4

42 9 4
                                    

 Biegłam przez las. Nie zwracałam na nic uwagi. Chciałam uciec jak najdalej się da. Zapomniałam o wszystkim, miałam w głowie tylko Nowego. Nowy. Nowy. Nowy. Cały czas, bez przerwy. Zamykałam co jakiś czas oczy i biegłam na oślep. Czułam jak gałęzie obijały moją twarz i resztę ciała. Nie czułam nic, chciałam tylko uciec. Nie wiedziałam gdzie biegnę, miałam tylko jeden kierunek - przed siebie. Potknęłam się kilka razy, za jednym rozdarłam dłoń, czułam tylko spływające krople krwi po palcach, żadnego bólu. Biegłam tak dość długo, zatrzymałam się dopiero po kolejnym upadku, wtedy usiadłam na ziemi i czekałam. Nie wiem na co, ale w pewnym momencie wszystkie wspomnienia wróciły, a ja zrozumiałam, że siedzę w lesie sama jak palec. Nie ma przy mnie Jamesa, nie ma nikogo. Tylko ja siedząca w ciemności między drzewami. Powoli podniosłam się z ziemi, obracając się oceniłam moją sytuację. Postanowiłam iść przed siebie, nie wracać tam. Droga się dłużyła a ja cały czas myślałam, że stoję w miejscu. Zaczęłam czuć ból związany z biegiem na oślep, ręka zaczęła okrutnie piec, nogi były obolałe od uderzeń gałęzi, mimo to szłam dalej. Nie wiem ile czasu minęło od momentu mojej ucieczki spod muru, ale po pewnym czasie las zaczął się przerzedzać, momentami myślałam,  że idę wydeptanymi ścieżkami. Zatrzymałam się żeby odetchnąć i wtedy zobaczyłam światło, było dość daleko. Ciekawość pchała mnie do przodu, ale ból w nogach się nasilał, co jakiś czas uginały mi się kolana a ja ledwo co utrzymywałam się w pionie. Znalazłam chatkę, to było już pewne, światło które widziałam było blaskiem z okien. Byłam jakieś  dwieście metrów od drzwi kiedy poczułam ostre kłucie w nodze. Upadłam z bólem, chciałam krzyczeć po pomoc, ale opadałam z sił. Czułam, że za chwilę zemdleję, zrobiło mi się ciemno przed oczami a ostatnią rzeczą jaką poczułam były źdźbła trawy muskające moją upadającą głowę.


Zaczęła wracać mi świadomość, ocknęłam się. Nie otwierałam oczu. Pierwsze co poczułam była miękkość - pościel. Leżałam w wygodnym łóżku. Otworzyłam powoli oczy. W pomieszczeniu jaśniało kilka świeczek jako oświetlenie. Rozejrzałam się po pokoju, był ładnie urządzony. W środkowej części stał stolik nakryty ceratą w kratkę, po lewej szafki i biurko, na którym leżało dużo narzędzi, przy wyjściu był mały kominek a przy nim siedziała postać. Chciałam się podeprzeć rękoma, aby wygodniej usiąść, ale nic to nie dało, przez ból nie byłam w stanie prawidłowo się poruszać. Wierciłam się chcąc zmienić pozycję  leżenia i wtedy właśnie postać odwróciła głowę w moją stronę.

- Nie radziłbym tego robić jeśli chcesz dożyć spokojnej starości.

Po głosie poznałam, że to mężczyzna. Zatrzymałam się i patrzyłam w jego stronę, wstał i usiadł na drewnianym krześle obok łóżka.

- Ładnie się urządziłaś, nie powiem - spojrzał na mnie ze zmartwieniem w oczach. - Daj, zmienię ci opatrunek.

Wyciągnął rękę w moją stronę a ja niekontrolowanie odsunęłam się w drugą stronę. Nie miałam pewności, że jestem bezpieczna. W końcu, jakiś obcy facet zabiera mnie do swojej chatki w lesie. Zaczynało się jak dobry horror.

- Nie bój się. W sumie to nie znamy się jeszcze. Jestem Mark - wyciągnął teraz dłoń w geście przywitania, zachowywał się jak na normalnego człowieka przystało, więc również podałam rękę. - Przepraszam za moje maniery, ale nie chciałem cię specjalnie budzić.

- Lucy. Nic się nie stało, jestem ci wdzięczna za to co zrobiłeś.

Mężczyzna uśmiechnął się szczerze w moją stronę. Dopiero wtedy byłam w stanie przyjrzeć mu się uważniej. Miał dość smukłą twarz porośniętą lekką brodą i krótkie włosy. Wyglądał na wysportowanego i silnego. Miał około 30 lat.

- Co się właściwie stało? Te rany nie wyglądają mi na postrzałowe.

- Biegłam przez las, to pewnie przez gałęzie. - Spojrzałam na swoje ręce, dopiero teraz zauważyłam, że są całe zabandażowane a przez opatrunki co jakiś czas przebija się krew. na czole wyczułam plastry. - Aż tak ze mną źle...?

- Spokojnie, masz je od wczoraj kiedy cię tutaj przyniosłem, ale nie za ciekawie to wyglądało.

- Nic nie czułam, pewnie z przerażenia...

- Pozwolisz, że zmienię bandaże, lepiej pozbyć się zaschniętej krwi.

Kiwnęłam głową. Mark podszedł do szafki i wyciągnął z niej dość dużą apteczkę. Wrócił z powrotem na miejsce i zaczął zdejmować stare opatrunki. Robił to z tak wielkim skupieniem, że aż bałam się ruszyć.

- Mówiłaś, że nic nie czułaś po szoku. Dlaczego?

- Po prostu widziałam coś co pewnie zapadnie mi w pamięci na długie lata.

- Wybacz moją ciekawość, ale co dokładnie?

- Widziałam jak Nowy zabija człowieka...

Mark na chwile przerwał. Podniósł na mnie wzrok i patrzył prosto w oczy z pełną powagą. 

- Widziałaś deformację...?

- To znaczy?

- Czy widziałaś jak zmieniał postać.

- Jeśli deformacją nazywasz zniknięcie mięśni i falowanie w powietrzu to tak.

Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie po czym znowu zaczął obwijać moje ręce bandażem. Bałam się jego reakcji, nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Deformacja? O co chodzi!? Mark skończył i odsunął się krzesłem w bok. Nie spuszczałam z niego wzroku. Zwrócił wzrok na kominek i tańczące w nim płomienie. Trwaliśmy w ciszy przez kilka chwil.

- Czy to źle, że to widziałam? - Spytałam z lekko przestraszonym głosem. - Nie wiem co się tam stało, teraz chcę tylko wrócić i znaleźć przyjaciela.

- Spokojnie, to nic złego. Tylko, że... nie jestem pewny czy powinnaś tam wracać. Prawdopodobnie wszyscy, którzy tam wtedy byli już nie żyją.

- Co!? To nie możliwe! - Nie wierzyłam w to co mówił, było to dla mnie nie do przyjęcia. - Skąd możesz to wiedzieć?

- Wiem, że to może być trudne, ale wiem co mówię. Być może istnieje jakiś mały procent szans, że twój przyjaciel przeżył, ale niczego nie obiecuję. Zajmuję się tymi potworami już jakiś czas a ostatnio usłyszałem, że jakiś z nich krąży w tych okolicach więc przyjechałem to zbadać.

- Zajmujesz się nimi...? 

- To dość długa historia. Jeśli się zgodzisz, mogę zabrać cię do bezpiecznego miejsca, to kawałek stąd. Tam się wszystkiego dowiesz.

- Są tam inni ludzie?

- Owszem, ale tak jak mówiłem, nie pozwolę ci wrócić w tamto miejsce.

- Dobrze, rozumiem.

- Jeśli nie masz nic przeciwko, powinniśmy ruszać jak najszybciej.

- Niech będzie.

Nie rozumiałam tak szybkiego obrotu spraw. Ledwo co go poznałam a dowiaduję się tylu dziwnych rzeczy, że aż głowa boli. Pomijając czas w jakim zaczęłam mu ufać to mówił wszystko w bardzo wiarygodny sposób a ja nie miałam wyjścia. Następnego ranka próbowałam o własnych siłach wsiąść do samochodu, wyszło to dość dobrze, ale siedzenie na przednim siedzeniu już niezbyt. Dlatego większość drogi przeleżałam z tyłu. Bałam się tego co ma nadejść, ale starałam się patrzeć na to wszystko optymistycznie tak jak uczył mnie James.



AntyNova  [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz