Melvin's Coffee 2, czyli to czego Digby nigdy nie zobaczył ani nie usłyszał

706 44 2
                                    

  Choć to zupełnie wbrew logice i naturze, Draco lubił poniedziałki. I wtorki, a także środy. Jego entuzjazm opadał wraz z nastaniem czwartku i całkowicie zanikał w piątki. O sobotach i niedzielach lepiej nie wspominać.
Jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie w wielkim lustrze i poprawił przekrzywiony krawat, tak by leżał odpowiednio, po czym nieświadomie skinął aprobująco głową i wyszedł z pokoju. W schludnym salonie otworzył drzwi maleńkiego balkonu i zabrał z niego egzemplarz „Proroka", każdego ranka dostarczanego mu przez sowią pocztę. Jeden ruch różdżką i magiczna okładka zmieniła się w okładkę „Herald Tribune", znanej mugolskiej gazety. Draco schował różdżkę do ukrytej po wewnętrznej stronie marynarki kieszeni, chwycił gazetę i po raz ostatni dotykając krawata, zniknął.
O ósmej piętnaście na Liverpool Street panował okropny zgiełk, szczególnie w okolicy dworca, z którego wylewały się fale zmierzających do pracy londyńczyków, gdzie Draco znalazł idealne miejsce do aportacji. W ciągu ostatnich lat nauczył się tolerować mugoli i przejmować od nich to, co wydawało mu się przydatne. Ruszył w tłum jak zwykły mugol, kierując się w stronę wyjścia. Gdy już znalazł się na zewnątrz, odetchnął głęboko świeżym, wiosennym powietrzem, jakby chciał oczyścić płuca. Ciche burczenie w brzuchu skierowało jego uwagę na zegarek. Miał idealny czas. Jak każdego poranka, Draco skierował się w stronę kawiarni Melvina.
Lokal nie wyróżniał się niczym szczególnym. W normalnych okolicznościach Draco nigdy by tam nawet nogi nie postawił, jednak powody, dla których przychodził tu na śniadania, były równie liczne, co nie do zanegowania. Pierwszym, będącym zresztą całkowicie jego winą, był kompletny brak talentu do gotowania. I brak dobrej woli, by go wykształcić. Draco odmawiał choćby przygotowania sobie kawy. W związku z tym nie posiadał nawet ekspresu. Drugim bardzo dobrym powodem był fakt, że Melvin znajdował się na tej samej ulicy, co Dziurawy Kocioł, przez który Draco zawsze dostawał się do pracy, jako że w jego mieszkaniu nie było kominka. Oczywiście, teoretycznie mógł jadać śniadania w kawiarni w ministerstwie. Zresztą tak właśnie robił na początku, ale — i tu pojawiał się trzeci, najważniejszy, powód — Draco był już zmęczony tymi spojrzeniami i szeptami za jego plecami. Dobrze wiedział, że nie był najbardziej lubianą osobą w czarodziejskim świecie, ale mimo to nie był gotowy na znoszenie ciągłych idiotycznych szeptów, pełnych hipokryzji uśmieszków i pozdrowień.
Malfoyowie przetrwali wojnę z pomocą większej dawki szczęścia, niż ktokolwiek oczekiwał, a wszystko dzięki nieoczekiwanej zmianie stron przez Narcyzę. I chociaż rodzice Draco musieli spędzić kilka lat w Azkabanie, jako że, ostatecznie, przez długi czas byli po tej stronie, po której byli, sam Draco wyszedł z tego nietknięty. Jego matka została skazana tylko na rok, ale Lucjusz opuścił Azkaban dopiero przed trzema miesiącami. Jakby wojna i wcześniejsze lata zostały odgrodzone linią, małżeństwo Malfoyów żyło teraz tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło. No, może nie do końca. Ostatecznie ich życie towarzyskie było teraz o wiele uboższe. Po wojnie Draco musiał nauczyć się żyć na własną rękę. Udało mu się to przy pomocy sporej części rodzinnego dziedzictwa, w związku z czym Malfoyowie przestali być też obłędnie bogaci. Za to skrytki ministerstwa zostały napełnione. Mimo to jednak rodzina Draco nie została zrujnowana. Teraz była po prostu bogata. Tak jak i reszta uczniów z jego pokolenia, Draco musiał powtórzyć ostatni rok w Hogwarcie, potem natomiast skierował swoje zainteresowania zawodowe w stronę prawa magicznego. Teraz już od dwóch lat pracował w Departamencie Współpracy Międzynarodowej Czarodziejów, w biurze Magicznego Prawa Międzynarodowego. Jego kwalifikacje okazały się najwyższe spośród wszystkich chętnych, którzy ubiegali się o jeden z dwóch wakatów. W końcu, jakby nie było, niewielu magów posługiwało się biegle w mowie i piśmie pięcioma językami.
Draco wszedł do kawiarni, całkowicie świadomy spojrzeń, które na nim spoczęły, ale — jak zawsze — zachował kamienną twarz. I — również jak zawsze — powstrzymał chęć uśmiechnięcia się z wyższością. Bo te spojrzenia były zupełnie inne od tych, które otrzymywał w ministerstwie. Te karmiły jego niezrównaną pychę. Skierował się w stronę krzesła, które zwolniło się, gdy tylko przekroczył próg kawiarni — nie bez powodu lubił to miejsce — a tutejszy barman-plotkarz podał mu jego śniadanie, gdy tylko usiadł. Draco skosztował swojego latte i otworzył gazetę, rozsiadając się wygodnie. Nauczył się już rozkoszować tą anonimowością, tak jak i wieloma innymi rzeczami, których wcześniej nie doceniał. Z czasem doszedł do wniosku, że kawiarnia u Melvina była przyjemnym i dyskretnym miejscem, które spełniało jego oczekiwania. O tej porze klientelę stanowili przede wszystkim stali bywalcy, ale Draco z żadnym z nich nie nawiązał bliższego kontaktu. Na początku musiał nawet przygadać ciekawskiemu, choć usłużnemu i porządnemu, barmanowi, który okazał się bardziej wścibski niż sama Rita Skeeter. A to już było coś.
Zaczytany w dziale sportowym „Proroka" — Jastrzębie z Falmouth wróciły na pozycję zwycięzców — złapał nieostrożnie swoje latte, kiedy ktoś potrącił go w ramię, przez co Draco o mały włos nie zaplamił swojego kosztownego uniformu.
— Przepraszam — odezwał się ten ktoś.
Draco zmierzył spojrzeniem mężczyznę, który właśnie spokojnie wyciągał z dozownika kilka serwetek. Nie mógł powstrzymać odrazy. Miał przed sobą typowego mugola bez odrobiny wyczucia dobrego smaku. Nieznajomy nosił wytarte dżinsy, coś różowego, co wystawało spod czarnej kurtki, nawiasem mówiąc nieco za dużej, a na głowę naciągniętą miał okropną czapkę. Lepiej nie wspominać o torbie przewieszonej przez ramię.
Draco już miał zamiar przygadać mu za nieostrożność, kiedy drugie, bardziej uważne spojrzenie na nieznajomego go powstrzymało. A właściwie zrobiły to okulary, które widać było pod daszkiem czapki, niewartej najmniejszego komplementu, jaki mógłby przyjść Draco do głowy. Okrągłe. Z cienkimi, czarnymi oprawkami. Zbyt znajome. Draco nie mógł powstrzymać wyrazu całkowitego niedowierzania, jaki wygiął i otworzył jego wąskie usta. Potem jego spojrzenie stwardniało, co spowodowało, że zniknęła złość, którą poczuł, a jej miejsce zajęło uczucie niezręczności na myśl o tym nieoczekiwanym spotkaniu. Przez kilka sekund rozważał możliwość zachowania milczenia i udania, że nie zauważył niezgrabnego klienta Melvin's Coffee. Ale utrzymanie języka za zębami w jego obecności to zbyt dużo, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie słowne potyczki, wśród których dorastali. Draco po prostu nie wytrzymał. To byłoby zbyt nienaturalne. Ale ufając swojej ironii i bezbłędnemu posługiwaniu się słowem, ograniczył się do jednego, prostego stwierdzenia.
— To miało być przyjemne miejsce, Potter.
Chłopak w czapce odwrócił gwałtownie głowę, a jego mina mówiła bardzo wiele. On najwyraźniej też nie spodziewał się go tutaj spotkać.
— Definitywnie właśnie przestało być przyjemne, Malfoy.
Draco przyszedł tego dnia do biura stanowczo nie w humorze. Przeklęty Potter! Mało było kawiarni w Londynie, że musiał wybrać akurat jego? Jego współpracownik na wszelki wypadek nie powiedział nic ponad to, co powiedzieć musiał.
— Malfoy... — rzucił obcesowo — dostaliśmy wstępny projekt ustawy o międzynarodowej kontroli sieci Fiuu dla kontaktów handlowych. — Draco oderwał wzrok od własnych dokumentów i spojrzał na kolegę, który trzymał w dłoni grubą teczkę. — Twój niemiecki jest lepszy niż mój — wyjaśnił mężczyzna, uśmiechając się w niepokojący sposób.
Draco wyciągnął rękę i praktycznie wyrwał mu teczkę. Ted Parker i on rozpoczęli pracę w ministerstwie tego samego dnia. Parker był kilka lat starszy od Draco, był dość dobrym prawnikiem i nietrudno było z nim współpracować. Był w zasadzie jedyną osobą, z którą Draco rozmawiał o czymś innym, niż tylko o pracy. A fakt, że obaj byli fanami Jastrzębi z Falmouth, jeszcze wszystko ułatwiał.
— Na kiedy tego potrzebują? — zapytał Draco, upuszczając ciężką teczkę na biurko.
— Eee... na wczoraj? — mruknął Parker jeszcze bardziej obcesowo. — Ale trzeba tylko sprawdzić zgodność z prawem, Malfoy. Żeby upewnić się, że żaden paragraf nie jest niezgodny z naszymi przepisami. Nie... — mężczyzna zawahał się na moment, zanim dokończył — nie musisz bawić się w poprawianie stylu, okej?
Draco skinął głową, nie patrząc w jego kierunku, ze zrezygnowaniem studiując pierwszą stronę dokumentu. Sprawdzenie tego pliku zajęło mu resztę dnia. Już nie wrócił do rozmyślań o Potterze.
Aż do następnego poranka, gdy wszedł do kawiarni. Potter jednak się nie pojawił. Ani tego, ani następnego dnia. Ani kolejnego. Zaniepokojony własnym zachowaniem Draco, zaczął się zastanawiać, dlaczego traci czas na kontrolowanie kątem oka obecności czy nieobecności byłego szkolnego kolegi. Z jednej strony był zadowolony, że Potter zrozumiał, że pojawianie się w jego kawiarni nie było zbyt mile widziane. Z drugiej czuł rozczarowanie, że tak szybko się poddał. W dodatku Draco wyrzucał sobie brak stanowczości, która pozwoliłaby mu pozbyć się wspomnienia o tym niespodziewanym spotkaniu, ale pocieszał się tym, że mimo wszystko jednak odniósł małe zwycięstwo.
— Co dzisiaj podać? — usłyszał pytanie barmana.
— Espresso i... szarlotkę?
Niemożliwe, pomyślał Draco w pierwszym momencie. To tylko ktoś o podobnym głosie.
— Zostały tylko muffinki czekoladowe i karmelowe oraz biszkopty imbirowe. — Barman szybko poinformował swojego klienta, który stał obok Draco.
Bezpieczny za rozłożoną gazetą, rzucił dyskretne spojrzenie w lewo. Z pewnością było wielu mugoli, którzy nie posiadali najmniejszego wyczucia stylu. To był tylko jeden z nich.
— Muffinkę — zdecydował głos.
Draco westchnął bezgłośnie — ostrożnie i z opanowaniem. Po co się oszukiwać. W duchu wyrecytował litanię przekleństw, na dźwięk których jego szanowna matka z pewnością wyzionęłaby ducha. Potem jednak zdecydował się go zignorować. Tak jak i Potter ignorował jego. Po czym od razu zorientował się, że mówi:
— W okolicy jest jakiś tuzin kawiarni. Musiałeś przypałętać się akurat do tej?
— Jest blisko mojej pracy — odparł Potter spokojnie, nie patrząc w jego kierunku.
— Szkoda, bo ja ją odkryłem wcześniej. — Naprawdę zabrzmiał tak dziecinnie, jak mu się wydawało? — Więc, z łaski swojej, znajdź sobie inne miejsce, w którym mógłbyś ranić wzrok niewinnych ludzi swoim widokiem.
Położył na ladzie banknot i zmierzył Pottera z góry do dołu, po czym wstał z krzesła, złożył swoją gazetę i ruszył w kierunku wyjścia. Z elegancją i gracją, dzięki którym usłyszał jedno czy dwa westchnięcia, które podniosły jeszcze jego pewność siebie. Naprawdę powiedział „ja ją odkryłem wcześniej"? Jak dzieciak, który wyprzedzając kolegę, znajduje na szkolnym dziedzińcu brakującą mu do kolekcji kartę z czekoladowych żab.
Kiedy Ted Parker zobaczył Draco tego ranka, natychmiast zdecydował się na ustawienie pomiędzy ich biurkami muru z teczek i pergaminów. Ukrywał się za nimi przez resztę dnia, ignorując warczenie, ciche przekleństwa, dość zresztą zaskakujące w wykonaniu Malfoya, i trzaskanie książkami o blat stołu.
Na swoje nieszczęście Draco szybko zrozumiał, że nieobecność Pottera przez te trzy dni była właśnie tym, co go rozpraszało. Nie udawało mu się spędzić nawet dziesięciu minut na tym, co wcześniej było spokojnym śniadaniem, kiedy zawsze pojawiał się ten przeklęty, samozwańczy burzyciel Draconowego spokoju. Co za różnica, że po drugiej stronie kawiarni były wolne miejsca? Dlaczego ludzie uparcie tłoczyli się akurat wokół niego, tak że nie wcisnąłbyś nawet igły? Draco nie miał pojęcia, jak Potter to robił, ale zawsze lądował tuż przy jego boku, gdy składał zamówienie.
— Potter, jesteś kompletnym łazęgą, wiesz?
— W głębi serca zawsze wiedziałem, że mnie lubisz, Malfoy.
— Prawie tak bardzo jak zaplutego trolla, Potter.
— Bardzo się cieszę, że poszerzasz krąg swoich przyjaciół, Malfoy.
Nigdy na siebie nie patrzyli. Żadne słowo nie zostało wypowiedziane podniesionym głosem. Nigdy żadnemu nie puściły nerwy. Zupełnie jak nie oni. Chociaż w końcu nie byli już w szkole, mówił sobie Draco. Dorośli. Poza tym Potter na pewno czuł się zdruzgotany jego rozsądnym i poważnym zachowaniem, zdając sobie sprawę z tego, że dyskretna, inteligentna zniewaga jest o wiele lepsza od publicznego obrzucania się błotem.
To, czego Draco wciąż nie mógł zrozumieć, to fakt, dlaczego ten idiota Parker nadal ukrywał się za ścianą z teczek. W końcu to, że Włosi nanieśli tyle poprawek na pierwszy projekt ustawy o kontroli sieci Fiuu — poprawek, które ani trochę nie spodobały się stronie francuskiej — wcale nie było dla Draco Malfoya powodem do nerwów. Ani to, że poprawki te sprawiły, że teraz na biurku Draco czekał trzeci już z kolei projekt tejże ustawy.
— Pieprzę Pottera i wszystko inne, co się rusza!
Okrzyk zabrzmiał głośno i wyraźnie w maleńkim biurze. Nie było szans, żeby zatrzymała go zwykła ściana z papieru. Parker nie miał pojęcia, czy wśród autorów projektu był jakiś Potter, ale chyba lepiej dla tego Pottera, gdyby nie wszedł Malfoyowi w drogę ani w tym życiu, ani w następnym.

Melvin's CoffeeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz