Dzień rozpoczął się dość szybko,czując w powietrzu zapach,unoszących się trocin jak i również,świeżego drewna,który mieszał się z zapachem śniadania,przygotowywanego zawsze przez mojego ojca.Nie miałem matki,umarła zbyt wcześnie abym mógł ją zapamiętać.Odkąd sięgam pamięcią,to zawsze ojciec był przy mnie.Wychowywał mnie i opiekował się mną.Zawsze powtarzał,że aby móc coś stworzyć,potrzebne jest do tego odpowiednie narzędzie.Powiedzenie w sam raz,jak na rzemieślnika przystało.Zakład rzemieślniczy,znajdował się w miejscu garażu,który był zaraz obok spiżarni i kuchni,dlatego też zapach drewna w domu,był nieodłącznym,wspomnieniem mojego dzieciństwa.Syn i ojciec,pozostawieni samym sobie.Nigdy nie usłyszałem od ojca,jak dokładnie zmarła moja matka,niekiedy wspominał,że operacja się nie powiodła bądź też,że najzwyczajniej zmarła na raka.Jedynym przybranym rodzeństwem,była moja przyjaciółka Emi,którą zawsze tak nazywałem,bawiąc,się gdzieś w polu czy też wśród labiryntu drzew.Tego właśnie dnia,musiałem ją pożegnać,wiedząc,że przeprowadza,się razem z rodzicami do większego miasta.Nie rozmawialiśmy na ten temat zbyt często,chcąc odwlekać to co nieuniknione jak najdłużej.O Zachodzie słońca,czekałem na nią,pod drzewem,przy którym zawsze się spotykaliśmy,niekiedy,bawiąc się w to,kto pierwszy wejdzie jak najwyżej.Widziałem,jak idzie w moją stronę,natomiast ja z każdym jej krokiem,rumieniłem się coraz bardziej,nie mogąc przy tym kontrolować,bicia swojego własnego serca.
-Witaj Emi.
Odezwałem się pierwszy,czując,że nie mogąc już dłużej ściskać języka za zębami,tak samo jak i pięści,które miałem schowane w kieszeniach.Gdy tylko się zatrzymała na przeciwko mnie,przytuliłem ją,czując w tej jednej chwili,jak wszystkie emocje ze mnie opadają.Spojrzałem w jej jasnozielone oczy,chcąc aby ten moment trwał jak najdłużej.Jedna wymiana spojrzeń która wystarczyła aby wyrazić,wszystko czego nie mogliśmy,wypowiedzieć słowami.Zaraz po tym,jej dłonie,zaciskały się na mojej koszuli,chowając twarz w moich ramionach.
-Nie chce,wyjeżdżać.Nie chce Ciebie tutaj zostawiać,proszę,ucieknijmy stąd razem.Aleksandrze,proszę.Niepozwól mi odejść.
W jej słowach,było słychać szloch,który zaraz po tym przemienił się w płacz.Jej zaciśnięte ręce drżały,nad którymi nie umiała już zapanować czy też kontrolować.Uczuć,które tak samo jak moje,były powiązane z tym,co było między nami.Kilka lat przyjaźni,które przemieniły się w coś,czego sam nawet nie potrafiłem do końca nazwać.Byliśmy przy sobie,zawsze a teraz?Teraz,mając razem,po te 14 lat,będziemy musieli się z tym wszystkim jakoś pogodzić.Ostatni raz,spojrzałem w jej załzawione oczy,widząc jak blask światła oraz wszystkie kolory zieleni,tego lasu,odbijają się w jej oczach.Trzymałem ją,za podbródek,pragnąc aby jej widok oraz pamięć o niej,nigdy nie przeminęła.Jednym palcem,ocierałemkażdą łzę,która z niej ulatywała,szepcząccały czas słowa.
-Nadal jestem przy Tobie,nie wypuszczę Cię i nigdy o Tobie nie zapomnę.
Nagle z za drzew,zaczął dobiegać dźwięk klaksonu.Wołali ją,słysząc głos,który stawał się coraz głośniejszy.Nie puszczaliśmy siebie,jakaś nieopisana siła,jeszcze przez dłuższy moment,nie mogła nam na to pozwolić.Dopiero gdy zobaczyłem sylwetki,postaci wchodzących do lasu,powiedziałem cichym głosem.
-Już czas.
Ostatnie minuty,sekundy,biegnące zbyt szybko,aby móc się tym zadowolić.Powoli odchodziła,puszczając,ręce które jeszcze przed chwilą,były zawieszone na mojej szyi.Ostatni dotyk,złączonych naszych dłoni,który słabł z każdym jej krokiem,idący w przeciwnym kierunku.Powolne rozłączenie,stykających się palców,które w końcu zastąpił,na wskroś przeszywający chłód.Upadłem bezwładnie na kolana,tracąc wszystkie siły.Nie miałem już oporów,żeby powstrzymywać,zbierających się we mnie łez.Z każdym jej coraz bardziej milknącym krokiem,mój płacz stawał się coraz głośniejszy który chwilę po tym przemienił się w krzyk.Twarz miałem schowaną w dłoniach,nie chcąc patrzeć na to jak znika z mojego życia.W nagłym przypływie emocji,wstałem i zacząłem wykrzykiwać słowa w jej kierunku.
-Nigdy!Ale to nigdy!Nigdy o Tobie nie zapomnę!
Te słowa jak i również jej widok rozchodził się w moich myślach i sercu aż do końca dnia.Ojciec,jak zwykle był zajęty swoją pracą w warsztacie,więc mi jedynie co pozostawało,to siedzieć i wpatrywać się beznamiętnie w okno,podziwiając widok,zapadającej już nocy.Wyschnięte na policzkach łzy,zmarznięte ciało i jeszcze bardziej lodowate serce.Zmęczenie tym wszystkim,dopadało mnie coraz bardziej.Ciężar tego wszystkiego sprawił,że w końcu zasnąłem kilkadziesiąt minut po północy.Jeszcze przez jakiś czas budziłem się,chcąc,żeby to wszystko było tylko koszmarem a gdy tylko otworzę oczy,wybudzę się z niego.Dopiero w środku,nocy wybudziło mnie ze snu coś innego.Z pomiędzy desek od podłogi,unosił się dym,który musiał dobiegać z dołu.Szybko stanąłem na nogi,nie wiedząc do końca,co mam myśleć.Byłem wciąż zmęczony i zaspany czując jedynie jak bardzo silne ciepło wraz z dymem przechodzi przez moje stopy.Powolnym krokiem ruszyłem w stronę parteru,kierując się w stronę schodów.Z każdym krokiem,przyśpieszałem,widząc u dołu migoczące światło natomiast obłoki dymu robiły się już na tyle gęste,że zacząłem się krztusić.Wiedziałem już co się dzieję.W moim domu,wybuchł pożar.Szybko zbiegłem po schodach,widząc jak tlący się popiół w powietrzu,wypełnia całe pomieszczenie.Palące się ściany i powoli walące się deski od sufitu,sprawiały,że w jednej chwili,zewsząd otaczał mnie ogień i buchający żar.
-Tato!Tato!Gdzie jesteś?!
Krzyczałem,starając sięprzekrzyczeć,dźwięk walących się desek,które prawie spadały mi na głowę.Bałem się,stojąc po środku,piekła w którym byłem.W chwili impulsu,przeskoczyłem,przez ogień aby przedostać się do drzwi,prowadzących do warsztatu.Drzwi jak i samo przejście,było już zawalone.Resztką sił,krzyczałem dalej.
-Tato!Odezwij się!Jesteś tam?!
Strach i bezsilność,napawała mnie czymś więcej,niż lękiem.To było przerażenie wraz,ze świadomością,że właśnie tutaj,w tym miejscu umrę.W tym momencie,poczułem silny ból z tyłu głowy.Nie wiedząc czemu,znajdowałem się jużna ziemi,patrząc kątem oka,jak cały dom się rozpada.Słyszałem szum,obraz przede mną coraz bardziej się zamazywał,zaś ogień przypominał już,coraz bardziej mozaikę,niż wielkie płomienie,które widziałem jeszcze przed chwilą.Zamknąłem,oczy,chcąc aby pulsujący ból i szum wydostał się z mojej głowy,właśnie wtedy,usłyszałem głos,swojego ojca.Nie wiem czy był to wymysł mojej wyobraźni,czy też może słyszałem go naprawdę.Wiem jedynie,że był dla mnie na tyle prawdziwy,abym wstał i biegł w stronę,prześwitu w ścianie.Cały czas,słyszałem jego głos.
-Uciekaj synu!Zostaw mnie!musisz uciekać!Rozumiesz to?Uciekaj!
Gdy tylko zatrzymałem się przy przejściu,spojrzałem na ścianę,na której znajdowały się nasze zdjęcia.Ogień sprawiał,że szkło pękało,zaś same zdjęcia powoli przemieniały się w popiół.Szybkim ruchem,podbiegłem i chwyciłem wszystkie fotografie wiszące na ścianie.Wybiegłem stamtąd,biegnąc przed siebie jak najdalej.Biegłem w miejsce w którym zawsze czułem się najbezpieczniej.Zatrzymałem się na wzgórzu,patrząc jak straż pożarna wraz z karetką starają się opanować całą sytuację.Ratowanie domu który już się rozpadł oraz ludzi,których już tam nie było.Wyciągnąłem wszystkie fotografie,przyglądając się każdej po kolei.Jedyne co mi zostało to przeszłość i uczucie serca którego już nie miałem.Żal po stracie osób,którzy byli dla mnie tak bardzo ważni i którzy odeszli ode mnie niespodziewanie.Odkładając wszystkie fotografie na bok,zobaczyłem,że z pomiędzy nich,wystaję biała kartka.Sięgnąłem po nią ostrożnie,czując jak ból głowy wraca,w trakcie czytania tej treści.Nie pamiętam jużdokładnie co było na niej zawarte,wiemtylko,że dotyczyło to mojej matki,jej śmierci.Z każdą próbą kontynuowania,czytania,obraz przed oczami,zamazywał się coraz bardziej i jeszcze zanim zemdlałem,wiedziałem,tylko jedno.To wszystko,zmieni całe,moje dotychczasowe,życie.
CZYTASZ
Spowiedź Psychopaty
HorrorByłem, jestem i będę psychopatą w oczach tych, którzy nie zaznali tej historii. Nie człowiekiem, lecz mordercą który w swym świecie będzie gnić już wiecznie. Jedno zdarzenie, które przekreśla wszystko. Hektolitry przelanej krwi za cenę tego co uznał...