[1] Mówią na mnie Hest z Meridium

40 7 3
                                    


Cisza. Przeraźliwie głucha i niezmierzenie głęboka cisza pokrywała ogromną równinę niedaleko Lasu Octavii położonego w południowej części Kyttii. Nagle zerwał się silny wiatr brutalnie rujnując panujący ówcześnie niezmącony niczym spokój. Przebiegł przez opustoszały teren równocześnie poruszając gęstą, zieloną trawą wydobywając z niej słodki dla uszu szum. Tańczące źdźbła zieleni odbijały promienie słoneczne i rzucały refleksami światła na gęsty Las Octavii, w którym zawsze panowała nieprzenikliwa ciemność. Gęsto ustawione potężne, wiekowe drzewa nadawały lasowi tajemniczości, a ich rozłożyste konary nie pozwalały, by dzień choćby przez chwilę zawitał w głębi boru. Komuś kto nie mieszkał w tych okolicach mogło się wydawać, że to miejsce jest siedliskiem Demonów, które czyhają na zubożałych wieśniaków, by wysuszyć ich ciała nie pozostawiając przy tym ani kropelki krwi. Rzeczywiście, Las Octavii był przerażającym miejscem, które wnosiło niepokój w dusze i serca. Słońce, które unosiło się wysoko nad ziemią powoli sięgało zenitu, zaczepiając promieniami o korony wielkich drzew i gwałtownie spływając na granicy boru z rozległą równiną. Promienie ślizgały się po korze drzew wyznaczających linię Lasu Octavii, gdy nagle jeden z nich natrafił na gładką, błyszczącą powierzchnię i odbił się od niej oświetlając olbrzymie, wolno stojące głazy po drugiej stronie równiny. Na początku wydawałoby się, że ta niewinna wędrówka światła nie ma najmniejszego znaczenia. Jednak, gdy najbardziej czujne oko zwiadowcy zauważy ten znak i prawidłowo go odczyta, może bez wahania donieść dowódcy drużyny zbrojnej jazdy o nieprzyjacielu. Rycerz uśmiechnął się triumfalnie, po czym założył na głowę blaszaną przyłbicę z odsuniętą zasłoną. Odwrócił się w stronę rycerzy, którymi dowodził i spoglądał na nich przez krótką chwilę. Gdy przemówił jego głos był twardy, a bijąca od niego pewność siebie dodawała jego drużynie animuszu.

- Nadszedł dla was czas sprawdzenia swoich możliwości. Nieprzyjaciel czyha na krawędzi lasu i spogląda na równinę z wysokich gałęzi. Dziś w imię Walecznego Cissanthemosa wyplewimy plugastwo, które zasiedliło ten las i umocnimy swoją wiarę! - Rycerze wznieśli okrzyk na cześć Boga Cissanthemosa, a w międzyczasie dowódca zamknął zasłonę swojej przyłbicy i wyciągnął miecz z pochwy przyczepionej do boku jego zbroi. Skierował oręż w stronę Lasu Octavii i donośnym głosem wykrzyknął:

- Do broni! W imię Walecznego Cissanthemosa i Króla Azbestana IV !

Wtem konie zerwały się do galopu, a dosiadający ich rycerze w uformowanym szyku wyminęli wielkie głazy i pędzili przez rozległą równinę w kierunku Lasu Octavii. Widząc ruch na równinie liście drzew zaczęły szeleścić, a następnie z pni zaczęły ześlizgiwać się niewyraźne, brązowe kształty, by za chwilę zniknąć w poszyciu lasu. Gdy jazda znajdowała się 600 stóp od linii boru z zarośli zaczęły wyskakiwać dziwne istoty. Skóra wroga przybierała kolor różnych odcieni brązu, bieli i czerni, która fakturą przypominała drewno. Postacie miały małe głowy, pozbawione nosów twarze, a z ich głowy zamiast włosów, wyrastały gałęzie ozdobione różnorodnymi liśćmi i kwieciem. Więcej badyli wyrastało z pleców drzewo podobnych istot, które w trójpalczastych dłoniach dzierżyły dzidy wykonane z patyków o zaostrzonych końcach. Natomiast w drugiej dłoni trzymały one tarczę wykonaną z kory i dodatkowo wzmocnioną żywicą i twardymi liśćmi. Niektóre z kreatur nosiły na głowie wianki utkane z kwiatów hibiskusa, ale pomijając tą skromną ozdobę były kompletnie nagie. Nie posiadały także genitaliów, ani innych ludzkich, podrzędnych cech płciowych. Drzewiaste istoty i zbrojna jazda w końcu natarły na siebie nawzajem, a temu spotkaniu towarzyszył szczęk oręża i odgłos łamanych gałęzi. Istoty z niesamowitą zwinnością omijały miecze rycerzy i starały się przedostać do słabych punktów zbroi, by wbić dzidy w miękkie, ludzkie ciało. Jazda z wszystkich sił starała się nadążyć za nieprzyjacielem poruszającym się z zadziwiającą szybkością. Bezskutecznie. W trakcie 10 minut walki zdążyło już polec kilku rycerzy od ostrych kijów, które jak się okazało były nasiąknięte śmiertelną trucizną powodującą natychmiastowy zgon przeciwnika. Sytuacja drużyny jazdy przedstawiała się krytycznie, a w umyśle dowódcy zaczęła świtać myśl o odwrocie. Niespodziewanie jeden z rycerzy zeskoczył z konia i uderzając ogiera w zad, przepędził go z pola bitwy. Mężczyzna wyciągnął swój długi miecz przed siebie i trwał nieruchomo oczekując wroga, który widząc działanie wojownika, bez wahania naskoczył na niego. Rycerz jednak błyskawicznie podniósł miecz i skierował ostrze w górę, jednocześnie nabijając nieprzyjaciela na klingę swojego miecza. Następnie szarpnął broń w dół rozplatając, tym samym drzewiastą istotę na pół. Biała ciecz wylała się z kreatury plamiąc blaszaną zbroję mężczyzny. Wszyscy, jakby zamarli na krótką chwilę, by następnie zatracić się jeszcze bardziej w ferworze dzikiej bitwy. Dowódca drużyny postanowił spróbować techniki tamtego mężczyzny i również zeskoczył z konia, aby po chwili zatopić ostrze głęboko w ciele wroga i przeciąć go na dwie części. Dostrzegając skuteczność tej strategii nakazał wszystkim rycerzom zsiąść z koni. Po chwili szanse się wyrównały, a szala zwycięstwa zaczęła się schylać w stronę drużyny wojowników. Rycerz, który przelał pierwszą krew, przecinał się teraz przez wrogów jak burza zbierająca wszystko, co napotka na swojej drodze. W końcu drużyna wyrżnęła prawie wszystkich, a nieliczne niedobitki drzewiastych stworów pędziły w stronę lasu, chcąc uchronić się przed siłą rycerzy. Dowódca jednak nie pozwolił im uciec i nakazał je schwytać, by potem od razu pozbawić je głów. Walki ucichły, a wykończeni rycerze wydali z siebie okrzyk radości. Dowódca przez chwilę podzielał ich radość, po czym uciszył ich gestem dłoni.

- Zwyciężyliśmy i wykończyliśmy grupę Florii! Bóg Cissanthemos cieszy się z naszej victorii! Jednak nie zapominajmy, że jest to tylko namiastka całego plugastwa panoszącego się po naszym pięknym i potężnym Imperium! Nie spoczniemy, póki nie wybijemy ostatniego wybryku natury! Spocznijcie wojownicy.

Po krótkiej przemowie wojownicy rozeszli się, a dowódca próbował wyśledzić wzrokiem rycerza, który pokazał drużynie drogę do zwycięstwa. Nie doszukał się go jednak wśród mężczyzn chowających ciała poległych towarzyszy, ani wśród gromady pijącej wino. W końcu znalazł wojownika, który próbował uspokoić swojego zdenerwowanego wierzchowca. Dowódca podszedł do rycerza i położył mu rękę na ramieniu.

- Nic dziwnego, że jest taki zdezorientowany. Nieźle mu wtedy przyłożyłeś.

Mężczyzna spojrzał na twarz dowódcy, po czym zasalutował mu uderzając dwoma palcami o podbródek.

- Dowódco Feckmen.

- Nieźle się spisałeś podczas bitwy synu. Ciąłeś mieczem jakbyś się z nim urodził i ta technika... Sam się domyśliłeś, że pokonasz Florie z ziemi?

- Tak jest, sir! Były za szybkie dla koni, a my byliśmy za wysoko. Pomyślałem, więc że jak zejdę z wierzchowca to zdołam zabić Florie. Najwidoczniej poskutkowało.

Dowódca Feckmen przyglądał się przez chwilę rycerzowi. Dostrzegał w tym młodzieńcu jakąś nadzwyczajną siłę ducha i powagę.

- Z jakiego rodu pochodzisz chłopcze ? - zapytał Feckmen.

- Z starego Arystokratycznego rodu, sir! Rok temu skończyłem pobierać nauki w Rycerskim Kolegium. Zostałem przydzielony do tego oddziału, by wprawić się w walce przed przyjęciem dziedzicznej funkcji. Mówią na mnie Hest z Meridium, sir!

Dowódca Feckmen słysząc nazwę rodu rozszerzył oczy ze zdziwienia. Nie mógł uwierzyć, że syn jednego z najbardziej wpływowego rodu w Królestwie służy pod jego chorągwią. Dowódca natychmiast pochwycił rękę Arystokraty odzianą w płytową rękawicę i zbliżył ku niej swoje czoło. Hest patrzył na ten gest z lekkim zażenowaniem.

- Paniczu! Wybacz, że wcześniej nie oddałem Paniczowi odpowiednich honorów!

- Dowódco Feckmen. Niech pan przestanie. Służę pod pana chorągwią z rozkazu Ojca i mam pozostać nierozpoznany.

Dowódca natychmiast się opamiętał i pokiwał głową ze zrozumieniem. Rozejrzał się po swojej drużynie, która na szczęście nie zauważyła uniżeńszego gestu względem Panicza Meridium. Następnie powtórnie spojrzał na rycerza.

- Czemu Panicz podróżuje z nami, a nie służy pod chorągwią Króla lub Ojca Waszego ?

Hest spojrzał na dowódcę Feckmena.

- Zmierzam do Haizzy, gdzie stacjonuje obecnie Jego Królewska Mość Azbestan IV wraz z Królową i dworem. Mam się tam spotkać z swoim Ojcem. Podróżuję, więc wraz z wami, gdyż zmierzacie w tamtym kierunku. Poza tym, miałem przez rok wprawiać się w walce i nabyć potrzebnego doświadczenia. Szanuję pana jako dowódcę, sir. Niech pan nie demaskuje mojej prawdziwej tożsamości.

Dowódca Feckmen uśmiechnął się i kiwnął głową. Z dumą spojrzał na Hesta. Syn Arystokraty służył pod jego chorągwią! Któż by to przewidział! Zadowolony oddalił się od rycerza, by zająć się organizacją drużyny do odjazdu. Do Haizzy powinni dojechać za jakieś 3 tygodnie. Gdy dowódca Feckmen rozmyślał nad tym jaką drogę obrać, wojownicy chowali ciała współtowarzyszy i układali trupy Florii na stos, by następnie je podpalić. Dowódca ustalił, że powinni wyruszyć po zachodzie słońca. Rycerze potrzebowali chwili odpoczynku, a drewno szybko płonie.


___________________________________________________________________

Witam! Tu Wasza KaalaNisha!

Mamy rozdział 1 !

Trochę zajęło mi opisanie walki, ale chyba nie jest tak źle ?

Zostawiam to Waszej opinii :) Zapraszam do komentowania i dzielenia się swoimi przemyśleniami.

See you!

Odrzucając honorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz