Rozdzialik 1.

6.4K 432 24
                                    

Louis

-Przepraszam ciebie bardzo, ale musisz powtórzyć, bo chyba nie zrozumiałem. -Starałem się mówić spokojnie patrząc jak blondyn pakuje swoje ubrania do masywnej torby. Wrzucał do niej każdą rzecz, jaką posiadał i przedstawiała ona sobą jakąkolwiek wartość. Wyglądało to tak jakby władze państwowe ogłosiły przynajmniej masową ewakuację spowodowaną apokalipsą zombie. Bardzo się śpieszył i niemal nie zwracał na mnie uwagę.

-Owszem, dobrze słyszałeś. Każde pojedyncze słowo. O D C H O D Z Ę. -Wyrecytował mi to jakbym był przynajmniej niespełna rozumu.

-Nie możesz sobie od tak wyjść bez słowa. Zainwestowałem w ten związek tyle samo czasu co ty i chcę zrozumieć co się dzieje, kiedy mój partner nagle się pakuje. -Starałem się mówić racjonalnie, lecz moje słowa trafiały do niego niczym groch o ścianę. Równie dobrze mógłbym krzyczeć do drzewa by się odsunęło. Podobny stan trwał od kiedy wróciłem do domu z pracy. Ledwie przekroczyłem próg i już widziałem stojącą przy nim walizkę.

-Ach, czyż to nie tłumaczy wszystkiego? Skoro nawet nie wiesz dlaczego chcę odejść to tym bardziej mam do tego prawo. Daj znać, jeśli kiedykolwiek sobie to uświadomisz, Louis. -Powiedział jeszcze sarkastycznie, po czym chwycił swoje pakunki i wyszedł trzaskając za sobą frontowymi drzwiami.

Stałem oniemiały na środku korytarza nie wiedząc co powinienem ze sobą zrobić. Wszystko wydarzyło się na tyle nagle, że nie potrafiłem zareagować w żaden sposób. Zachowanie Dannego było niczym dziwny sen, kompletnie wyrwany z kontekstu i pozbawiony motywacji. Wiedziałem, że byłem zapracowanym człowiekiem, ale nawet ja nie byłem tak zaabsorbowany czymkolwiek, by nie zauważyć wcześniej jakichkolwiek oznak niezadowolenia kochanka. Jeszcze tego ranka, przed moim wyjściem wesoło rozmawialiśmy przy śniadaniu, rozważając plany na weekend. Co więc mogło zajść w przeciągu tych kilku godzin, gdy mnie nie było?

Od ciągłego odtwarzania w myślach tych samych wydarzeń, rozbolała mnie głowa, więc postanowiłem na moment odrzucić je od siebie. Te popołudnie było na tyle abstrakcyjne, że prawdopodobnie nie przyjmowałem do wiadomości swojego nowego stanu cywilnego. Przez kolejne dni starałem się dodzwonić do blondyna, lecz na nic to się zdawało. Kompletnie straciłem z nim kontakt, od kiedy opuścił dom.

-Ja po prostu się martwię, Charles. Nie mam pojęcia co się z nim dzieje. -Powiedziałem, siedząc na ławce, wraz ze swoim przyjacielem i współpracownikiem. Zrobiliśmy sobie akurat przerwę na lunch i zwyczajowo udaliśmy się do znajdującego się na przeciw biura parku. Było to miejsce popularne wśród rodzin z dziećmi, lecz także osób posiadających czteronożnych  kompanów.

-Louis... -Zaczął mówić brunet. -Pominę tę część w której przypomnę, że poruszasz ten temat już drugi raz tego dnia. To raz. A po dwa, nie oczekuj, że będę wraz z tobą przeszukiwać okolice w poszukiwaniu tego... -Tu przerwał na moment, gdy spojrzałem na niego wilkiem. - ...jakże nielubianego przeze mnie jegomościa. -Dokończył kompromisowym zwrotem. -Tak jak mówiłem, także tego nie rozumiem. Nawet jak dla niego było to bardzo niespodziewane zachowanie. Może spróbuj jednak zacząć widzieć pozytywy tej sytuacji...

-Wiem, że nie lubiłeś Dannego. Ale wcale nie był taki zły. -Westchnąłem przeciągle. Powiedzenie, że Charles nie przepadał za moim partnerem, było zdecydowanym niedopowiedzeniem. Nie cierpieli się jak pies z kotem. Konflikt ten niestety krzyżował, jakże upragnione przeze mnie marzenia o wspólnych wyjściach czy imprezach. Powodem tej niechęci było nasze odmienne poczucie obowiązku wobec drugiej połówki. Choć może nie było to godne pochwały, zawsze odznaczałem się być może zbyt dużą pobłażliwością czy hojnością wobec swoich chłopaków. Danny natomiast należał do grona ludzi nie krępujących się brać. Oboje jednak byliśmy szczęśliwi, więc nie widziałem w tym problemu.

-Nie, wcale. Ani trochę. W każdym jednak razie, nie wiem co mu się stało. Kto wie, może tylko coś sobie umyślał i wkrótce wróci ze łzami w oczach? Choć osobiście bym go wtedy kopnął w jego kościste cztery litery... -Mówił, zajadając się równocześnie kupionymi za rogiem sajgonkami. Z lekką niechęcią spojrzałem na swoją porcję chrupiącego kurczaka, na którego zdążyłem całkowicie stracić ochotę. Od tamtego dnia miałem niechęć do wielu różnych rzeczy.

Uniosłem wzrok, na dochodzący z niedaleka odgłos. Uświadomiłem sobie wtedy, że dochodzi on od pobliskiego śmietnika, na który właśnie wskoczył szarawy kot. Przyglądałem się mu, jak nachyla się nad jego krawędzią, chcąc przyjrzeć się zawartości. Zwierzę przeceniło jednak swoją umiejętność utrzymania równowagi i z żałosnym miałknięciem runął prosto do środka.

-Ojć. -Powiedziałem i odłożywszy na bok jedzenie wstałem i podszedłem do zbiornika na odpady.

-Coś się stało? -Zapytał jak zwykle mało spostrzegawczy Charles.

-Nie, tylko kot. -Powiedziałem i krzywiąc się od smrodu, zerknąłem wgłąb worka. Szarak nie mógł się wydostać, z każdym ruchem coraz bardziej zapadając się w plastikowych butelkach, papierach i puszkach. -Wpadł do środka.

-Chyba nie zamierzasz wkładać tam ręki? -Skrzywił się na samą myśl. Spojrzałem na niego z pożałowaniem.

-Czasami poważnie się zastanawiam, jak ty sobie kogoś znalazłeś z tym swoim charakterkiem. -Skomentowałem jego nieempatyczne podejść i spróbowałem chwycić kota. Gdy tylko mnie zobaczył zaczął syczeć, ale ostatecznie udało mi się go chwycić po bokach.

-Tak samo jak udało mi się znaleźć kumpla, oczywiście. Dzięki swojemu urokowi osobistemu. -Zaśmiał się znad sajgonki.

Wziąłem stworzenie na ręce i zacząłem delikatnie gładzić. Było wygłodzone, brudne i bardzo nieufne. Wciąż wierciło się w moich ramionach. Trzymałem je jednak mocno i uspakajałem łagodnymi słowami. Wziąłem do ręki jeden z pozostałych kawałków kurczaka i zacząłem nim karmić czworonoga. Od razu się uspokoił i po obwąchaniu jedzenia, zaczął je zachłannie pochłaniać. - W końcu jakieś konkrety, co?

-A może byś przygarnął go, co? -Rzucił nagle propozycją Charles.

-Co? -Zdziwiłem się i spojrzałem na niego odwracając wzrok od różowego języczka.

-Może zwierzak w domu dobrze ci zrobi. Zapełni pustkę, będzie dobrym towarzystwem. -Mamrotał pod nosem, spoglądając kątem oka na zwierzę. Udawał, że wcale nie przeszkadza mu zapach, jaki dobiega od kota. -Jak już musisz mieć w domu pasożyta, to...

-Tak, zrozumiałem aluzję. -Westchnąłem. Przyjaciel wyraźnie chciał już skreślić nawet najmniejszą możliwość, że Danny wróci. Nie chciałem jednak się poddawać. -Co ty na to, maluchu? Chciałbyś odwiedzić mój domek? -Zapytałem słodkim tonem, pochylając się do szaraka.

Jak zdziwiony byłem, gdy ten uniósł nagłe łebek, zapominając o jedzeniu, i przypatrywał mi się, jakby zrozumiał moje słowa. Spojrzenie miał niepewne i wystraszone.

-Patrz, zupełnie jakby nas słuchał. -Zaśmiałem się i spojrzałem na Charlesa. Ten jednak też zdawał się jakoś dziwnie przypatrywać zwierzęciu. Już chciałem o to zapytać, kiedy kot niespodziewanie zerwał się z miejsca i uciekł. Podczas tego gwałtownego ruchu, przy okazji wbił pazury w moje uda, na co krzyknąłem. -AŁA! -Kot zniknął w zaroślach.

-Cóż, chyba jednak dane jest ci życie w samotności. -Mężczyzna zaśmiał się i będąc starym sobą, wstał, wyrzucił styropianowe opakowanie do kosza i ruszył ku wyjściu z parku. Podążyłem jego śladem, zapominając o tym, co chciałem wcześniej powiedzieć.

C.D.N.

Dobrana para (LGBT+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz