Agregat przymknął powieki czując, jak wczesnojesienny wiatr wpada mu do oczu wymuszając w nich łzy. Przetarł czarnym i nieco śliskim od rosy, materiałem kurtki zmęczone tęczówki, przez co prawdopodobnie zaczęły go szczypać. W tym czasie młodszy, ignorując zefir, zaczął kręcić się wokół własnej osi. Zabawę przerwał mu starszy, przypominając o obowiązkach chłopca w świeżym, niebieskim sweterku.
-- Pomóż mi złożyć karimatę, przestań się bawić. -powiedział wzdychając beznamiętnie i starając się upchnąć śpiwór do worka. Zdawał się być odpowiedzialnym ojcem chłopaka, może nieco nadętym jednak kochanym i opiekuńczym. Po chwili zdał sobie sprawę, że ma szczęście, że niemy był pedantem. Widząc jego godne politowania starania, postanowił wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Perfekcjonista skrupulatnie złożył ubrania i prozaicznie rozejrzał się po polanie by zaraz przerzucić worek w kolorze smoły przez ramie. Za to introwertykowi, po kilku nieskutecznych próbach, udało się złożyć niesforna karimatę i związać ją zieloną w białe kropki wstążką.
Nie minęła chwila, a chłopcy już wybyli z pokrytej poranną rosą polany. Wrócili na wcześniejszą asfaltową i monotematyczną drogę, wcześniej ponownie siłując się z leśnym zagajnikiem. Młodszy arcypurysta zaczął przeglądać swój notes, jakby w poszukiwaniu czegoś ważnego. Po chwili najprawdopodobniej znalazł to, czego szukał gdyż zatrzymał się w pół kroku. Zdziwiony bejcowany na szaro mężczyzna spojrzał na niego z uniesioną lewą brwią, miał w zwyczaju podnosić ją w nieco specyficznych jego zdaniem sytuacjach.
-- Czego szukałeś? -nachylił się flegmatycznie aby przyjrzeć się jego brulionowi. Zmarszczył niemrawo czoło obserwując nie najlepszy rysunek drzewa z bujnymi gałęziami. Stali na nich jakby ludzie, tylko tacy bardziej powykrzywiani. Jedna z osób umieszczona była na dole, nie miała podpisu, jednak mężczyzna z francuskimi korzeniami, łatwo domyślił się, iż jest to jego niemy kompan. Pozostałe osoby miały podpis, jedną z nich był Pierre. Osłupiały analityk obserwował jak powściągliwy szarooki rysuję strzałkę w dół od jego imienia.
-- Czemu spadłem? -zapytał po minucie widząc jak chłopak gryzmoli odpowiedź na nurtujące go pytania. Pierwsze, może nie tyle słowa co wyrazy, od dzieciaka w niebieskim swetrze. Zaszczyt. Pożółkła kartka wyginała się pod wpływem czarnego długopisu, jednak nie podarła sięPrzejechał wzrokiem po kształtnych literach, papier co jakiś czas przerzucał wiatr więc młodszy pedant trzymał go z całej siły. Postanowił przeczytać preambułę na głos, chociaż nie wiedział po co. W końcu obydwoje mają "dar" czytania. Szkoda, że jeden gdzieś zgubił swój język...
-- Nie spadłeś z drzewa, po prostu z niego zszedłeś. Do mnie. W odwiedziny, a może i na zawsze. -przeczytał niedługo potem chcąc zadać mu pytanie, jednak zanim to zrobił, na pożółkłej kartce widniała już odpowiedź. Pokiwał głową czytając słowa "Ja nie umiem się wspinać, musiałem poczekać, aż ty nauczysz się schodzić". Uśmiechnął się jednak jedynie kącikiem ust. Był jednocześnie zaszczycony jak i szczęśliwy. Nie wiedział jednak czy bardziej tym, że to pierwsze "słowa" skierowane bezpośrednio do niego czy tym, że znalazł się poza marginesem społeczeństwa. Po chwili, odrzucając wszelkie myśli, przejechał dłonią po potarganych przez zefir, włosach młodszego. Ten w odpowiedzi jedynie zacisnął usta w wąską kreskę, jakby bojąc się, że z jego ust wyleci jakiś dźwięk. Nie odsunął się, to był dla niego przełom.
Po paru godzinach dotarli do niewielkiej wioski położonej kilkadziesiąt kilometrów od ich dawnego miejsca zamieszkania. Przeszli spory kawałek drogi, mogli być z siebie dumni. Postanowili zatrzymać się i pomyśleć, skąd wezmą pieniądze na wodę. W końcu perfekcjonizm niemego oraz odpowiedzialność Pierre, nie pozwolą im na kradzież. Doszli do wniosku, że będą musieli jakoś znaleźć pracę. Szarowłosy mężczyzna opracował pewnego rodzaju przedsięwzięcie, planem A było wyprowadzanie psów. Od godziny pukali do różnych domów jednak, jak się okazało, psy we wsi biegają bez smyczy. Dosyć przewidywalne.
Chłopcy przeszli do planu B, koszenia trawników. Jak na złość, większość osób nie miała kosiarki tylko konie oraz bydło. Nieco rozjarzony pedant tupnął nogą gdy kolejna rodzina zamknęła im drzwi przed nosem. Zrobiwszy to, usiadł na środku drogi niczym obrażone dziecko z zaciśniętymi zębami. Obejmował swoje chude uda i bawił się na przemian to skóra i błękitnym odzieniem. Pierre widział, że w młodszym aż się gotuje ze złości. Nigdy nie lubił, gdy coś nie szło po jego myśli. Wtedy z cichej myszki zmieniał się w zdenerwowanego nadgorliwca tupiącego nogami i szczękającego zębami. Otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś do czarnowłosego, jednak ubiegł go obcy, wyraźnie męski głos.
-- Podróżnicy, tacy prawdziwi. -Wysoki blondyn stał tuż nad szarookim pedantem i przyglądał mu się natarczywie. Zielonymi oczami przejechał wzdłuż całego ciała młodszego, robił kółka chodząc wokoło miłośnika książek. Było to dla niego niezręczne, jednak nie umiał się przełamać i wstać. Czekał na ratunek ze strony Pierre zwracając ku niemu swoje szare, zaczerwienione przez niewyspanie, tęczówki.
-- Prawdziwi. Szukamy jakiejś pracy, potrzebujemy zapasów na podróż. -oznajmił swoim charakterystycznym, prawie radiowym, głosem farbowany na srebrno agregat. Blondyn słysząc te słowa zamyślił się chwile, jednak nawet na sekundę z jego ust nie zszedł promienisty uśmiech. Klasnął w dłonie spoglądając tym razem na starszego, który był od niego niewiele wyższy. Z większej odległości mogło się zdawać, że są tego samego wzrostu, różnice robiło jedynie parę centymetrów.
-- Dam wam wodę, dam jedzenie. Jednak pójdę z wami, zgnije tu z samotności. -postawił warunek szczerząc się niemiłosiernie. Dla perfekcjonisty było to dosyć przerażające, nigdy nie spotkał kogoś, komu nie schodził uśmiech z twarzy. Pierre zaś przetarł skronie w zamyśleniu rozpoczynając dyskusje z nowo poznanym sangwinikiem.
-- Mamy wziąć kogoś obcego i dzielić z nim śpiwór? -powiedział w przenośni kierując wzrok na przerażonego smolistowłosego, który kręcił głową. Nie chciał żeby ktoś naruszał jeszcze bardziej jego przestrzeń, niż robi to Pierre. Zresztą dobrze mu było w takim składzie, w jakim szli przez ostatnie dwa dni. On i odpowiedzialny flegmatyk. Nikt więcej, naprawdę nie chciał zabierać ze sobą tego sangwinika który, jak dla niego, za bardzo tryskał radością aby być normalny. Może się nie mylił, to nierozsądne. Co zadecyduje jednak introwertyk? Tylko on ma tu głos...
-- W tej wsi i tak nie znajdziecie nikogo, kto by wam dał pieniądze. Tutaj wszyscy je kolekcjonują i trzymają pod kluczem. -rzekł blondyn obracając się na pięcie w stronę, wciąż siedzącego na chłodnym asfalcie, melancholika. -- To jak będzie? -zapytał pochylając się nad młodszym i chuchając ciepłym powietrzem wprost na jego nos.
Już po godzinie cała trójka, spakowana w nowe zasoby, ruszyła w stronę morza bałtyckiego. Ich teraźniejszym celem było dostanie się na plażę, chociaż wiedzieli, że zajmie im to tygodnie. Mimo wszystko Pierre potrzebował jakiegoś celu. Nie umiał iść przed siebie bez zamiarów, musiał mieć to rozrysowane i skrupulatnie zaplanowane. Młodszy zaś, trzymając ramiona swojego plecaka z kolorowymi naszywkami, wlókł się za pozostałą dwójką w milczeniu. Był nieco zraniony tym, że jego nowy, pierwszy wręcz przyjaciel nie wziął pod uwagę jego zdania. Panowała grobowa cisza, którą dopiero po chwili przerwał sangwinik tryskając w Pierre pistoletem na wodę. Ten zdziwiony przeniósł na niego wzrok tradycyjnie unosząc lewą brew.
-- Po co ci ta zabawka? -wytarł twarz rękawem na co blondyn wzruszył ramionami uśmiechając się zadziornie do pozostałej dwójki.
-- Dla ochrony, jak nas złapią niedźwiedzie, tylko ja będę mógł nas ochronić. -powiedział pełen dumy i podziwu dla swoich słów -- Masz z tym jakiś problem, piernik? -zapytał kpiąco ponownie oblewając go niewielką ilością mokrej substancji z zielonego pistoleciku.
-- Pierni.. -powiedział ze zdziwieniem jednak zanim zdążył zapytać, dostał wodą prosto w otwarte usta. Kaszlnął wypluwając ciecz na ziemie i zmierzwił chłodnym wzrokiem blondyna -- homogenizowany -odpowiedział w drwiącym uśmieszku gdy tylko pozbył się wody z ust. Młodszy z tyłu bezdźwięcznie zachichotał i zacisnął w ręku brulion. Blondyn zmarszczył jasne brwi i odwrócił się w jego stronę.
-- Ty się nie śmiej Biszkopt, widziałem co masz w plecaku. Wszystkie ci zjem. -powiedział na co niemy schował się za ramieniem Pierre i wystawił język w stronę wyższego chłopaka z zielonym pistoletem na wodę.
Tak zaczęła się podróż trzech, skrajnie się od siebie różniących ludzi. Sangwinika, Melancholika oraz Flegmatyka. Serka, Biszkopta i Piernika.