Rozdział 1

68 9 15
                                    

Wiecie, kiedy przed chwilą ponownie przeczytałam prolog uznałam, że jest beznadziejny i nie dziwię się, że 4 osoby to czytały, a tylko 2 zagłosowały. No dobra, do rzeczy. Jestem za miękka. Może ten rozdział będzie lepszy i zmusicie się, żeby wcisnąć gwiazdkę pod rozdziałem. Zapraszam ;)

~~•~~•~~•~~•~~

Przeklęty poniedziałek. Mimo, że do pracy chodzę codziennie, to poniedziałek ma tą swoją złą aurę, przez którą nie można wstać z łóżka. A trzeba również zaznaczyć, że ja lubię chodzić do mojej pracy.

Budzik zadzwonił o godzinie 6.00. Do pracy mam na godzinę 8.00. Tak, wiem, to trochę dziwne ale ja nie mogę wygrzebać się z łóżka przez...dłuższą chwilę. No, ale kiedyś trzeba wstać. Odrzuciłam moją ciemnogranatową pościel na bok, i uważając, aby postawić dwie nogi jednocześnie, wstałam i założyłam szlafrok. Obrałam kierunek do kuchni.

Kiedy weszłam do tego pomieszczenia musiałam zmróżyć oczy. Słońce wpadające przez obszerne okno naprawdę dawało w kość, nawet jeśli wstało niedawno. Rozejrzałam się po kuchni.

Ściana z oknem znajdowała się po lewej stronie. Była koloru szarego. Ciemnozielone zasłony pasowały do koloru stołu, który stał pod tą ścianą. Na szerokim parapecie stały doniczki z ziołami i przyprawami oraz odtwarzac CD. Stół był wykonany z ciemnego drewna tak jak krzesła. Były one obite w czarny materiał ze złotymi gwiazdkami różnej wielkości.

Prostopadła ściana do tej szarej była koloru białego. Czarna lodówka stała obok szafek na sztućce, talerze, miski, bułki itd. Marmurowe blaty pasowały do jasnego drewna szafek. Płyta indukcyjna, kosz na śmieci i zmywarka były ustawione w odpowiedniej kolejności. Piekarnik oraz szafki na szklanki i kubki wisiały nad blatami.

Spytacie co ze ścianą po lewej stronie? To proste, nie ma jej. Jest za to salon. Wrócimy do niego później. Teraz śniadanie. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej masło, wędlinę, sałatę, pomidora i mleko do napoju bogów (czytaj: kawa). Moje śniadanie złożone z kanapek popiłam kawą, bez której nie kontaktuje.

Po posiłku skierowałam się z stronę łazienki odhaczyć poranny rytuał. Tylko ja, letnia woda, cytrusowy żel i szampon. Resztki snu odeszły w odmęty pamięci. Umyłam zęby i wysuszyłam włosy. Owinęłam się ciaśniej ręcznikiem i poszłam do pokoju.

Ubrałam się w mój codzienny, nieśmiertelny wręcz, strój. Czarne, lekko opinające nogi spodnie z poszerzanymi nogawkami. Biała koszula i czarny żakiet pasowały do spodni i butów na sześciocentymetrowym obcasie. Włosy zaplotłam w warkocza, którego zwinęłam i przypięłam spinkami-żabki, tworząc koka. Jeszcze tylko torebka i okulary.

Okulary przeciwsłoneczne! Co ja bym bez nich zrobiła. Czarne szkiełka maskują moje nienaturalne oczy. Nie zdejmowałam ich. Nie chciałam, aby ktoś niepotrzebnie widział kolor moich tęczówek. Są zbyt straszne. Zastanawiacie się jaki to kolor? Nic z tego, najpierw zaufanie.

Zamknęłam drzwi i schowałam klucze do torebki. W końcu skierowałam się do pracy. Wreszcie stanęłam przed ciemnym, masywnym budynkiem. Siedzibą FBI.

~~•~~•~~•~~•~~

Ufff...mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć.
Jakie macie wrażenie? Pisać dalej czy zamordować tą książkę z chorą satysfakcją?

4☆ + 2 kom. = następny rozdział

Data wstawienia: 25 marca 2017 r.

Tenebris

Mrok w moim sercuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz