach, kiedy nie dałam się przez niego podejść. Tym razem przynajmniej jest noc, inaczej znowu kpił by z mojej "zdegustowanej miny". Kochany braciszek.
Zsuwa się z drzewa i podchodzi do mnie bezszeletnie.
- Nie przyszedłem tu z własnej woli, dziewczynko. - Jego głos staje się lodowaty. Po plecach chłosta mnie przenikliwy północny wiatr.
Otwieram szerzej oczy.
Jego pojawienie się tak daleko od Muru mogło oznaczać tylko jedno.
To musi być to.- Masz rozkaz. - Usta wyginają mi się w nieudolnie powstrzymywanym uśmiechu. - Dla mnie.
Kiedy kiwa głową, nie powstrzymuję się.
- Jeszcze niecałe trzydzieści dni, hm? Wtedy wreszcie sobie ulżysz!
- Trzydzieści dni? - Unosi brwi tak, że ledwo widzę ja spod szarego kaptura. - Acris, proszę cię, jakbym chciał cię zabić, nawet byś się nie urodziła.
Przeszywam go wzrokiem. Oboje dobrze wiemy, że to nieprawda.
- Jak brzmi rozkaz?
Podchodzi do mnie. Czuję jego oddech przy swoim uchu.
- Uciekaj.
PS. Początkowe rozdziały będą trochę krótsze, ale obiecuję, że to się zmieni ;)
PSS. Jeżeli dostrzegacie jakieś błędy, piszcie śmiało :) Chętnie zmienię, jeżeli jakieś się pojawiły :*
CZYTASZ
Logos
Fantasy„Nigdy nie klękaj, nigdy nie patrz w dół. Zobaczysz tylko puste oczy trupów, które jęczą pod Twoimi stopami." Jeżeli nie zgadzasz się z Królem, zostajesz wygnany. Jeżeli nie potrafisz potwierdzić swojej tożsamości - znikasz bez śladu. Je...