Rozdział V cz. 2

64 7 0
                                    

- Dzień dobry panie profesorze, przysłał mnie profesor Flitwick. - odezwał się Casper Hummel, wysoki puchon, którego Inca natychmiast poznała.

- Słucham panie Hummel, czego pan potrzebuje? - nauczyciel wydawał się czuć ulgę, że choć na chwilę nie musi zajmować się rozwrzeszczaną klasą.

- Profesor Flitwick chciałby zwolnić dwie uczennice, pannę Russo i pannę Goldstein na próbę szkolnego chóru. Oczywiście jeśli nie mają czegoś ważnego do zrobienia.

- Panna Russo może iść. Niestety nie zwolnię panny Goldstein. Przekaż profesorowi, że ma zbyt wielkie zaległości. I jak tak dalej pójdzie... - westchnął i machnął ręką wyrażając zrezygnowanie - Panno Russo, jest pani zwolniona, pan Hummel panią zaprowadzi. - zwrócił się do niej.

Ucieszyła się, że nie będzie musiała dłużej siedzieć w cieplarni i patrzeć na krople deszczu, a zamiast tego zrobi coś pożytecznego. Spotkanie chóru, na które miała zaraz pójść miało być pierwszym w tym roku, chyba że nie wiedziała o wcześniejszych. Lubiła te próby. Byli tam w większości starsi od niej, nie znali jej i byli zajęci sobą. Ona mogła skupić sie na śpiewaniu i byciu w nim lepszą. Lubiła to i wiele osób, jak i ona sama uważało, że miała do tego talent. Śpiew pozwalał jej się odprężyć, zapomnieć o wszystkim, skupić na słowach i prawidłowym oddechu. Chyba to jedyne, co jej wychodziło, oprócz siedzenia nad książkami. I za śpiew większość osób chwaliło ją, a nie wyśmiewało, jak zwykle.

Gdy szła za starszym puchonem czuła się jakby lżejsza, niż wtedy, gdy siedziała przygwożdżona do krzesła w szklarni. Deszcz wydawał się padać mniej, a może nawet spomiędzy szarych chmur wychynął promień słońca?

Gdy weszli do zamku Krukonka szybko zorientowała się, że nie idą w kierunku klasy profesora Flitwicka, gdzie zwykle ćwiczyli. Zeszli do poziemi, co zaczęło ją niepokoić.

- Hej, Casper? - zapytała zdenerwowana.

- Hm? - mruknął pogrążony w myślach.

- Czemu nie idziemy do klasy chóru?

- Tam już prób nie będzie. Wszystko wyjaśnie, jak już będziemy wszyscy razem. - wydawał się być przygnębiony.

- A czemu pierwsze spotkanie jest dopiero teraz? - skoro już udało jej się zacząć rozmowę, chciała uzyskac odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.

- To też powiem. - odpowiedział tylko.

Trochę spokojniejsza pokonała resztę drogi. Jak się okazało prowadziła ona do ciasnej salki w lochach, w której nigdy wcześniej nie była. Była obskurna i zdecydowanie za mała na prawie trzydzieści osób. Ściany od góry pokryte były zaciekami i trochę odchodził z nich tynk. W powietrzu dało się wyczuć stęchliznę. Pod jedną ze ścian stało pianino, jedyny przedmot który Inca dobrze znała, bo to samo towarzyszyło jej przez cały okres uczęszczania na próby. Pod ścianami tłoczyli się uczniowie powciskani między własne torby, ściany, a innych członków chóru. O dziwo nie zauważyła profesora Flitwicka. Zdziwiło ją to, przecież chłopak powiedział nauczycielowi zielarstwa, że to on ją zwalnia.

Weszła akurat, kiedy jakaś dziewczyna sortowała różdżką egzemplarze nut i ruchami nadkarstka rozdawała je wszystkim zebranym. Kilka osób przywitało się z nią, ale zaraz wrócili do swoich znajomych i rozmów z nimi. Zajęła chyba ostatnie wolne miejsce pod ścianą i chwyciła w powietrzu plik kartek, który przeleciał przed jej twarzą. Zaczęła przeglądać nuty i przypominać sobie repertuar z zeszłego roku. Gadanina wokół niej nie pozwalała jej się skupić na małych czarnych znaczkach na pięciolinii. Z tonu innych uczniów wychwyciła, że podobnie jak ona są zaskoczeni i niezbyt zadowoleni, z nowego miejsca prób i okoliczności w jakich spotykają sie pierwszy raz w tym roku.

Dziedziczka OrłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz