Rozdział Trzeci

88 1 0
                                    

...Dwieście sześćdziesiąt osiem. Dwieście sześćdziesiąt dziewięć. Dwieście siedemdziesiąt...

Liczyłam już po raz drugi do tysiąca. Zawsze to robiłam, gdy miotało mną już nieprawdopodobnie wiele uczuć. Pomagało mi to pozbyć się nadmiaru emocji, uczyło cierpliwości. Mój limit kończył się właśnie na tysiącu, ale jak widać tym razem nie pomogło.
Minęło już ponad dwie godziny odkąd zawitałam w moim rzekomo rodzinnym domu. Moi rzekomi rodzice nawet nie przejmowali się tym, że jedyne słowo, które do nich powiedziałam to słowo przywitania. Doprawdy, byłam rozbawiona faktem jak kiepskich aktorów wybrali. Cała gra, począwszy od historyjki Anne i kończąc na zdjęciach, była naprawdę na wysokim poziomie. Jednak cały ten spisek i jego jakość psuli rzekomi państwo Parks. Jakie to było żałosne, do tego stopnia, że aż przykre. Czułam obrzydzenie do tego miejsca, do tych ludzi. Do każdego, kto mnie otaczał. Czułam strach, bo nie wiedziałam co potoczy się dalej i dlaczego to wszystko się dzieje. Czułam jak ogarnia mnie panika, bo jeśli faktycznie minęło pięć lat, to dlaczego moi rodzice dalej mnie nie znaleźli? Nie mogłam uwierzyć, że umarli. Wszyscy tutaj kłamali, więc dlaczego miałam im zaufać? Czułam bezsilność, bowiem utknęłam w tym miejscu bez nikogo, kto mógłby mi pomóc. Chociaż, czy na pewno?
W moich myślach wciąż odbijał się głos tajemniczej kobiety, a przed oczami ukazywała jej uśmiechnięta twarz. Wybacz, Violet.
Wybacz, Violet.
Violet.

— Nazywam się Violet Easton — szepnęłam cicho, powtarzając to już po raz setny tego dnia. Świadomość tego dodała mi nadziei i rzekłabym, że nawet uczyniła szczęśliwą osobą. Ale z drugiej strony... Zasmuciła mnie. Bo cóż mi to da? Nic więcej niż satysfakcję. Połechta moje, de facto, nadęte ego, bo znów miałam rację. Ale czy mogę to głośno oświadczyć, gdy każdy wokół nazywa mnie innym imieniem? Gdy ci podli ludzie wierzą we własne kłamstwa? Nie mogę. Nic nie mogę, dopóki nie znajdę dowodów, a byłam świadoma, iż na moje nieszczęście... Na moje nieszczęście, będzie to żmudna praca. I właśnie to sprawiło, że dostałam mocnego kopa.

Poderwałam się z łóżka i podbiegłam do czarnej, drewnianej szafy. Rzadko widziało się meble z drewna, były bardzo kosztowne, właściwie tylko zamożni ludzie mogli sobie na nie pozwolić. Państwo Parks nie wyglądało na takich, mogłam śmiało założyć, iż dopuścili się kradzieży. Ale czy naprawdę mnie to interesowało? Nie, interesowało mnie jedynie, by znaleźć tę kobietę i wziąć nareszcie sprawy w swoje ręce.
Przejrzałam szybko wszystkie ciuchy, które znajdowały się w szafie. Były nowe i skromne, lecz od razu zauważyłam, że uszyte z lepszego materiału. Czyżby Anne dbała o moją pomyślność? Być może, ale na ten czas mało mnie to interesowało.
Wybrałam pierwszą z rzędu czarną bluzę i założyłam ją na siebie. Włosy spięłam w mocny i niski kucyk. Podeszłam do okna. Znajdowałam się na pierwszym piętrze, względnie nisko. Przez deptak przechodziła masa ubranych na czarno ludzi, a krzyki i prostackie śmiechy odbijały się echem po centrum. Spojrzałam w stronę szarego nieba. Dzięki temu, że budynki nie były wieżowcami pokroju Południa, udało mi się zobaczyć, że za parę minut słońce zajdzie za horyzontem i nadejdzie wieczór. Gonił mnie czas, a obawy lekko zaczęły ogarniać mój umysł i paraliżować ciało. Nie byłam wysportowana. Ledwo biegałam, a co dopiero jak miałabym skoczyć z okna? Z logicznego punktu widzenia mogłam sobie zaszkodzić. Nieumiejętny skok równałby się uszerbku na zdrowiu, w mniejszym lub większym stopniu, jeśli konsekwencją, naturalnie, nie byłaby... Śmierć. Fakt, nie byłam wysportowana, ale przecież byłam inteligentna.
Wymyśliłam plan strategii. Przeanalizowałam pod jakim kątem powinnam wylądować i jak się ułożyć w momencie skoku. Oczywiście w głowie wyglądało to doskonale i banalnie łatwo, zresztą analizowanie oraz konstruowanie planów było dla mnie chlebem powszednim. Tylko w tej sytuacji najważniejsze było działanie.
Wzięłam głęboki oddech. Otworzyłam okno jeszcze szerzej. Wiatr zaczął muskać moją skórę, a kosmyki włosów wpadać do oczu. Ponieważ okno było dużych rozmiarów, zresztą jak w większości budynków, mogłam bez problemu stanąć na parapecie. Chwyciłam się o ramę okna, powoli zbierając w sobie odwagę. Spojrzałam czy przypadkiem nikt mnie nie obserwuje. Na całe szczęście każdy był zajęty sobą, co dodało mi więcej pewności. Droga pod moim oknem była pusta, więc miałam warunek do skoku. Tylko chwila i po sprawie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 21, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

OblivioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz