5

247 35 4
                                    

W namiocie zapanowało poruszenie. Bruno, wciąż lekko zamroczony, uniósł się na łokciach i potoczył błędnym wzrokiem po dziwnych stworzeniach stojących naokoło niego. Ziemia drżała lekko kiedy ze zdenerwowaniem tupali nogami, a ich ciężkie, grube ogony przecinały powietrze z cichym świstem.

- Crat! - warknął jeden z nich, gestem dając reszcie do zrozumienia, że mają pójść za nim. W namiocie zostało tylko dwóch osobników.

"Może jest szansa na ucieczkę?" - pomyślał mężczyzna, jednak po chwili zrezygnował z tego zamiaru. Wciąż nie czuł się zbyt dobrze, a przeciwnicy wyglądali na bardzo silnych. Do pomieszczenia wdarł się nagły podmuch lodowatego wiatru, który sprawił, że ciało Bruna pokryła gęsia skórka. Powietrze gęstniało z każdą chwilą, zbliżała się burza. W wieczornej ciszy wybrzmiał odgłos rogu. Dwaj pilnujący go strażnicy zerwali się jednocześnie i wybiegli na dwór. Cox postawił wszystko na jedną kartę, dźwigając się z twardej podłogi i chwiejnym krokiem opuszczając namiot. Trzymał się blisko ścian, powoli kierując się w stronę ciemnego lasu. Wcześniej się go bał, teraz tylko ta mroczna puszcza mogła go uratować. Przynajmniej zginie, próbując uciekać. Niebo przecięła błyskawica, rozświetlając na ułamki sekund zalegający mrok. Bruno był już na skraju wioski, wystarczyło tylko przebiec kawałek...
Nie zdążył.
Ktoś z ogromną siłą chwycił go za kark i powalił na ziemię. Nie zdążył nawet kiwnąć palcem, kiedy został pociągnięty do góry i przyparty do muru. Postać była niewysoka, zakapturzona, a na jej ręce połyskiwał złowrogo naramiennik z roślinnymi motywami.

- I po co ten pośpiech? Stąd nie możesz uciec. - Napastnik odezwał się zachrypniętym głosem. Przerażony żołnierz nie odpowiedział.

Wicher szarpnął płaszczem przybysza, zrywając z jego głowy kaptur. Bruno rozpoznał kobietę, którą widział w namiocie krótko po tym, jak pierwszy raz się ocknął. Patrzyła na niego z nieskrywaną nienawiścią, czuł spojrzenie jej przenikliwych oczu wwiercające się w jego własne, jakby ta tajemnicza dziewczyna chciała wydrzeć wszystkie jego sekrety. Wzdrygnął się.

- Odpowiadaj - powiedziała, zaciskając place na jego gardle. - Dlaczego uciekałeś? Chciałeś opowiedzieć wszystko tym parszywym zwierzętom, twoim pobratymcom?!

Mężczyzna wciąż milczał.

- Nieważne. I tak to z ciebie wyciągnę - mruknęła, wyciągając sztylet. - Idź. I nie próbuj nawet walczyć. - Lekko dźgnęła go w plecy.

***

Ulga, jaką poczuł Terevail na widok jego towarzyszki całej i zdrowej była wręcz nie do opisania.

- Ferocis, gdzie byłaś?! - wykrzyknął.

- Złapałam naszego ptaszka do klatki. Potem nam zaśpiewa - odparła tajemniczo. - Jeniec uciekł. Złapałam go przy granicy i oddałam pod opiekę gospodarzom - uśmiechnęła się okrutnie.

- To dobrze. Myślałem, że cię dorwali.

- Kto?

- Ravakary - wyjaśnił elf - Xa San mówił, że nękają ich od dawna.

- Ravakary... - Czarnowłosa mruknęła do siebie. Pamiętała te stworzenia jak żywe, chociaż widziała je tylko kilka razy w życiu.
Były iście diabelskimi istotami. Na tyle małe, by schować się w puszczy, na tyle duże, by siać postrach wśród jej mieszkańców. Żyły w stadach, jednak nie tworzyły społeczności. Miały dwie, sarnie nogi, krępe tułowia pokryte kręconą sierścią, która chroniła przed zimnem oraz śmieszne twarze z wielkimi oczyma i uszami. Wyglądały słodko, ale to bardzo zdradziecki wizerunek. Ostre pazury potrafiły zadawać głębokie rany, a poza tym, Ravakary umiały wytwarzać broń. Dość prostą, jednak zabójczą w użyciu. Atakowały zawsze grupą, a samotny wędrowiec nidgy nie miał z nimi szans w starciu.

- Ferocis? - Terevail niepewnie pomachał jej ręką przed twarzą, a ona wyrwała się z letargu.

- Tak?

- Musimy ruszać za kilka godzin, jeśli chcemy dotrzeć do Arelad* przed kolejnym zmrokiem. Dzięki Wenyanom jesteśmy nieco bliżej domu, ale wciąż dużo nam zostało. Prześpij się lepiej.

Dziewczyna skinęła głową i skierowała się w stronę ich namiotu. Sen zmorzył ją szybko, ale był niespokojny.

***

Ferocis... Ferocisss... Ktoś szeptał jej imię. Śpiewny głos drażnił ją. Otworzyła oczy, lecz nic nie zobaczyła. Niespokojnie rozejrzała się dookoła. To nie był namiot, ani nawet wioska. W oddali ujrzała błysk, więc ruszyła w jego stronę. Jakaś niewidzialna siła pchała ją prosto. Znalazła się na ciemnej polanie, którą jednak zalewał delikatny blask małego jeziora. Zbliżyła się do jego powierzchni, patrząc na swoje odbicie. Woda była spokojna, niczym rozprostowane płótno. Nagle jednak tafla zafalowała, a zamiast własnej twarzy podziwiała teraz oblicze innej kobiety, która była do niej łudząco podobna, lecz dojrzalsza, radosna. Emanowała spokojem i łagodnością. Ferocis wiedziała, że powinna być podejrzliwa, jednak ta mistyczna istota wzbudziła w niej ufność.

- Ferocisss... - Powtórzyła. - Kiedy ostatnio patrzyłam na ciebie byłaś, malutka jak moja dłoń.

- Czego chcesz? - spytała dziewczyna.

- Pytanie, czego ty chcesz? - odpowiedziała pytaniem zjawa. - Czy na pewno chcesz wojny? Czy pamięć o poprzedniej już zaginęła?

- Nie, ale... - zawahała się. - Nie mamy innego wyjścia. Wojna już wybuchła.

- Zawsze jest jakieś wyjście. Musisz tylko je znaleźć, a może czekać tuż za rogiem - postać zaczęła znikać.

- Czekaj! Co mam zrobić? Powiedz mi! - krzyknęła Ferocis. Obawiała się dotknąć powierzchni wody, by nie zakłócić tej niezwykłej aury.

- Kieruj się głosem serca. Ufaj. I nie poddawaj się... Córko.

Dziewczyna gwałtownie usiadła na posłaniu, zarzucając z siebie koce. Dyszała mocno, a mokre od potu kosmyki włosów lepiły się do jej karku i czoła.

- Ferocis? - spytał zmartwiony elf. - Wszystko w porządku? Nie mogłem cię obudzić.

Nie odpowiedziała. W lekkich ubraniach wyszła na zewnątrz, wpuszczając do namiotu chłodne powietrze. Burza wciąż szalała, ale było jej to na rękę. Nikt nie mógł rozróżnić kropel deszczu, spływających po jej ciele, od łez. Niebo płakało razem z nią.

*Arelad - stolica państwa elfów, siedziba Królowej

FerocisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz