1

87 9 4
                                    

    Sobota wieczór. Jak zwykle siedziałam z moim laptopem na kolanach słuchając muzyki i przeglądając różne portale. W tym samym czasie pisałam z Jamesem, dobrym przyjacielem z podstawówki. Wyprowadził się rok temu, a ja przez ten cały czas nie mogłam się z tym pogodzić. Co prawda to tylko trzy wioski dalej, ale sam fakt, że nie będę go widzieć w szkole powodował skurcze żołądka. Sam widok jego twarzy to powodował. Nie mogę ukryć, że podobał mi się od momentu kiedy się poznaliśmy. Zagadanie do niego było chyba jednym z największych wyczynów w moim życiu jako dziewczyny, która nie potrafi zawierać nowych znajomości. Na całe szczęście on jako jeden z niewielu mnie zaakceptował i za to byłam mu wdzięczna. Grono  przyjaciół kończyło się u mnie na 3 osobach, przy czym on został 4. Nic w moim życiu nie było ciekawe do momentu jak go spotkałam. Wspólne tematy, wyjazdy do miasta, moje życie nabrało kolorów. Dlatego od roku praktycznie codziennie starałam się z nim pisać żeby nie stracić tego tak bardzo cennego dla mnie kontaktu.

Zaczynało się ściemniać kiedy w telewizji został nadany komunikat o tym co zaszło ostatnio na innym kontynencie. Nowy gatunek ludzi zaczął nie tylko obejmować coraz to większe tereny, ale również zabijać ludzi. "Nowi" nie wyglądali jakoś ciekawie. Były to szare małe postacie wielkości 6 letniego dziecka. Nie byli groźni do momentu kiedy jeden z nich wymknął się z placówki badawczej i sterroryzował miasto. Złapano go, jednak zdążył się rozmnożyć i w taki oto sposób utworzyła się cała populacja Nowych. Ludzie to naprawdę dziwne istoty, nie wystarczył nam sam fakt, że panujemy nad całym światem. Potrzebowaliśmy czegoś nowego i się doigraliśmy. Codziennie w telewizji i radiu podawano kolejne informacje na temat tych stworów. W komunikacie powiedziano, że potrafią zmieniać kształty, kolory i potrafią mówić naszym językiem. "I co. Może jeszcze koktajle robią?!" Pomyślałam i napisałam do Jamesa.

Widziałeś nowy komunikat? 

Odpisał niemal natychmiast.

Ta, widziałem. Mówię Ci jutro będzie info o tym że potrafią prowadzić samochody xd 

Zadziwiające było nasze poczucie humoru, naprawdę.

Jasne. Ja stawiam na to, że umieją robić koktajle :p 

Hehe, zobaczymy kapitanie Lucy 

Nazywał mnie tak od jakiegoś czasu, nie miałam nic przeciwko. W jakimś sensie było to urocze.Pisaliśmy jeszcze kilka godzin, po północy zaczęłam być śpiąca, więc poszłam spać.

Obudziło mnie walenie do drzwi. Powoli otworzyłam oczy, spojrzałam na budzik, było kilka minut po 5. Wstałam aby sprawdzić kto to. Byłam ledwo żywa, nie obchodziło mnie jeszcze wtedy po co ktoś miałby przyjechać pod mój dom o 5 rano. Otworzyłam drzwi i poczułam ten specyficzny skurcz żołądka. To był James. Wyglądał na zdezorientowanego i zniecierpliwionego  w jednym. Była jesień, a z jego ust unosiły kłębki pary. Jego widok postawił mnie na nogi.

 -James...? Co ty tu robisz o tej godzinie?! - Spytałam jeszcze zaspanym głosem. - Jeśli to jakiś żart to nie jest on najlepszy. 

 -Nie oglądałaś nocnych komunikatów!? - Krzyknął. - Nowi zabili ponad milion ludzi, a teraz płyną tutaj! Chcą przejąć wszystkie kontynenty! Nie mamy czasu, zbieraj się! Zabieram cię stąd!

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Nawet się nie zorientowałam, a już byłam w samochodzie Jamesa. Pamiętałam tylko urywki jak wrzucałam do plecaka ubrania i jakieś podstawowe przedmioty, bez których ani rusz. Byliśmy w drodze na autostradę, znałam ją na pamięć. Zawsze jeździłam nią do galerii handlowej z rodzicami kiedy byłam mała. Po ich śmierci nie bywałam tutaj zbyt często. Spojrzałam na Jamesa. Był podenerwowany, widziałam to na jego twarzy. Radio, nie było włączone a cisza powoli, raz za razem stresowała mnie coraz bardziej. Dopiero wtedy zaczęłam się denerwować.

-Co się tak właściwie stało? Nie oglądałam nocnych komunikatów, zazwyczaj są powtórkami wieczornych. - starałam się mówić spokojnie, ale wyczuwałam, że co jakiś czas łamie mi się głos. Wtedy myślałam tylko o aktualnej chwili. - Nadal nic nie rozumiem...

-Nowi się zbuntowali. Mają zamiar wedrzeć się na resztę terenów i wybić wszystkich ludzi jak zwierzęta. Władze dały czas do 8 rano, później zamykają wszystkie granice - brawo ludzkość, bardzo mądre posunięcie. - Więc jedziemy do centrum.

- Chcą zostawić wszystkich na pastwę losu? To bez sensu!

-A masz lepszy pomysł? Pomyśl co będzie się teraz działo na lotniskach i w portach. Najlepiej jechać gdzieś w niedostępne miejsce, więc góry powinny być ok - mówi z takim spokojem w głosie, że powoli zaczynam się uspokajać - Po drodze wstąpimy do jakiegoś marketu po jedzenie i może jakieś ciuchy.

- Dziękuję, że mi pomagasz - powiedziałam. - A co z twoją rodziną? Zostawiłeś ich?

-Wyjechali jakoś tydzień temu w to samo miejsce gdzie teraz jedziemy. Mam nadzieję, że ich tam jakoś znajdę.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech nadziei. Wierzyłam w to, że ich znajdzie, wiedziałam jak bardzo byli dla niego ważni.

Jechaliśmy przez ponad godzinę w całkowitej ciszy, widziałam po jego wyrazie twarzy, że nie ma ochoty rozmawiać. Powoli na horyzoncie pojawiały się pierwsze promienie słońca, a niebo stawało się pomarańczowo-różowe. Po jakimś czasie zaczęliśmy zbliżać się do miasta. Przywitały nas ogromne korki i tłumy ludzi na ulicach. Nic dziwnego, wszyscy byli przerażeni tym co miało nadejść. Tutaj było to  bardziej widoczne niż w naszych okolicach. James pojechał na przedmieścia do jednego z marketów, nawet tutaj co jakiś czas z podwórek wyjeżdżały samochody w pośpiechu z piskiem opon. Wyszliśmy z auta i szybkim krokiem podeszliśmy do automatycznych drzwi, które otworzyły się wpuszczając nas do środka. Półki były prawie puste, na podłodze porozrzucane były warzywa, owoce i inne produkty spożywcze. Przy kasach nie było żywej duszy. Wszyscy albo uciekli albo skryli się w swoich domach. Natura człowieka została odkryta. Kiedy grozi nam niebezpieczeństwo nie zwracamy uwagi na innych, obchodzi nas tylko własne życie. W taki sposób ludzie zmarnowali ponad połowę asortymentu z całego sklepu.

- Ja idę po jedzenie i picie. Jakieś specjalne zamówienia oprócz coli i migdałów? - Uwielbiałam je. - Wezmę jeszcze wodę.

- Spróbuj znaleźć jakieś konserwy jeśli jeszcze zostały, nie popsują się tak szybko. Ja poszukam przydatnych rzeczy. Potrzebujesz ubrania?

- Znajdź jakieś ciepłe kurtki i będzie pięknie. Widzimy się przy kasach.

Ruszyłam prosto do działu z odzieżą. Zbliżała się zima więc kurtki zostały wystawione. Wzięłam prawidłowe rozmiarami. Błąkając się między regałami znalazłam jeszcze zapalniczki. Popatrzyłam na nie i bez zastanowienia wrzuciłam wszystkie do plecaka. Wylądowało tam jeszcze z 10 paczek plastrów i bandaży. "Nigdy nie wiadomo co się stanie" z tą myślą chodziłam i zbierałam najważniejsze rzeczy. Po kilku minutach spotkałam się znowu z Jamesem, plecak miał wypełniony po brzegi jedzeniem. Kilka konserw trzymał  rękach, pewnie nie mógł już nic więcej wcisnąć.

- Ładnie się obłowiłeś - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Masz wszystko?

-Tak mi się wydaje... A nawet jeśli to sobie poradzimy.

-Powiedzmy, że ci wierzę.

Wyszliśmy na parking. Właśnie wtedy coś mignęło mi między pozostawionymi samochodami. Stanęłam jak wryta. James obrócił się i spojrzał na mnie.

- Hej, wszystko w porządku?

Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Wskazałam tylko palcem na granatową furgonetkę niedaleko miejsca gdzie zobaczyłam to dziwne stworzenie. James zdezorientowany spojrzał na samochód, jego twarz momentalnie zbladła. To był Nowy. Szara, niska postać wpatrywała się w nas z zaciekawieniem.

AntyNova  [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz