Spotkanie z białym mordercą

54 11 5
                                    

Minął zaledwie tydzień od mojej ostatniej wizyty w szpitalu, a ja muszę znowu tam wrócić. Cały czwartek spędzę w białej sali, podłączona do bezbarwnej rurki. Dam radę, muszę dać. Poradzę sobie i dokopię temu rakowi. Może spotkam Aidę? - z tą myślą wyszłam z windy prosto na oddział onkologi. Pobrali mi już krew i wyniki wyszły w miare dobre, oczywiście na tyle dobre, na ile może je mieć osoba chora na białaczkę.
Położyli mnie w sali numer 7 - cyfra doskonałości-to dobry znak. Niestety leżałam sama, moja sąsiadka poszła na spacer po szpitalu. Szkoda, ponieważ nawet nie wiem, kim jest-nie widziałam jej jeszcze-ale z tego, co powiedziały mi pielęgniarki to jakaś mała dziewczynka. Miałam cichą nadzieję, że to Aida. Polubiłam tego malucha.

Do sali weszła pielęgniarka i podłączyła mi moją pierwszą chemię, która miała zacząć akcję "Zabijemy złych żołnierzy". Boże! Czemu rak? Całe życie się go bałam, całe życie modliłam się o to, żeby żyć, żeby moi bliscy i ja byliśmy zdrowi, a tymczasem co? Część mojej rodziny umiera na raka, a mnie też po kilku latach atakuje. Pytam się "dlaczego"?

Dalsze moje rozmyślania przerwała dziewczynka wchodząca do sali. Niebieskooka, sześcioletnia dziewczynka z chustą na głowie. Aida!
Podniosłam się z łóżka tak, że teraz na nim siedziałam.

- Witaj Aido! - przywitałam się z dziewczynką, która podeszła do mnie i usiadła na brzegu łóżka tak, że nie sięgała nogami do podłogi.

- Cześć Gertrude! - spojrzała na moją rękę, w której tkwił welfron.

Nie mam pojęcia czemu, gdy ona nazywała mnie Gertrude, nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Lubiłam, gdy tak do mnie mówiła.

- Biali żołnierze już Ci pomagają? - zapytała się mnie, a w jej głosie słychać było powagę, co zupełnie nie pasowało do takiej małej dziewczynki.

- Tak. Już dzisiaj będzie mniej tych złych. Tak jak u Ciebie Aido. - uśmiechnęłam się do niej, jednak ona miała poważną twarz.

- Mi już biali nie pomagają. Słyszałam, jak doktor mówił mamie, że źli wygrywają. - na jej słowa uśmiech natychmiast opuścił moją twarz. Jak to nie pomagają? Aida musi wyzdrowieć! Musi!

- Jesteś pewna, że dobrze usłyszałaś? - patrzyłam na jej młodziutką buźkę, na której było widać zmęczenie. Dziewczynka pokiwała twierdząco głową, a ja poczułam ogromny ból w sercu. To nie możliwie! Aida ma żyć, musi żyć, jeszcze tyle przed nią, nie pozwolę, żeby przegrała tę walkę.

- Aido, są jeszcze inni, dobrzy żołnierze oni na pewno Ci pomogą. - załapałam ją za jej malutką rączkę.

- Tak myślisz? - spuściła głowę na dół, jakby w ogóle w to nie wierzyła.

- Ja to wiem Aido. Będziemy walczyć razem i wygramy. - uśmiechnęłam się do niej. Miałam nadzieję, że to doda jej otuchy.

- Obiecujesz? - spojrzała na mnie.

Nie mogę jej tego obiecać. Prawda? To by było nie w porządku, przecież nie wiem, czy którakolwiek z nas przeżyje. Nie chcę potem zranić jej serduszka.

- Obiecujesz? - powtórzyła, tym razem pewniej. Widziałam w jej niebieskich oczach prośbę, jakby wiedziała, o czym myślę, ale mimo to chciała, żebym jej to obiecała. Spojrzałam w jej niebieskie źrenice, by potem schylić głowę.

- Obiecuję. - powiedziałam cicho. Aida wyciągnęła rękę w moją stronę.

- Na paluszek? - w jej głosie było słuchać nadzieję. Uśmiechnęłam się lekko, gdy byłam mała, też wymuszałam na moim bracie tzw. "obietnicę na paluszek".

- Na paluszek. - powiedziałam, ściskając jej palec. Dziewczynka wczołgała się wyżej na łóżko i położyła obok mnie.

- Gertrude? - usłyszałam jej cichy głosik.

- Tak? - odwróciłam głowę w jej stronę.

- Boisz się? - zamknęłam oczy.

Czy się boję? To mało powiedziane, jestem przerażona. Nie chcę jeszcze umierać, nie jestem gotowa, ale chyba na śmierć w takim wieku nie można się przygotować. Prawda? Poza tym, czy na śmierć można się w ogóle kiedykolwiek przygotować? Zawsze będzie jeszcze coś do zrobienia, jakaś niezałatwiona sprawa, którą trzeba zakończyć. Boimy się tego, co jest po drugiej stronie, dlatego kurczowo trzymamy się życia. Boję się...ale czy mam powiedzieć prawdę Aidzie?

- Gdybyś miała przejść nad przepaścią przez bardzo stary, ledwo trzymający się most wolałbyś wierzyć, że spadniesz i nie przejdziesz czy wierzyć, że przejdziesz na drugą stronę cała, zdrowa i szczęśliwa? - zapytałam, patrząc w jej oczy.

- Wierzyć, że przejdę cała i zdrowa. - odpowiedziała.

- No właśnie. Będziesz się bała tak czy inaczej, ale łatwiej będzie Ci przejść przez ten most z myślą, że nie spadniesz. Tak samo jest z nami. Obie się boimy Aido, ale wierzymy, że przejdziemy przez to i wygramy. - wyjaśniłam jej, nie kłamiąc przy okazji, że się nie boję. Dziewczynka patrzała przez chwilę przed siebie, po czym obróciła się w moją stronę i przytuliła mnie.

- Dziękuję Gertrude.

- Za co? - zdziwiłam się. Przecież ja nic takiego nie zrobiłam prawda?

- Za to, że mnie nie okłamałaś. - wyszeptała cichutko. Łzy pojawiły mi się w oczach i znowu pomyślałam o tym, o czym tydzień temu. Czemu takie małe dzieci chorują? Powinny się bawić, biegać po dworzu z resztą dzieciaków, a nie tkwić w szpitalu! Życie jest niesprawiedliwe! Z dalszych rozmyślań wyrwał mnie jej głos.

- Masz ładne włosy Gertrude. - powiedziała, a mnie znowu ogarnął żal i nie wiedzieć czemu, poczucie winy. Faktycznie mam długie włosy i często słyszę komplementy na ich temat, ale w tym momencie jej słowa wywołały we mnie dziwne uczucie. Nie odpowiedziałam jej, tylko uśmiechnęłam się niepewnie.

- Jestem zmęczona. - Ja też jestem wykończona i to bardzo. Chemia zabija raka, ale Ciebie też po kolei. Wysysa z Ciebie siły tak, że na koniec jedyne, na co masz ochotę to spanie, by zapomnieć o tym wszystkim.
Aida przewróciła się na drugi bok i po kilkunastu minutach usłyszałam jej równomierny oddech, a ja sama też po chwili odpłynęłam w tą piękną nicość.

Poczułam, jak ktoś mnie delikatnie sztura, leżałam jeszcze kilka sekund, a potem powoli uchyliłam powieki. Zobaczyłam zarys kobiecej sylwetki.

- Część mamo. - wyszeptałam cicho, by nie obudzić Aidy, która jeszcze spała. Mama przysunęła sobie krzesło do łóżka i usiadła na nim.

- Jak się czujesz skarbie? - zapytała, głaszcząc mnie po głowie. Lubiłam to, gdy byłam mała, ten dotyk zawsze mnie uspokajał.

- W porządku, jestem tylko trochę zmęczona. - wzruszyłam ramionami i zobaczyłam zmartwienie w jej oczach.

Nie chcę, żeby się martwiła, chcę, żeby była szczęśliwa, a wiem, że będzie dopiero wtedy, gdy usłyszy od lekarza, że jestem zdrowa. Muszę zrobić wszystko, żeby wyzdrowieć, a razem ze mną Aida. Nie mam pojęcia czemu, ale ta dziewczynka dodaje mi siły do walki. Gdy dowiedziałam się o chorobie, w pierwszym momencie załamałam się, myślałam, że to już koniec, że niedługo już nie będzie Gertrude, ale teraz wiem, że mam dla kogo walczyć, że muszę wygrać z rakiem. Tej siły dodała mi ta mała dziewczynka, która jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam.

- Musisz być silna córeczko. - widziałam w jej oczach łzy, a ten widok wbijał mi sztylet prosto w serce. Mamo, nie płacz! Proszę, nie chcę, żebyś przeze mnie płakała. - chciałam jej o tym powiedzieć, ale z moich ust żadne z tych słów się nie wydobyło.

- Wiem mamo. - zamknęłam oczy, ponieważ tym razem poczułam łzy w moich oczach. Nie chcę ranić moich bliskich, wiem, że nie mam na to wpływu, ale czuję się winna za to, że przeze mnie cierpią. Jak to napisał John Green "Jestem granatem, który w pewnej chwili wybuchnie", a ja nie chcę, żeby ten wybuch zabił innych.

Z dziennika GertrudeWhere stories live. Discover now