Chapter III. W kręgu zagrożenia

42 3 1
                                    

Przez chwilę stałam w miejscu jak wryta w podłoże. Ojciec mnie tu przywiózł i tak po prostu zostawił. Jak on mógł?! Czy tak naprawdę mu zależy na mojej rozrywce? Czy może... miał mnie już dość? Dość moich słabych ocen... Może nawet moje rysunki obudziły w nim tę agresję. Zresztą, teraz liczy się, żebym wróciła cała i zdrowa do domu. Podczas kolejnych piętnastu minut nikt nie przyjeżdżał. Wydawało mi się, że tata mnie okłamał. Dlaczego? Nic mu nie zrobiłam przecież. Może uznał, że powinnam oderwać się od codzienności. Poniekąd bym się zgodziła, ale... tu w grę wchodzi moje życie i... 

Po jakichś trzydziestu minutach zrobiłam krok do przodu, a potem parę kolejnych. Las, który rozciągał się wokół mnie był przerażający. Delikatny wiatr w połączeniu ze szmerem drzew sprawiał, że czułam się zlękniona. Gdzie się nie obejrzałam, widziałam ciemność, szarość i niepokój. Nie miałam żadnej latarki. Chwila, w moim smartphonie jest latarka. Szybko ją uruchomiłam i oświeciłam sobie drogę. Było jeszcze gorzej. Strach stał się jeszcze silniejszy. Mój słuch zaczął się wyostrzać, zaczęłam słyszeć głosy. Tajemnicze szepty dobiegające zza konarów drzew.

W oddali widziałam już jakiś budynek. To pewnie ta cała opuszczona leśna szkoła. Nagle poczułam, jakbym w coś wdepnęła. Hmm... nie, to nie była psia kupa. To coś miało kości. Skierowałam latarkę w dół i poczułam, jak coś mi staje w gardle. Zobaczyłam oderwaną, ludzką rękę. Nie wyglądała na odciętą, bo miejsce oderwania było jakby poszarpane. Jakby jakieś zwierzę siłą ją odgryzło i po chwili wypluło. Z lekkim (nie, wcale) przerażeniem zrobiłam krok do przodu i przeszłam z tego okropnego lasu do miejsca nim otoczonym. W tymże miejscu znajdowała się ów szkoła. Naprawdę wyglądała na opustoszałą. Podniszczone cegły, zniszczone deski leżące na ziemi i krechyzapewne zrobione nożem, coś na podobieństwo tych, które na ścianach robią więźniowie licząc, ile dni spędzili dotychczas w więzieniu. Moją uwagę przykuł jeden "rysunek". Ktoś "narysował" pewną postać. Miała ona bardzo długie ręce i nogi, a obok widniał napis "KRYJ SIĘ!". Tylko przed kim?

Przechadzałam się dalej wokół budynku, gdy nagle poczułam, jak ktoś dotyka mego ramienia. Szeptem do siebie wykrzyczałam: "O nie". Bałam się odwrócić. Bałam się, że zginę, że ta osoba ma zamiar mi odebrać życie.

- Ej, co ty tu robisz? - odezwała się ten ktoś dość niskim, męskim głosem.

W tym momencie się odwróciłam i zobaczyłam chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Miał ciemne włosy powiewające na wietrze, jasną karnację i błękitne oczy. Ubrany był w czarną bluzę, ciemne dżinsy i czarne trampki. Swoją postawą w ogóle nie wydawał się przerażony

- Ja... - zabrakło mi słów - Ja... się zgubiłam... a... a ty?...

Czemu powiedziałam "a ty"?! Czemu?! Jestem idiotką. Co może robić człowiek w takim lesie? No tylko zgubić się!

- Właśnie ciebie szukałem - odpowiedział.

- Mnie?

- Tak! Brakowało nam jednej osoby, a skoro cię znalazłem, to chodź. Zapoznam cię z resztą.

W tym momencie mi się przypomniało, jak tata powiedział, że na tej całej wycieczce będzie łącznie ze mną osiem osób. Jedną już spotkałam, to jeszcze sześć. Poszłam więc za nim.

Weszliśmy do wnętrza budynku. W środku wyglądał jeszcze straszniej niż na zewnątrz. Ściany popękane, rozerwane tapety, pajęczyny na ścianach i bzyczenie much, które są właśnie zjadane przez pająki. Kierowaliśmy się w górę po schodach. Pod naszym ciężarem drewno skrzypiało, bałam się, że zaraz wpadnę do jakiejś dziury. Na szczęście nic się nie stało. Chłopak prowadził mnie dalej aż dotarliśmy ciemnym korytarzem przed pewne drzwi.

- Jak wejdziemy, to nic nie mów, okej? - nakazał.

- Okej - przytaknęłam.

Otworzył drzwi. Oczom moim ukazało się nie za duże pomieszczenie. W środku siedziało sześć osób. A, czyli jednak jest nas ósemka. Tata mnie jednak nie okłamał. Pokój ten miał jedno duże okno z widokiem na przeklęty las. Samo wnętrze nie wyglądało na jakoś zadbane. Na ścianach widniały plamy krwi, ślady po zabitych pająkach, nie zabrakło również dziur, a podłoga skrzypiała podczas chodzenia po niej. Podeszłam do ów szóstki i tak jak powiedział chłopak, nic nie mówiłam. Milcząc usiadłam na kanapie. Wszyscy się na mnie gapili jak na ofiarę losu. Po chwili odezwał się ten sam chłopak.

- Jesteśmy w komplecie! Czas się przedstawić. Ja nazywam się Adam Smith - i usiadł.

Kolejne osoby wstawały zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

- Ariana O'Harris.

- Devin Carloss.

- Karen Richardson.

Nadeszła moja kolej. Byłam nieco spięta, ale wstałam i się przedstawiłam.

- To ja... jestem Mary Rosmus.

I usiadłam. Obok mnie siedziała dziewczyna, teraz nadeszła jej kolej.

- Susan Jackson.

- Simon Willins.

- Amy Phoenix.

Kiedy Amy się przedstawiła rozległ się grzmot. Przestraszyliśmy się.

- Wszystko gra. Czas zacząć grę - odezwał się dosyć niepokojącym tonem Adam.

- Ale jaką grę? - zapytała Susan - To miała być wycieczka edukacyjna.

- Grę o życie lub śmierć - powiedział z szyderczym uśmiechem, coraz bardziej niepokojącym tonem.

Zaczęłam się bać. Początkowo Adam wydawał się taki spokojny, a teraz zaczął mówić jak jakiś psychol. W sumie dalej nie wiem, o jaką grę się rozchodzi. Tak jak powiedziała Susan, to miała być zwykła wycieczka, a nie jakaś walka na śmierć i życie. Rozmowa trwała dalej.

SLENDER. Inna HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz