-1-

377 25 6
                                    

[Sebastian/Jonathan]

 Kiedy otworzył oczy ujrzał przed sobą kuchnię w rezydencji Morgenstern'ów. Czyli plan jednak wypalił. Teraz tylko trzeba będzie znaleźć Jocelyn i nie dopuścić do tego, by uciekła od Valentine'a...

– Val, kochanie, możesz podać mi tamten półmisek? – Obrócił się na pięcie w stronę matki. Stała przy blacie i coś kroiła. Jak to możliwe, że go nie zauważyła? Zrobił krok w jej stronę i zachwiał się, prawie upadając.

 Popatrzył zaskoczony po sobie. NIE. MA. MOWY.  Nie tak to miało wyglądać. Miał przecież być...

– Kurwa. – Przekleństwo wyrwało się z jego ust niemal mimowolnie. Wypowiedziane dziecięcym głosikiem nie odniosło wielkiego efektu, jednak Valentine i Jocelyn zamarli, i spojrzeli na niego.

– Val, prosiłam cię byś nie przeklinał przy dziecku. – Powiedziała jego matka krzywiąc się.

– To nie ja Joc. Jonathanie skąd znasz takie słowo? – Zapytał jego ojciec, kucając przy nim i patrząc na niego karcąco.

Myśl.

 Starał się przybrać możliwie najbardziej skruszoną minę i nawet zaczął szurać stopą po podłodze byleby dobrze wypaść.

– Słyszałem jak Pangborn tak mówił... – Zaseplenił. Jakież to było irytujące.

– Valentine pogadaj ze swoimi ludźmi, nie chcę, żeby nasz syn wyrażał się w ten sposób. – Nie wiedział czego się spodziewał, ale na pewno nie tego, że Jocelyn będzie mówić w ten sposób do jego ojca. Cóż, musiały to być czasy zanim Valentine'owi do reszty odbiło.

– Oczywiście kochanie. Już ja sobie z nim porozmawiam. A ty Jonathanie – zwrócił się do syna – nie mów tak więcej. Rozumiesz?

– Tak ojcze. – Spuścił wzrok. To najwidoczniej zadowoliło jego rodzica, ponieważ już po chwili powiedział, że musi iść i zniknął w swoim gabinecie.

 Jonathan również wyszedł z kuchni i poszedł do salonu, gdzie usiadł na kanapie i urwał głowę jednemu z pluszaków, próbując wyładować przy tym swoją frustrację.

Nie pomagało.

 Cholera jasna. Nie tak to miało wyglądać. Nie spodziewał się, że cofając się w czasie, znajdzie się  z powrotem w ciele rocznej wersji siebie. Chociaż jak na dziecko, nawet dziecko nocnego łowcy i tak był bardziej dojrzały i ogólnie lepszy. Była to jedna z wielu zasług jego krwi.

 Martwiło go tylko jedno. A mianowicie, czy skoro przeniósł się z powrotem w ciało dziecka, czy jego umysł również wróci do poprzedniego stanu. Z jednej strony pokrzyżowałoby to jego plany, z drugiej jednak nie uśmiechało mu się spędzenie następnych kilkunastu lat w ciele o wiele młodszym od niego. Pieprzony czarownik. Nie powinien tak bardzo mu ufać. Ale teraz było już za późno na cokolwiek, więc nie było również sensu się teraz użalać.

 Musiał znaleźć sposób na to, by powstrzymać Jocelyn, zanim kobieta wcieli swój plan w życie i pokrzyżuje JEGO plany. Jeśli dobrze obliczył, miał dokładnie dwa miesiące nim jego matka ucieknie, a dom spłonie w pożarze. Niby kawał czasu, jednak w ciele dzieciaka ciężko mu będzie zdziałać cokolwiek. No nic. Musiał sobie jakoś radzić. I przede wszystkim nie wzbudzać podejrzeń Valentine'a. Nie chciał nawet myśleć co mógłby zrobić jego ojciec gdyby dowiedział się o całym tym bagnie.

 Zeskoczył z sofy i kopnął zepsutą zabawkę a potem rzucił ją w kąt. Albo raczej taki był plan, ponieważ zawiodły go jego nędzne dziecięce rączki i pluszak przeleciał ledwie dwa metry nim spadł na ziemię. Jonathan warknął z frustracji i pociągnął się za włosy. Nienawidził tej małej wersji siebie za jej bezsilność.

Miasto CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz