15 FINAL

42 3 3
                                    

Obudziłem się i z przyzwyczajenia spojrzałem w bok, żeby zobaczyć Vica, którego tym razem obok mnie nie było. Wtedy uderzyły we mnie wydarzenia z wczorajszego wieczora. Ukryłem twarz w dłoniach i próbowałem powstrzymać łzy, które same cisnęły mi się do oczu. Byłem bez niego tak cholernie słaby. Nie miałem komu powiedzieć prostego "kocham cię". Nie miałem nikogo, do kogo mógłbym się przytulić, pocałować. Byłem sam. Usiadłem na łóżku i otarłem pojedynczą łzę, która spłynęła mi po policzku. Nie mogłem się załamywać. Sam wybrał. Może wszystkie słowa, które do mnie powiedział, były puste i rzucone na wiatr? Na to wyglądało. Myślałem, że był inny. Chciałem w końcu poczuć coś, czego nigdy wcześniej nie potrafiłem poczuć. Udało mi się, dzięki niemu. Przez niego też wszystko straciłem. Tylko że to była tylko i wyłącznie moja wina. Powinienem obudzić się w jego ramionach, w jego sypialni, a nie tutaj, w apartamencie, w tym jebanym hotelu. Nie chciałem wychodzić z łóżka. Siedziałem pod kołdrą tak długo, aż w drzwi nie zapukała mama i nie weszła do środka.
- Kellin? - odezwała się i westchnęła, gdy zobaczyła moje podpuchnięte i przekrwione od płaczu oczy. Podeszła do łóżka i usiadła obok mnie. Chciała pogłaskać mnie po plecach, ale się od niej odsunąłem i ukryłem twarz w ugiętych w kolanach nogach.- Powiedz mi, co się stało.
- Ja się stałem - powiedziałem cicho i szczerze mówiąc zdziwiłem się, że mama mnie usłyszała.
- Nie mów tak - wyszeptała.- Jesteś wspaniały, nie powinieneś źle o sobie mówić.
- Idź sobie - mruknąłem. Słyszałem tylko jej westchnięcie i jej ciężar opuścił materac.
- O piętnastej dziesięć mamy samolot, wyjeżdżamy spod hotelu za piętnaście pierwsza. Z tymi słowami wyszła z pokoju. Zacząłem drżeć, po czym wyprostowałem się i odrzuciłem kołdrę na bok. Postawiłem stopy na podłodze i powoli się podniosłem. Na trzęsących się nogach podszedłem do walizki, którą otworzyłem i wyciągnąłem z niej czyste ubrania. Powoli podszedłem do drzwi, nacisnąłem klamkę i wyszedłem z pokoju. Rozejrzałem się po korytarzu i mocniej chwytając swoje rzeczy, poszedłem do łazienki. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi, dlatego szybko wślizgnąłem się do środka i zamknąłem drzwi plecami. Powoli się ogarnąłem, bo chciałem jak najmniej czasu spędzić ze swoją rodziną. Do wyjazdu z hotelu zostały nam jeszcze trzy godziny, a pokój musieliśmy opuścić do jedenastej. Gdybym tylko mógł tu zostać, w pokoju, odciąć się od świata... Ale nie, będę skazany na swoją rodzinę do swoich osiemnastych urodzin. Nie będę miał ani chwili wolności. Gdy ułożyłem włosy i stwierdziłem, że siedziałem tu już trochę za długo, wyszedłem z łazienki i od razu usłyszałem głos ojca.
- Kellin, pozwól tu na chwilę. Zacisnąłem dłonie w pięści i poszedłem do salonu, skąd dobiegł mnie jego głos. On, mama i Kailey siedzieli na kanapie. Cała trójka gapiła się na mnie, jakbym był jakimś rzadko spotykanym okazem lub co najmniej dziwolągiem. A może byłem? Stanąłem nieco na uboczu, objąłem się ramionami i czekałem na pierwsze słowa. Czego miałem się spodziewać? Nie wiedziałem. Byłem jednak pewien, że nie spotka mnie nic przyjemnego, jeśli związane to jest z rodzinną rozmową, której przewodził mój ojciec.
- Po pierwsze, gdzieś ty do cholery był przez te kilka dni?
Spuściłem głowę i przełknąłem głośno ślinę.
- U V-Vica - wyszeptałęm.
- To ten Meksykanin, który cię pobił, tato - wtrąciła się Kailey.
- Wiem, kto to jest! - warknął ojciec i ponownie skupił się na mojej osobie. Wiedział, że się bałem. Mogłem to wyczuć. Wiedział, że ma nade mną ogromną przewagę, a ja byłem po prostu słaby psychicznie.- Po drugie, dlaczego wróciłeś wczoraj?
Oparłem się o ścianę, po której się osunąłem i próbowałem powstrzymać drżenie i łkanie. Było mi cholernie trudno, bo znowu z wielkim impetem uderzyły mnie wspomnienia z wczoraj.
- Odpowiedz, nie zachowuj się jak baba.
Nie chciałem mu podpaść i naprawdę miałem zamiar mu wszystko powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Nie potrafiłem się uspokoić, tylko to stało na przeszkodzie.
- M-my mieliśmy... Mieliśmy s-sprzeczkę... - wydukałem i wybuchłem jeszcze większym płaczem. Spojrzałem na ojca przez łzy i widziałem, jak ten przewraca teatralnie oczami. Kailey patrzyła w jakiś punkt na podłodze, mama nie potrafiła przeciwstawić się ojcu, więc siedziała na boku i nic nie mówiła.
- Mówiłem, że jest podejrzany. I mówiłem, że jesteś pizdą. Wynocha.
Powoli podniosłem się z podłogi i poszedłem do sypialni. Siedziałem tam i płakałem aż do jedenastej, kiedy musieliśmy opuścić pokój. Nieco się uspokoiłem, chociaż nadal drżałem, a moje oczy były wilgotne i spuchnięte. Upewniłem się, że wszystko spakowałem, dotknąłem kieszeni w spodniach, żeby sprawdzić, czy miałem tam telefon, założyłem plecak na plecy i gdy byłem już pewny, że wszystko zabrałem, chwyciłem swoje walizki i wyszedłem z pokoju. Stała tam już moja rodzina, która tylko na mnie czekała. Bez słowa wyszliśmy z apartamentu i udaliśmy się do windy. Podczas czekania, podeszła do mnie Kailey.
- Kells... - wyszeptała.
- Zostaw mnie w spokoju.
- Posłuchaj...
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknąłem jej prosto w twarz.- To wszystko twoja wina! Wszyscy zostawcie mnie w spokoju!
Chwyciłem mocniej swoje walizki i zacząłem iść w stronę innej windy. Byle dalej od nich. Na szczęście nie postanowili mnie gonić, a ja czekałem na inną windę, która przyjechała po dwóch minutach. Wsiadłem do środka, zjechałem w dół i znalazłem się w dużym holu. Rodzice z Kailey już tu byli. Ojciec załatwiał coś przy recepcji. Cholera, i to akurat Mike musiał go obsługiwać? Podszedłem do kanapy, gdzie siedziała mama z Kailey i postawiłem swoje walizki.
- Idę się przejść - mruknąłem i szybko wyszedłem na tyły hotelu, byle nie spotkać spojrzenia Mike'a, który pewnie zacząłby się o wszystko wypytywać, a tego chciałem uniknąć.
Gdy znalazłem się na tyłach, ruszyłem w stronę ogrodu. Miałem zamiar odwiedzić wszystkie miejsca na terenie hotelu, gdzie byłem z Victorem. Może to nie był najlepszy pomysł, bo wtedy jeszcze bardziej o nim myślałem, ale nie mogłem się powstrzymać. Byłem w ogrodzie, na plaży, w barze, w którym się spił, przy basenie. Byłem w restauracji oraz w kilku innych miejscach, gdzie chodziliśmy. Gdzie byliśmy szczęśliwi. A teraz? Teraz wszystko prysło, jak bańka mydlana, która została zetknięta z czymś ostrym. Coś podobnego ugodziło też mnie. Trafiło prosto w moje serce. Do holu wróciłem w idealnej chwili. Mama mi powiedziała, że autokar, który ma nas zabrać na lotnisko, właśnie przyjechał i możemy zacząć się pakować. Chwyciłem walizki i bez słowa poszedłem w stronę wyjścia. Wszyscy wyszliśmy z budynku i podeszliśmy do autokaru, który na nas czekał. Zapakowaliśmy walizki do luku bagażowego, po czym weszliśmy do pojazdu. Zająłem miejsce przy oknie i w duchu modliłem się, żeby nikt obok mnie nie usiadł. W autokarze było mało ludzi, więc jeśli ktoś wybierze sobie miejsce obok mnie, zrobi to z czystej złośliwości. Na szczęście, nawet moja rodzina postanowiła zostawić mnie w spokoju i usiadła gdzieś indziej. Gdy osoba, która zajmowała się całą podróżą, upewniła się, że wszyscy już są, dała znać kierowcy, że możemy już ruszać. Wtedy po raz ostatni spojrzałem na hotel i zamknąłem oczy. Nie chciałem dłużej patrzeć na to miejsce. Czekałem, aż dojedziemy na lotnisko. Na miejsce dotarliśmy po dwudziestu minutach, bo nie było korków na drodze. Wyciągnęliśmy swoje bagaże z luku i ruszyliśmy w stronę wejścia. Mój ojciec od czasu do czasu zerkał na mnie z nienawiścią w oczach, a ja udawałem, że tego nie widzę. Nie chciałem mu pokazywać, jak bardzo byłem zraniony, ale i tak wiedziałem, że on zdawał sobie z tego sprawę. Jednak po co dawać mu jeszcze więcej satysfakcji? Widział mnie, gdy płakałem jak małe dziecko. Nie musiał widzieć więcej. Weszliśmy do budynku. Ojciec podszedł załatwić coś w jakimś okienku, a ja, mama i Kailey staliśmy nieco z boku. Cóż, ja stałem jeszcze dalej, bo nie chciałem się z nimi identyfikować. Po chwili ojciec skończył załatwiać to, co miał załatwić i do nas podszedł.
- Będziemy mieć odprawę za dziesięć minut, więc wszystko załatwimy i będziemy musieli czekać - oznajmił.
Usiadłem na jednej z walizek i cierpliwie czekałem. Cholera, jeśli te dziesięć minut tak wolno upływa, to jak ja wytrzymam tutaj dwie godziny? Z tymi ludźmi? Gdyby tylko Vic tutaj był... Tylko że on nie wydawał się, jakby się mną interesował. Znaczy się, dzwonił do mnie kilkanaście razy, ale ja ignorowałem jego połączenia. Chciałem go jeszcze raz zobaczyć przed wylotem. Mocno go do siebie przytulić, pocałować, tylko o to prosiłem. Dziesięć minut w końcu minęło i wszyscy poszliśmy na odprawę. Kobieta z obsługi położyła nasze walizki na taśmę bagażową, odpowiednio je oznaczyła i z uśmiechem podziękowała, nie byłem pewien za co. Zostawiłem ze sobą jedynie swój plecak. Wyciągnąłem z niego słuchawki, które podłączyłem do telefonu. Włożyłem je do uszu, usiadłem na jakimś wolnym krześle i przymknąłem oczy, delektując się dźwiękami wpływającymi do mojego mózgu. Byle te dwie godziny szybko minęły.

Vic P.O.V
Nie spałem całą noc. Gdy wróciłem do domu i zobaczyłem, że rzeczy Kellina zniknęły, uświadomiłem sobie, jak bardzo zjebałem sprawę. Mogłem machnąć na to ręką, bo przecież Kellin miał rację. Był dla mnie wszystkim. Kochałem go, mimo że rozwalił mój związek. Gdyby tego nie zrobił, nie zbliżyłbym się do niego. Dlaczego byłem taki głupi? Teraz nawet nie odpowiadał na moje telefony, ale czy dziwiłem mu się? Nie. Też bym tak zrobił na jego miejscu. Nie chciałem, żeby wyjeżdżał, mając o mnie takie wspomnienia. Nie byłem pewny, o której miał samolot, ale postanowiłem pojechać na lotnisko (i nadal siedziałem w domu, tak właśnie pojechałem). W hotelu nie miałem czego szukać. Doba hotelowa trwała do jedenastej, a budynek był ogromny, więc znalezienie w nim Kellina graniczyłoby z cudem. Siedziałem na skraju łóżka, zmęczony i zdenerwowany. Pochylałem się nieco, moja głowa była schylona. Żałowałem wszystkiego, co powiedziałem mu wczorajszego wieczora. A ludzie mówili, że jestem rezolutny... Gówno prawda. Byłem głupi. Najzwyklej w świecie głupi. Telefon, który leżał na łóżku obok mnie, nagle zaczął dzwonić, a ja szybko go chwyciłem, mając nadzieję, że to Kellin. Strasznie się zawiodłem, gdy zobaczyłem imię mojego brata.
- Co? - mruknąłem, odbierając połączenie.
- Hej, jesteś na lotnisku, prawda? - zapytał, a ja zmarszczyłem brwi.
- Nie, nie jestem.
- Czy ty jesteś głupi czy nienormalny?! Nie żegnasz się z Kellinem?!
- Nie wiem, o której ma samolot.
- Ruszaj dupę, wylatuje po piętnastej! Już dawno temu jego ojciec wymeldował się z hotelu i wyjechali, a ty siedzisz jak jakaś ciota! Myślałem, że ci na nim zależy.
Poderwałem się z łóżka i spojrzałem na zegarek stojący na stoliku nocnym. Cholera. Za piętnaście trzecia. Wybiegłem z pokoju, nadal trzymając telefon przy uchu.
- Zależy, cholernie zależy - wydyszałem i zacząłem ubierać buty zaraz po tym, jak znalazłem się na parterze.
- To jedź. Trzymaj się, stary.
Schowałem telefon do kieszeni, zawiązałem vansy i chwyciwszy kluczyki od samochodu, wybiegłem z domu. Wsiadłem do auta, wsadziłem kluczyki do stacyjki i wyjechałem na ulicę. Nie przejmowałem się ograniczeniami. Musiałem zdążyć. Dlaczego byłem taki głupi i nie pojechałem wcześniej? Nie było innego wytłumaczenia: po prostu jestem idiotą. Na szczęście na drodze nie było wielkiego ruchu, więc po piętnastu minutach zaparkowałem pod lotniskiem i gdy tylko zamknąłem samochód, pędem puściłem się do środka. Spojrzałem na tablicę z listą odlotów. Samolot do Detroit, piętnasta dziesięć. Dziesięć minut. Kurwa mać! Kellin już pewnie był w hali odlotów, a ja nie mogłem tam wejść! Ale mógł też być na płycie lotniska. Dlatego pobiegłem na taras, z którego można było obserwować startujące samoloty. Po drodze potrąciłem kilku ludzi, ale się tym nie przejąłem. Gdy znalazłem się już na górze, miałem widok tylko na jeden samolot i na ludzi do niego wsiadających. W pewnym momencie zobaczyłem jego czuprynę. Jego włosy rozwiewał wiatr, a on bez skutku próbował doprowadzić je do ładu. Tak, to na pewno był on. Podszedłem do barierki i nieco się wychyliłem.
- Kellin! - krzyknąłem z całej siły. Miałem wrażenie, że chłopak zaczął się rozglądać, ale jego spojrzenie nie padło na mnie. Zaczął wchodzić po schodach w górę, przytrzymując przy tym swoje włosy. Krzyknąłem jeszcze raz. Na marne. Gdy Kellin zniknął w samolocie, w moich oczach pojawiły się łzy. Dałem im płynąć po moich policzkach, a następnie spaść na ziemię. Po jakimś czasie samolot zaczął kołować, po czym wzbił się w górę.
Straciłem go.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 26, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Maybe we're just having too much fun 》kellic boyxboyWhere stories live. Discover now